Po czterech latach dominacji Marca Márqueza kibice MotoGP przyzwyczaili się, by listę faworytów do mistrzostwa zaczynać od niego. W tym sezonie jednak, nie tylko z powodu pandemii, już po pierwszej rundzie nastąpiła weryfikacja. Obrońca tytułu doznał kontuzji, która wyeliminowała go z walki o końcowy triumf. Szansę na przejęcie władzy otrzymało nowe pokolenie.
Rywalizacja zapowiadała się ekscytująco. Z jednej strony byli zawodnicy, którzy w poprzednich sezonach walczyli z Hiszpanem, jak Viñales czy Rins, a z drugiej kompletnie nowe twarze w czołówce, jak Quartararo czy Morbidelli. Nie można także zapomnieć o starych wygach, jak chociażby Dovizioso. Ostatecznie pogodził ich motocyklista, którego nazwiska nie było na czele długiej listy kandydatów do tytułu i który w debiutanckim, zeszłym sezonie, zajął dopiero 12. miejsce. Joan Mir, bo o nim mowa, okazał się królem powtarzalności, co okazało się kluczowe.
Mistrz bez wygranej?
Początek sezonu nie był zbyt udany dla zawodnika z Majorki. Pierwsze trzy rundy to dla niego dwa nieukończone wyścigi, podczas gdy Fabio Quartararo dwukrotnie triumfował. Świetne występy na torze w Jerez postawiły 21-latka w roli głównego faworyta do tytułu. Było to jednak przedwczesne, gdyż Francuz w kolejnych startach prezentował się coraz gorzej, zaledwie raz stając na podium. Odwrotnie wyglądała dyspozycja Mira. On w końcowych 11 wyścigach tylko trzykrotnie znajdował się poza pierwszą czwórką, z czego raz, gdy siódme miejsce wystarczało mu do zdobycia tytułu i raz, kiedy miał już zapewniony triumf. Jest to także dowód na świetną pracę wykonaną przez Suzuki, którego maszyny były praktycznie niezawodne.
To właśnie równa dyspozycja okazała się kluczowa w walce o triumf w tym specyficznym sezonie. Podczas gdy rywali Hiszpana było stać na pojedyncze fenomenalne występy, a w innych tracili wywalczoną przewagę, on cały czas znajdował się w czołówce. W sezonie, w którym aż dziewięciu zawodników wygrywało wyścigi (z czego tylko trzech więcej niż raz) było to niezwykle ważne. Długo wydawało się, że Mir może wywalczyć tytuł bez zwycięstwa w klasie królewskiej. Jednak na trzy rundy przed końcem rywalizacji, na torze w Walencji, to motocykl z numerem 36 jako pierwszy przekroczył linię mety, zapewniając Hiszpanowi pierwszy triumf w MotoGP. Dzięki temu siódme miejsce w kolejnym wyścigu na tym samym obiekcie wystarczyło, by zmagania o najważniejszy tytuł w ściganiu na dwóch kołach zostały rozstrzygnięte.
Oszlifowany diament
Swój talent Mir udowadniał już w niższych seriach. W drugim sezonie Red Bull MotoGP Rookies Cup zdobył wicemistrzostwo, natomiast w drugim pełnym sezonie w Moto3 został mistrzem. Gorzej na papierze prezentuje się jego okres w Moto2. W tej kategorii nie wygrał wyścigu, stając na podium cztery razy. Należy jednak pamiętać, że w przedsionku najwyższej klasy spędził zaledwie jeden sezon, po którym otrzymał propozycję z fabrycznego zespołu Suzuki. Zespołu, którego zawodnik ostatni tytuł w topowej kategorii zdobył w 2000 roku.
Sezon 2019 był dla Mira rokiem pracy i nauki. Końcowy rezultat, czyli 12. miejsce w klasyfikacji mistrzostw, nie oddaje właściwie tego, co działo się przez tych 12 miesięcy. Frankie Carchedi, szef mechaników Hiszpana, opowiadał w rozmowie z „the-race.com”, że pierwsze pół roku było czasem nauki. Starano się nie tylko znaleźć odpowiednie ustawienia motocykla, lecz także zmienić podejście Mira do jazdy. Analizowano każde okrążenie pod kątem niekoniecznie najszybszej jazdy (tę miał we krwi), a najbardziej efektywnej, która pozwoli utrzymać zarówno maszynę, jak i opony w jak najlepszym stanie. Sprowadzało się to do metodycznej pracy zakręt po zakręcie. W tym roku nie było to już jednak potrzebne – Mir opanował kontrolowanie swojego tempa. Ciekawie o tej przemianie opowiada sam zainteresowany w rozmowie z „cycleworld.com”: – Nauczyłem się, jak prowadzić Suzuki agresywnie, jednocześnie będąc płynnym. Jak powiedział szef zespołu, Davide Brivio, to jak granie na skrzypcach – potrzeba siły, precyzji, jednocześnie cały czas szukając określonego rytmu, odpowiedniego flow.
Zdobywając tytuł mistrza świata MotoGP w swoim zaledwie piątym sezonie rywalizacji w grand prix, 23-letni zawodnik z Palmy dołączył do wąskiego grona motocyklistów, którzy tak szybko dostąpili koronacji. Trzeba także pamiętać, że dokonał tego w sezonie, w którym z powodu pandemii wszystko było inne. Krytycy mówią, że zwycięstwo było łatwiejsze, ponieważ obrońca tytułu wyeliminował się z walki na samym początku zmagań. Nie zauważają jednak, że przez to walka o koronę stała się bardzo wyrównana i być może Mir nie dominował tak jak Márquez w niektórych edycjach, jednak pokazał konsekwencję godną mistrza. I to właśnie w tak dziwnym sezonie 2020 okazało się mieć fundamentalne znaczenie.
Rafał WANDZIOCH