Wolność słowa, jak każda wolność, ma swoje granice. Każdy ma prawo z niej korzystać, ale tak, by nie naruszyć praw i wolności innych osób. Tym, co wyznacza granice wolności, jest nasze sumienie oraz przepisy prawa, które mają nas chronić. Co w takim razie się dzieje, gdy jedno i drugie zawodzi?
O wierzeniach i poglądach się nie rozmawia. Nie bez powodu istnieje powiedzenie, że „gdzie dwóch Polaków, tam trzy zdania”. Trudno u nas o jednomyślność, a bez niej tak łatwo jest nam popadać w skrajności. Społeczeństwo się gubi, bo każdy z nas ma swój własny kompas moralny. Każdy uważa, że to jego działa prawidłowo. Gdzie więc leży granica między wolnością a profanacją? Jak odróżnić prawdę od mowy nienawiści? Na szczęście to nie takie skomplikowane, jakby się mogło wydawać. Pierwszym krokiem ku temu jest zadawanie pytań, bo w końcu „kto pyta, nie błądzi”.
– Gdzie leży granica? Zależy kto pyta – śpiewa Vito Bambino w utworze „Wachania”.
Wers byłego członka „Bitaminy” zręcznie ukazuje pewną zależność. Mianowicie ludzie mają tendencję do doszukiwania się odpowiedzi, które są dla nich wygodne. Dlatego właśnie jesteśmy tak podatni na manipulacje i stronniczość. Ostatnie wydarzenia tylko to potwierdzają. Plakat Strajku Kobiet, który znalazł się na Giewoncie, oburzył wielu ludzi. Wśród nich byli również ci, którzy nie mieli problemu z tym, że jeszcze w lipcu, baner wyborczy Andrzeja Dudy oplatał słynny, niemal studwudziestoletni krzyż. Na tej samej zasadzie społeczeństwo zgadza się na to, by flaga Unii Europejskiej towarzyszyła fladze polskiej, ale gdy przy nich pojawia się ta „tęczowa” zewsząd słychać głosy sprzeciwu. Dlaczego? Przecież tęcza nie jest groźnym wymysłem „ideologii LGBT+”. Osoby, które tak twierdzą, cechuje nieznajomość symboliki tęczy w historii kultury i kultów religijnych (w tym chrześcijaństwa). Tęcza w starożytnej Grecji i Rzymie, czyli kolebce cywilizacji europejskiej, do której należy też Polska, była symbolem łączącym ziemię i niebiosa, ludzi z Bogiem. Ponadto, z Księgi Rodzaju możemy się dowiedzieć, że to właśnie tęcza stanowi znak przymierza między Bogiem a człowiekiem.
Wygląda na to, że w Polsce wszystko co pozornie obce jest po prostu złe. Gdy Kaczyński z przypiętym do ubrania symbolem powstańców szerzył nienawiść i dezinformację, mimo sprzeciwu byłych uczestniczek Powstania Warszawskiego, nie robił nic złego. Natomiast flaga LGBT+ umieszczona koło pomników Polski Walczącej deprawuje i plugawi polskie wartości. Jedne media milczą. Drugie normalizują groźne poglądy narodowców i propagują przemoc. Trzecie są nazwane „faszystowskimi” tylko dlatego, że ukazują świat trochę z innej perspektywy. Zwrócę uwagę na sformułowanie „z innej”, bo to w tym fragmencie tkwi problem. Inność niepokoi Polaków. Inność wywołuje strach. Człowiek na strach reaguje przemocą. Nieważne czy agresja ta jest werbalna, czy niewerbalna – boli i gorszy tak samo.
Media, które pierwotnie miały być ucieleśnieniem wolności słowa, stały się platformą dostępną dla ludzi, którzy karmią siebie i innych nienawiścią. Media, które miały pilnować wyśpiewanej przez Vito granicy, pozwoliły na to, aby nam wmawiano, że ciało kobiety należy do rządu. Że można je traktować jak ludzki inkubator. Że można mieć pogląd na to, czy LGBT+ to choroba zakaźna, na którą narażone są nasze dzieci. Że wina zawsze leży po jednej stronie i tą stroną zawsze jest strona przeciwna. Fake newsy, kłamstwa, wyzwiska i wzajemna niechęć. Po raz kolejny musimy odpowiedzieć sobie na pytanie: czyja prawda jest „prawdziwsza” i dlaczego nie zawsze nasza?
