„Narodowy”, „Trener Tysiąclecia”, „Polewaczkowy” – to zaledwie niektóre miana, które w przeciągu wielu lat długiej kariery zyskał Marek Cieślak. To człowiek, który nie tylko zbudował najbardziej profesjonalną żużlową kadrę na świecie i jak nikt inny potrafił prowadzić drużynę od medalu do medalu, ale również jak mało kto umiał kłócić się i stawiać na swoim. Teraz, gdy postanowił powiedzieć pas roli trenera Biało-Czerwonych, sprawdzamy, jak to wszystko się zaczęło.
By to ustalić, należy przenieść się do Milanówka – miasta, które stało się inspiracją dla poety, Jarosława Rymkiewicza. Autor za tomik „Zachód słońca w Milanówku” otrzymał nawet literacką Nagrodę Nike. To właśnie w tym miejscu na świat przyszedł Marek Cieślak. Jego sportowa historia nierozerwalnie związana jest jednak z Częstochową, w której w tamtych latach żużel był naczelną dyscypliną. Młody Marek, o czym mówił w programie „W paszczy Lwa”, dodatkowo przez pewien czas mieszkał u swoich dziadków. Ich mieszkanie znajdowało się w tej samej dzielnicy miasta, co stadion żużlowy. Można więc napisać, że chłopak, który w 1966 roku trafił do szkółki żużlowej, był niemalże skazany na ten sport.
Czwórka z fizyki
Debiut Marka Cieślaka nadszedł dwa lata później. W meczu przeciwko Polonii Bydgoszcz przyszły trener punktów nie zdobył, ale mógł cieszyć się pierwszą w karierze nagrodą. We wspominanej rozmowie z Czewa TV opowiadał, że jego odwagę zdecydował się docenić nauczyciel fizyki. Cieślak otrzymał od niego czwórkę. Na tę samą ocenę spisał się w debiutanckim stracie w Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostwach Polski. Zawody na torze w Lesznie zawodnik Włókniarza Częstochowa zakończył na czwartym miejscu. Dziesięć „oczek”, które zdobył w pięciu biegach, otworzyło mu szansę walki o brązowy krążek w wyścigu dodatkowym. W tym szybszy okazał się Zygfryd Friedek. Zwycięscy rywale byli jednak od debiutanta zdecydowanie starsi. Cieślak miał dopiero 18 lat, a medaliści zawodów kolejno 24, 25 i 24 lata.
O ile w pierwszym ligowym sezonie chłopak był co najwyżej „lwiątkiem”, które wypracowało niziutką średnią, o tyle w kolejnych latach stał się prawdziwym „Lwem” z krwi i kości. Tym pozostał aż do 1986 roku, gdy oficjalnie zakończył zawodniczą karierę. Oznacza to, że przez 19 sezonów był wierny tylko jednej drużynie – Włókniarzowi Częstochowa, którego stał się liderem.
Ślub profesjonalisty
Końcówka lat sześćdziesiątych oraz lata siedemdziesiąte to dla ekipy Włókniarza Częstochowa prawdziwy rollercoaster. W 1969 roku po walce w barażu, zespół spadł z najwyższej ówcześnie klasy rozgrywkowej – pierwszej ligi – do drugiej. Odbić od dna zdołał się po dwóch lat. Apogeum drużyna osiągnęła jednak w 1974 roku, kiedy to zwyciężyła w Drużynowych Mistrzostwach Polski. Marek Cieślak w tak pamiętnym dla Lwów sezonie wypracował fenomenalną średnią biegopunktową: 2,65. Wielką formę prezentował jednak już wcześniej.
Dwa lata po pierwszym starcie w MIMP, zadebiutował w walce o miano najlepszego seniora w Polsce. W finale w Gorzowie Wielkopolskim zdobył jedynak tylko jedno „oczko”. Nie zachwycił także rok później w Rybniku. W 1971 roku bardzo dobrze zaprezentował się natomiast w prestiżowym Memoriale im. Alfreda Smoczyka. W Lesznie wywalczył piątą lokatę. Wspominany sezon przyniósł mu również zmianę stanu cywilnego. Ślub oraz wesele Marka Cieślaka są dowodem na wielki profesjonalizm późniejszego trenera. Po latach w programie „W paszczy Lwa” będzie wspominał, że tego dnia spać położył się już około godziny 23. Dzień później rywalizował bowiem w meczu ligowym. Gdy on odpoczywał, na jego własnym weselu bawili się inni zawodnicy częstochowskiej drużyny.
Gorzowska solidarność
Za jeden z przełomowych momentów w karierze Cieślaka należy uznać rok 1972, w którym mocno zaznaczył swoją pozycję na krajowym podwórku. Kolejno wywalczył: drugie miejsce w Memoriale Smoczyka, trzecie w Złotym Kasku oraz szóste w IMP. Wyniki otworzyły 22-latkowi drzwi do kadry narodowej. Polacy w tym okresie byli jedną z kilku najlepszych ekip na świecie. Potwierdzili to również na torze w niemieckim Olching, gdzie wywalczyli brązowe medale Drużynowych Mistrzostw Świata. Niestety, w tych zawodach nasz bohater spisał się bardzo słabo – po dwóch zerach został odsunięty od startów. Jego czas miał dopiero nadejść.
Worek z sukcesami Cieślak rozwiązał w 1974 roku. Wtedy to wraz z Włókniarzem Częstochowa sięgnął po pamiętne złoto DMP. Rok później na swoim domowym torze wywalczył również jedyny medal w IMP. Najlepszym krajowym zawodnikiem okazał się Edward Jancarz, a Cieślak musiał zadowolić się srebrnym krążkiem. Po latach wspomni, że w pojedynku o złoto przeszkodziła mu klubowa solidarność Jancarza i Zenona Plecha. Drugi z żużlowców, także reprezentujący gorzowską Stal, miał na starcie ustawić się niemalże w poprzek i przeszkadzać Cieślakowi wystarczająco długo, by Jancarz mógł uciec.
Zostać rebeliantem
Zawodnicy, którzy na krajowym podwórku toczyli ze sobą pamiętne boje, ramię w ramię skutecznie walczyli w międzynarodowych rozgrywkach. Biało-Czerwoni wielką moc pokazali w 1976 roku. Na Whity City Stadium w Londynie byli bliscy zostaniu mistrzami świata. Do triumfu zabrakło im trzech punktów i chłodnej głowy selekcjonera – Bronisława Ratajczyka. Ten bowiem po tym, gdy w pierwszym starcie Marek Cieślak wywalczył jedno „oczko”, w drugim wyścigu zastąpił go Bolesławem Prochem. Dziś wiemy, że był to błąd. W kolejnych biegach pierwszy z Polaków okazał się niepokonany.
Cieślak pojechał tak dobrze, że skontaktował się z nim manager drużyny Whity City Rebels i złożył Polakowi ofertę pracy. Dziś zawrzeć taki kontrakt byłoby pewnie dość łatwo. Wtedy jednak zawodnik musiał najpierw otrzymać zgodę partyjnego komitetu. Tę udało się uzyskać, jednak o tym, jak Marek Cieślak radził sobie w rozgrywkach ligi brytyjskiej oraz dlaczego porzucił żużel dla ogrodnictwa, opowiemy w kolejnym numerze.
Aleksandra KONIECZNA