Stany niebieskie, stany czerwone

Ostateczny wynik wyborów prezydenckich w USA prawdopodobnie poznamy dopiero za kilka tygodni. Fot. Gage Skidmore/flickr

Przedstawienie powyborczej sytuacji w USA jest w tym momencie zupełnie niemożliwe. Co gorsza, nad Stanami Zjednoczonymi Ameryki wisi widmo znacznie głębszego chaosu.

Spróbujmy od początku. W pierwszych godzinach liczenia głosów widoczną przewagą cieszył się Donald Trump. Gdyby proces zakończono po 12 godzinach od zamknięcia komisji, pozostałby on w Białym Domu na drugą kadencję.

Tak jednak oczywiście się nie stało, chociaż urzędującemu prezydentowi marzyło się rozwiązanie tego typu. Już na długo przed trzecim listopada prezydent podważał rzetelność tegorocznych wyborów w związku ze zdalnym głosowaniem, rozszerzonym poza możliwości obciążeniowe systemu wyborczego w USA. – Rozsyłają miliony kart wyborczych po całych Stanach. Ludzie znajdują je w śmietnikach, dostają po dwa egzemplarze… To będzie oszustwo, jakiego dotąd nie widzieliście – mówił już podczas pierwszej debaty prezydenckiej. Głosy zdalne, liczone przez większość komisji na samym końcu, rzeczywiście znacznie sprzyjały Joe Bidenowi. Zanim jednak dopatrzymy się w tym fakcie oszustwa, warto wspomnieć, że sam Donald Trump aktywnie zachęcał swoich wyborców do głosowania osobiście i nieprzejmowania się ryzykiem epidemicznym – przekaz odwrotny od tego, który płynął ze strony Demokratów.

Nieważne, kto głosuje…

Pojawienie się donosów o nieprawidłowościach w komisjach wyborczych dolało tylko bliskowschodniej ropy do amerykańskiego ognia. „ZATRZYMAĆ LICZENIE!” – tweetował gorliwie prezydent. O jakie konkretnie nieprawidłowości chodziło? W niektórych stanach miało dojść do dodawania do puli głosów, które dotarły do komisji już po ich zamknięciu, co byłoby niezgodne z prawem. W jednym z hrabstw w Georgii członkowie komisji rzekomo kontynuowali liczenie głosów po godzinach jej działania, kiedy obserwatorzy mający ich kontrolować zakończyli już pracę.

Nastąpił wysyp podobnego rodzaju drobnych donosów. Czy i ile z nich jest uzasadnionych? W tym momencie nie wie tego nikt. Wszystkie te sytuacje zostaną rozpatrzone przez policję i sądy.

Sądy to właśnie słowo klucz w aktualnej sytuacji, bo rozliczeniem tych wyborów Ameryka będzie żyła przez następne miesiące. W momencie pisania tego artykułu sztab Donalda Trumpa wniósł pozwy przeciwko stanom Michigan, Georgia, Nevada i Pensylwania. Indywidualne komisje na przestrzeni całych Stanów Zjednoczonych Ameryki będą poddawane weryfikacji. Ponowne przeliczenie głosów zapowiedziała już Georgia. Prezydent domaga się tego samego ze strony wielu innych stanów.

Ta weryfikacja może jednak potrwać, a to zła dla Amerykanów wiadomość. Zaprzysiężenie nowego prezydenta planowane jest na końcówkę stycznia. Jeśli sądowe batalie będą ciągnąć się dłużej, państwu grozi sytuacja analogiczna do polskiej, czyli rozdwojenie realiów prawnych i politycznych. Sądząc po dotychczasowym zachowaniu Donalda Trumpa, trzeba chyba założyć, że byłby zdolny do zignorowania nieuczciwych (w jego uznaniu) wyborów i dążenia do utrzymania stanowiska.

