Strategie wojny z niewidzialnym wrogiem

Świat toczy nierówny bój. Fot. news.krakow.pl

Koronawirus rozprzestrzenił się na całym świecie i zasiał powszechną panikę: raporty o tysiącach nowych zakażeń i setkach zgonów są aktualizowane każdego dnia. Większość krajów nie było przygotowanych na drugą falę, ale są państwa, które nauczyły się życia w „nowej codzienności”.

Kiedy mówimy o skutecznych przykładach walki z koronawirusem, od razu do głowy przychodzi nam region Azji Wschodniej. Niestety, Chiny nie mogą być pozytywnym przykładem, bo metody, które wykorzystywał autorytarny rząd, są niemożliwe do wdrożenia w demokratycznych krajach. Oficjalne statystyki zaś zostały zmanipulowane.

Tego samego natomiast nie możemy stwierdzić o Korei Południowej, Japonii i Tajwanie. To są państwa, które pokazały, że od lat przygotowywały strategię na tego rodzaju kryzysy. Epidemie SARS-CoV-1 w latach 2002-2003 i MERS-CoV, która rozpoczęła się w Korei w 2015 roku, pozwoliły wypracować pewien system, który został wprowadzony od razu, gdy pojawiły się pierwsze informacji o chorobie z Wuhan.

Rząd Tajwanu bardzo wcześnie zdecydował się zamknąć granice i wprowadzić kontrole wszystkich przyjeżdżających. Chińczycy jeszcze wtedy mówili, że cała sytuacja jest pod kontrolą. WHO  zaś w swoim raporcie stwierdziła, że wirus jest w pełni bezpieczny i nie ma powodów do wprowadzenia stanu wyjątkowego.

Później, kiedy cała sytuacja nabrała tempa, władze wprowadziły obowiązkowe testy i system „totalnej” kontroli. Wszystkie miejsca, w których przebywał zakażony były weryfikowane za pomocą historii konta bankowego i kamer CCTV. Osoby z jego bazy kontaktów dostawały na swoje telefony informację o obowiązku przebycia kwarantanny. Niestety, podobne śledzenie jest możliwe tylko przy bardzo wysokim zaufaniu ludzi, że rząd nie będzie nadużywał tego narzędzia. Taka wiara charakteryzuje tylko stabilne demokracje.

Jak pokazały statystyki, ta metoda jest jak najbardziej skuteczna. W oficjalnym raporcie WHO czytamy, że podczas całej epidemii w Korei Południowej, która ma ponad 50 milionów mieszkańców, zachorowało tylko 26 tysięcy osób, a dzienny przyrost nowych zakażeń wynosi około 100.

Katastrofa i zwycięstwo

Kiedy mówimy o pośpiechu w walce z koronawirusem, musimy wspomnieć o Australii. Tamtejszy rząd zareagował na zagrożenie już w styczniu, kiedy potwierdzone zostały pierwsze przypadki zakażeń. Dlaczego przypadek tego państwa jest dla nas aż tak ciekawy?

Niestety, Wiktoria – drugi pod względem ludności stan Australii – została sam na sam z tragedią, która z dnia na dzień nabierała szybkości. System zdrowia, który w ostatnich latach był całkowicie niedofinansowany, i zła komunikacja z obywatelami, doprowadziły do prawdziwej tragedii. Według danych Australijskiego Departamentu Zdrowia ¾ wszystkich zakażeń i prawie 90% zgonów przypadło na ten stan. Patrząc na całą sytuację, premier zdecydował się podjąć niepopularne kroki, które w przyszłości prawdopodobnie pogrzebią jego karierę polityczną. Został wprowadzony „stan katastrofy”, który daje rządowi prawie nieograniczone uprawnienia. Wiktoria odcięła się od całości kraju. Na trzy miesiące zostało zablokowane Melbourne. Mieszkańcy dostali zakaz opuszczania domów, pojawiła się godzina policyjna. Cała gastronomia, miejsca kultury i rozrywki były całkowicie zamknięte. Ludzie musieli otrzymać zezwolenie nawet  na dojazd do pracy. Za złamanie przepisów groziła kara w wysokości trzech tysięcy dolarów.

Chociaż wszystkie te metody mogą wydawać się przesadą, przyniosły zachwycające wyniki. Kiedy jeszcze w lipcu wydawało się, że służba zdrowia nie wytrzyma, już 3 listopada w całej Australii nie zarejestrowano ani jednego, nowego zakażenia. Rząd powoli wycofuje restrykcje. I już za chwile będzie można stwierdzić, że Australia wygrała w walce o życie obywateli.

Własna droga

Podczas gdy większość państw nakłada ograniczenia, wydaje się, że życie codzienne w Szwecji przebiega bez zmian. Dzieci chodzą do szkół, a dorośli spotykają się wieczorami w barach. Jedynie osobom w wieku emerytalnym rząd zaleca samoizolację. Po tym, jak władze Wielkiej Brytanii zrezygnowały z „miękkiej” strategii, Szwecja została jedynym krajem, który nie wprowadził silnych restrykcji. Według Andersa Tegnella, głównego szwedzkiego epidemiologa, miało to w kilka miesięcy zbudować odporność zbiorową.

Niestety, po takim czasie można stwierdzić, że ta strategia całkowicie się nie sprawdza. Na tle swoich sąsiadów królestwo odnotowuje najwyższy wskaźnik śmiertelności: 585 osób na 1 mln, czyli nieporównywalnie więcej niż w Norwegii, gdzie liczba ofiar to tylko 51 osób na 1 mln. Nawet ta próba stworzenia odporności nie przyniosła skutku. Badania w Sztokholmie pokazały, że procent tych, którzy mają przeciwciała we krwi, jest dwa razy mniejszy niż przypuszczano.

Opisane przykłady pokazują, że rząd musi być gotowy do działania w wyjątkowych warunkach. Tylko odpowiednie decyzje rządzących, ich kontakt z opinią publiczną i współpraca z naukowcami, mogą uratować sytuację, nawet w najbardziej kryzysowych momentach.

Aleksander RAJEWSKI