Mały trybik w białoruskiej machinie wolności

To już 20. tydzień pokojowych protestów na Białorusi. Fot. Gerard Stolk

„Zatrzymani byli zmuszani do leżenia na brzuchu na podłodze przez kilka godzin (…) za każdy najmniejszy ruch byli bici”. Napisało Amnesty International o doświadczeniach Białorusinów aresztowanych za udział w pokojowych protestach. Od ponad dwóch miesięcy w mediach słyszymy o trudnej sytuacji naszych sąsiadów ze Wschodu. Bardzo szybko jednak obojętniejemy, gdy niemal każdego dnia przekaz koncentruje się na liczbach. Statystyki mówią o ofiarach śmiertelnych, o brutalnych pobiciach i poniżaniu. Te informacje dotyczą ludzi, którzy tak samo jak my myślą, czują, kochają. Mimo to nie dostrzegamy cierpienia pojedynczych osób, a widzimy tylko jakąś grupę, która gdzieś poza naszym zasięgiem doświadcza „złych rzeczy”. Dlaczego?

Maksym jest Białorusinem. W Polsce studiuje od roku, jednak jak sam podkreśla, to kraj leżący po drugiej stronie Bugu jest dla niego domem i miejscem, w którym mieszkają jego przyjaciele i rodzina. Zaangażowanie w sprawy społeczne to jego drugie imię – marzy, aby w przyszłości zajmować się fact-checkingiem na globalną skalę i tym samym zapobiegać rozprzestrzenianiu fałszywych informacji. Prywatnie to inteligentny, wrażliwy chłopak, który lubi pomagać innym. Chciałby, aby nadszedł dzień, w którym zarówno on, jak i jego bliscy poczują się bezpiecznie w swoim kraju. Niestety, teraz nie jest to możliwe. Odkąd pokojowe protesty na Białorusi zaczęły być brutalnie tłumione przez Oddział Mobilny Specjalnego Przeznaczenia (OMON), Maksym aktywnie pomaga emigrującym z kraju rodakom rozpocząć nowe życie w Polsce.

Dzień zero

W tegorocznych wyborach prezydenckich na Białorusi konkurowało ze sobą pięcioro kandydatów – Hanna Kanapacka, Andrej Dzmitryjeu, Siarhiej Czeraczeń, Swietłana Cichanouska oraz piastujący od 26 lat stanowisko głowy państwa Aleksander Łukaszenka. Największe emocje wywoływała kandydatura Cichanouskiej, która zjednała sobie poparcie wielu Białorusinów, stając się tym samym liderką opozycji.

Maksym chciał oddać swój głos w wyborach prezydenckich w Warszawie. Na miejsce dotarł w okolicach godziny szóstej rano. Już wtedy w kolejce do urny wyborczej stało około tysiąca osób. – Najciekawsze było to, że praktycznie wszędzie widać było biało-czerwono-białe symbole. Zgromadzeni ludzie manifestowali w ten sposób, że przyszli głosować na opozycyjną kandydatkę. Podejrzewam, że właśnie to wpłynęło na dalsze działania ambasady – mówi chłopak.

Pomimo ogromnej kolejki, otworzono tylko jedno okienko, w którym można było jedynie się zarejestrować i dopiero później oddać głos. Choć nikt nie powiedział tego wprost, zgromadzeni ludzie czuli, że celowo próbuje się ich zniechęcać do czekania na swoją kolej. Tego dnia słupki rtęci wskazywały około 32°C. Mimo dyskomfortu związanego z temperaturą, Białorusini czekali godzinami na możliwość oddania głosu. Jednym z powodów tego stanu rzeczy było bardzo skrupulatne sprawdzanie dokumentów potencjalnych wyborców. Tym sposobem Maksym oczekiwał na swoją kolej ponad trzynaście godzin. Dla niego i jego rodaków nie było jednak mowy o zrezygnowaniu z udziału w głosowaniu. Wśród Białorusinów, już na kilka tygodni przed tym dniem, czuć było poruszenie i poczucie, że idzie „nowe”. Obowiązku obywatelskiego, który jednocześnie stanowił przepustkę do wymarzonej przyszłości, zwyczajnie nie wolno im było nie wypełnić.

Pierwszy (przed)protest

Obserwując przedwyborcze nastroje panujące wśród naszych sąsiadów, nie dziwi fakt, że w ich mniemaniu wyniki mówiące o przytłaczającej przegranej opozycyjnej kandydatki były sfałszowane. Dlatego też już po ogłoszeniu cząstkowych rezultatów głosowania, tworzyli oni pierwsze zgromadzenia, manifestując swoje niezadowolenie i wywołując rozmaite dyskusje na temat minionych wydarzeń. Białorusini zaczęli przede wszystkim głośno zadawać pytania. Jak to możliwe, że według oficjalnych przekazów to dotychczas urzędujący prezydent miażdżącą przewagą głosów wygrywa wybory? Na własne oczy widzieli przecież tłumy idące zagłosować, nie ukrywające przy tym symboli deklarujących poparcie dla Cichanouskiej. Ludzie przez cały dzień zbierali się pod komisjami wyborczymi zarówno na Białorusi, jak i poza granicami kraju, aby wspólnie dowiedzieć się o ostatecznych wynikach i przeczytać finalne protokoły ze swoich okręgów.