Nie jest to sytuacja pożądana dla mieszkańców USA, w większości znużonych już konfliktami widocznymi na każdym kroku. Protesty pod hasłem Black Lives Matter wciąż trwają, doszły teraz do nich fiesty na cześć Joe Bidena, oficjalnie (przynajmniej na razie) oznajmionego jako zwycięzca wyborów siódmego listopada, a także protesty zwolenników Donalda Trumpa, nieuznających oficjalnego wyniku wyborów.

Co zdecydowało?

Polaryzacja jest bardzo widoczna również w statystykach demograficznych z exit polls. Wyniki obu kandydatów były bardzo zbliżone (48% vs 50.2%). O odmiennym rezultacie zadecydować mogły głosy wyborców Partii Libertariańskiej, której kandydatka osiągnęła wynik gorszy niż oczekiwany (tylko 1,2%). Wybranie przez nich innego kandydata jednak przechyliłoby szalę zwycięstwa w kluczowych stanach (Wisconsin, Georgia, Nevada, Michigan, Pensylwania).

Co ciekawe, poparcie dla Trumpa urosło wśród przedstawicieli wszystkich mniejszości żyjących w USA o 3-5%. Uzyskał on całościowo więcej głosów niż w poprzednich wyborach – blisko 71 milionów. Można było się tego spodziewać, w końcu jego wyborcy sprzed czterech lat nie znaleźli raczej zbyt wielu powodów, aby nie zagłosować na niego ponownie. Niezdecydowani natomiast mogli poczuć się spokojniej oddając na niego głos, zobaczywszy, że jego pierwsza kadencja nie spowodowała katastrofy.

Wynik ten nie wystarczył jednak do pokonania Joe Bidena, który uzyskał rekordowy w historii USA rezultat ponad 75 milionów głosów, przewyższający nawet wynik Baracka Obamy z 2008 roku.

Szacuje się, że po zliczeniu wszystkich głosów frekwencja okaże się historycznie rekordowa – aktualne kalkulacje przewidują ją na poziomie ponad 66% uprawnionych do głosowania. Dla porównania – najwyższą dotąd frekwencję zanotowano w wyborach z 1908 roku – 65,7%.

A będzie tylko gorzej

Należy wspomnieć o jeszcze jednej kwestii. Kiedy w dniu wyborów Donald Trump wyszedł przed publiczność i oznajmił zwycięstwo na długo przed zliczeniem głosów, amerykańskie media zainterweniowały w sposób bezprecedensowy. CNBC wstrzymało transmisję wystąpienia, ponieważ… uznało, że prezydent kłamie. Duża część polskich publicystów wesoło tej decyzji przyklasnęła. Pewien reporter z Onet.pl nazwał ją nawet „wielką chwilą dziennikarstwa”. Jeśli dla polskich dziennikarzy wzorowym zachowaniem jest uciszanie politycznych przeciwników, to możemy tylko bać się o przyszłość informacji w naszym kraju. Trzeba być ekstremalnie naiwnym, aby wierzyć, że taki system nie obróci się prędzej czy później przeciwko nam. Zwłaszcza, że przykłady szkodliwości takiego podejścia widzimy dziś w Polsce gołym okiem we własnej telewizji publicznej.

Tegoroczne wybory ujawniły wrażliwość systemu wyborczego w USA. Nawet jeśli po przeliczeniu głosów i rozwiązaniu sądowych sporów okaże się, że żadne poważne machinacje nie miały miejsca, to w oczach Amerykanów oszukanie w wyborach pozostanie zbyt łatwe i nieprędko zaufają systemowi. W 18 stanach można głosować bez poświadczania tożsamości dowodem. W większości wystarczy dowód niezweryfikowany i pozbawiony zdjęcia. Głosowanie w wielu komisjach w ciągu jednego dnia to fenomen znany tam nie od dziś. Te luki muszą zostać załatane, inaczej chaos, który widzimy dzisiaj, wybuchać będzie co cztery lata. Ameryka jest dla świata zbyt ważna, żeby można była taką niestabilność znosić regularnie.

Filip KACZMAREK