Kto jest odpowiedzialny za obecną sytuację w Polsce? Narodowcy i nacjonaliści obwiniają Strajk Kobiet, LGBT+ i posiłki policyjne, które zamiast pomagać, okładają ich – „obrońców narodu”, pałami. Antoni Macierewicz następująco skomentował wydarzenia zaistniałe podczas tegorocznego Marszu Niepodległości na swoim Facebooku:
„Nie może być tak, żeby policja wtedy, gdy dochodzi do marszów i ataków na Kościół, mówiła, że jest neutralna a wtedy, kiedy czcimy pamięć naszej niepodległości i jej wielkich bohaterów, strzelała do polskich patriotów.”
Słowa Macierewicza budzą wątpliwości, bo zastanówmy się przez chwilę, o jakich „atakach na Kościół” mówił? O kilku budynkach ubrudzonych farbą przez strajkujących, którzy potrafili też „zakłócać” mszę świętą swoją obecnością w kaplicy? O farbie, którą ci sami strajkujący potrafili zmyć rozpuszczalnikiem? O zakłócaniu, które polegało na staniu przed ołtarzem z kilkoma kartonami?
Gdy 25 października kobiety wkroczyły do katedr w całej Polsce, przywitały je okrzyki katolików, takie jak np. „Chrońmy Dom Pana” albo „Wynoście się z Domu Bożego!”. Chwilę później ci sami katolicy siłą wyprowadzali strajkujących i żadne „miłosierdzie” nie powstrzymało ich przed zrzucaniem kobiet ze schodów.
– Położyli mi rękę na usta i mówili „Zamknij się, szmato”. Wyprowadzili mnie z kościoła. Nie chcieli mnie wypuścić. – zwierzyła się „OKO.press” jedna z kobiet, która protestowała tamtego dnia w kościele Św. Krzyża w Warszawie.
„Straż Narodowa” chyba uważa, że wszystko im wolno, skoro bronią tak ważnych wartości, jakie reprezentuje Kościół. Ubolewają nawet nad faktem, że niektóre media przedstawiają ich jako czarne charaktery ostatnich wydarzeń. Radny Szczecina – Dariusz Matecki –12 listopada wypowiedział się na Twitterze na temat jednej z liderek Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, Marty Lempart oraz narodowca Roberta Bąkiewicza: „Media z tej pierwszej robią kulturalną liderkę opozycji a z tego drugiego <<nazistę, zadymiarza>>.”
Bąkiewicz nie zgadza się na naruszanie jego dobrego imienia i już zdążył wytoczyć pozwy przeciw „Gazecie Wyborczej” i „OKO.press”, o czym zresztą poinformował nas na swoim Facebooku. Komentarze pod wspomnianym postem są albo pełne aprobaty, albo krytyki.
„Pozwy zostaną oddalone z powodu braku przedmiotu przestępstwa. Wypadałoby najpierw mieć dobre imię, żeby dało się je naruszać.” Tak wspomniany wpis organizatora Marszu Niepodległości ostro skomentowała jedna z internautek.
Na ten moment możemy się tylko domyślać, jak rozwinie się ta sytuacja. Wnioskując po mediach społecznościowych Bąkiewicza, jest on o wiele bardziej zaangażowany w wydarzenia z 11 listopada. Mimo zakazu, Marsz Niepodległości odbył się i co więcej, okazał się tragiczny w skutkach. Zapis monitoringu pokazuje przebieg wydarzeń, które miały miejsce w rejonie ronda de Gaulle’a, gdzie m.in. doszło do postrzelenia fotoreportera „Tygodnika Solidarność”.
– Pocisk, który mnie ranił, miał długość siedmiu centymetrów. Wszedł na taką głębokość, że mam złamane kości i założono mi płytkę tytanową – powiedział raniony przez policjantów Tomasz Gutry w rozmowie z „PAP-em”.
Podczas Marszu podpalono też mieszkanie Stefana Okołowicza. Sprawcę złapano. Na portalu prawicowyinternet.pl możemy przeczytać, że środowisko narodowców nazwało mężczyznę „prowokatorem”. Inne media, w tym polsatnews.pl, informują, że według asp. szt. Mariusza Mrozka z Komendy Stołecznej Policji, 36-latek ma „powiązanie ze środowiskiem pseudokibiców”. Są też opinie głoszące, że sprawca tak naprawdę celował racą w mieszkanie, które znajdowało się wyżej. To tam przecież wisiała flaga LGBT+ i plakat Strajku Kobiet.
Jak to się stało, że nasza wolność słowa ograniczyła się do przerzucania winy, wzajemnych oszczerstw i szerzenia niechęci wobec siebie? Skąd mamy wiedzieć, gdzie leży granica, skoro nie wiemy nawet kto ją ustanawia? Jak mamy kroczyć przez życie, nie mając pewności, że nasz kompas moralny nas nie zawodzi?
Katarzyna RACHWALSKA