Maksym brał udział w takim zgromadzeniu przed Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Pełnił też rolę samozwańczego wolontariusza, który służył pomocą będącym na miejscu Białorusinom. Był to kolejny, nie tylko z uwagi na panujące nastroje gorący dzień, a w okolicy trudno było o cień. Wiele godzin oczekiwania dało się  wszystkim we znaki. – Rozdawaliśmy wodę każdemu, kto jej potrzebował. Na zgromadzeniu znalazło się wiele starszych osób, dla których temperatura sięgająca trzydziestu kilku stopni Celsjusza była niebezpieczna. Wraz z innymi młodymi pomagałem również roznosić im parasole. Nie było łatwo wytrzymać w tym upale, ale czuliśmy, że musimy tam zostać – mówi Maksym.

Pierwsze aresztowania

Na Białorusi prowadzenie statystyk wyborczych przez organizacje niezwiązane z rządem, jest zabronione. Mimo groźby kar, znalazło się wiele osób, które sprawdzały prawdziwość wyników. Kiedy Białoruska Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła ostateczne rezultaty wyborów prezydenckich, m.in. dzięki pracy tych ludzi nasi sąsiedzi byli przekonani, że nie odzwierciedlają one stanu faktycznego. Poza tym często pojawiała się spora rozbieżność między danymi podawanymi przez główny ośrodek, a lokalnymi protokołami. Wszystko to popchnęło Białorusinów do masowych wyjść na ulice.

Przez kolejne dni OMON brutalnie tłumił pokojowe protesty w sąsiadującym z nami kraju. W wielu miejscach użyto gumowych kul jako pocisków oraz armatek wodnych, a w Brześciu nawet ostrej broni palnej. Doszło też do pierwszych zatrzymań, a także pojawiły się ofiary śmiertelne. Dla rodzin aresztowanych osób był to koszmar – nikt do końca nie wiedział, gdzie znajdują się ich bliscy oraz czy kiedykolwiek jeszcze się zobaczą.

Podobny los spotkał krewnych i przyjaciół Maksyma, którzy zostali aresztowani w jednym z większych białoruskich miast. – Największym problemem było to, że musieliśmy szukać zaginionych poza więzieniami. Na Białorusi nie ma prawa, które pozwalałoby zadzwonić do aresztowanych krewnych. Nie wiadomo do jakiego więzienia trafili i czy w ogóle. Ludzie znikali nawet na kilkanaście dni bez śladu – mówi Maksym.

Ujmujące nagrania spod białoruskich więzień, na których słychać rozpaczliwe krzyki torturowanych ludzi obiegły niejednokrotnie internet. Raz usłyszane, przepełnione żalem odgłosy ludzkiego cierpienia niełatwo puścić w niepamięć. Choć często trudno uwierzyć, że takie okrucieństwa wobec drugiego człowieka wciąż mają miejsce w środku Europy, nie tylko nagrania udowadniają prawdziwość bólu tych ludzi.  Relacje osób, którym udało się wydostać z aresztu są o wiele bardziej wstrząsające. Rozwiewają wszelkie wątpliwości. Złapani protestujący byli niejednokrotnie torturowani na różne, wymyślne sposoby. Rozbieranie do naga, grożenie gwałtem, sadystyczne kopanie i pałowanie przy przerażających odgłosach krzyków innych więźniów – to tylko niektóre z metod stosowanych przez milicję.

Koszmar złapanych protestujących nie kończył się jednak wraz z zakończonymi, często krwawymi przesłuchaniami. Bliscy Maksyma byli przetrzymywani w nieludzkich warunkach. Cela, w której odbywali areszt miała wymiary około pięć na pięć metrów, a więziono w niej jednocześnie około 40-50 osób. Nie mogli spać, ponieważ w takim ścisku ledwo mieścili się stojąc. Jedyną metodą odpoczynku była współpraca aresztowanych – co jakiś czas część z nich siadała, żeby choć trochę odpocząć. Nie dostawali jedzenia ani picia. Po pewnym czasie brakowało im również powietrza. I tak przez kolejnych 10 dni dopóki nie przeniesiono ich do tzw. „izolatorów”, gdzie mogli być znalezieni przez rodzinę.

Źródło pokoju

Wraz ze wzrostem liczby świadków brutalności milicji, którzy opowiadali o tym, co przeżyli, rosła liczba protestujących. Również świat zaczął dostrzegać tragedię mającą miejsce na Białorusi. Zaczęły sypać się pytania, dlaczego strajkujący nie chcą walczyć zbrojnie? Powiedzenie, że rewolucja zjada własne dzieci nie wzięło się jednak znikąd. W tym przypadku walka bronią przeciwnika prawdopodobnie zmieniłaby białoruski sen o wolności w kolejną krwawą antyutopię. – Ludzie muszą zrozumieć, że my nie chcemy mieć nic wspólnego z systemem represji. Nie chcemy powtarzać błędów, które doprowadziły do wielu dramatów. Nie chcemy społeczeństwa, które wiecznie walczy same ze sobą. Sprzeciwiamy się brutalności, dlatego protesty są pokojowe. Jeśli się zradykalizujemy, wszystko przepadnie. Większość ludzi nie rozumie, że kiedy ogień zwalcza się ogniem, powstaje pożar. Tak długo jak jesteśmy pokojowi, tak długo wygrywamy – podkreśla Maksym. Cała siła naszych sąsiadów tkwi w tym, że walczą o wartości, które sami reprezentują. Doskonale rozumieją wagę swoich oczekiwań i własną postawą chcą dawać przykład respektowania stawki, o którą zabiegają. Udowodnić, że szacunek i pacyfizm są silniejsze od agresji i przemocy.

Mieszkanie od zaraz

Maksym wie, że nie może wrócić do kraju. Po aresztowaniach jego krewnych istnieje tam dla niego ogromne zagrożenie. Dużo bardziej jednak od represji boi się tego, że nie będzie mógł wspierać protestujących i brać czynnego udziału w tworzeniu białoruskiej historii walki o wolność. Przebywając w Polsce od pierwszych dni manifestacji jest w stałym kontakcie z aktywistami, którzy je organizują. Pomaga jak tylko może. – Chcę ułatwić im pracę. Szukam ludzi, rozpowszechniam informacje o planowanych wydarzeniach, biorę w nich aktywny udział i tworzę fotoreportaże – opowiada. Maksym pomaga również rodzinom, które emigrują z Białorusi do Polski w znalezieniu  mieszkań i zaklimatyzowaniu się. Często również szuka takim osobom miejsc, w których mogłyby odbyć kwarantannę.

Temat koronawirusa to kolejny ogromny problem, który dotyka Białoruś. Dla władz sąsiadującego z nami państwa, epidemia COVID-19 nie istnieje. Nie są tam podawane oficjalne statystyki zachorowań oraz wywołanych wirusem zgonów, nic nie mówi się o profilaktyce. Tak więc walcząc o lepszą przyszłość, wielu Białorusinów naraża się jednocześnie na zarażenie chorobą i na cierpienie związane z jej powikłaniami. Kiedy idą do szpitala z objawami koronawirusa, najczęściej mówi się im, że mają zapalenie płuc. Nie dostają odpowiedniej opieki, wiele osób umiera anonimowo w domach. Jest to więc drugie, mniej widoczne dno białoruskiego dramatu, który każdego dnia rozgrywa się na nowo i to na oczach całego świata. Dlatego też imigrując do Polski, Białorusini muszą mieć gdzie spędzić okres kwarantanny, niezbędny w dzisiejszej rzeczywistości.

Działania, które każdego dnia podejmuje Maksym są nieocenione dla powodzenia starań białoruskiego społeczeństwa w dążeniach do wolności. Można by stwierdzić, że jest on tylko małym trybikiem w ogromnej machinie, jednak bez niego nie miałaby ona prawa bytu. Wszystko to, o czym mówią media, wydaje się podniosłe i patetyczne, ale z perspektywy jednostki, takiej jak nasz bohater, wspieranie swojego narodu jest zwyczajną powinnością wobec wyznawanych wartości oraz nieocenioną lekcją świadomego patriotyzmu. Jest to dla niego dopiero początek drogi, na której może pojawić się jeszcze wiele przeszkód i zakrętów. To również codzienne zmartwienia o członków rodziny i przyjaciół, którzy mimo dramatycznych przeżyć, nieustannie walczą w imię swoich wartości. Patrząc na Maksyma nie widzę jednak traumy, czy strachu. Bije od niego natomiast wewnętrzne piękno i nadzieja na lepsze jutro. Są to niezwykle ulotne w odbiorze odczucia, jednak podobnie do zapachu wiosennego powietrza po opadach deszczu, nie da się ich pomylić z niczym innym. Na pytanie o emocje, które towarzyszą mu każdego dnia odpowiada, że od dłuższego czasu jest to po prostu spokój. Przeświadczenie, że będąc dobrym i uczciwym człowiekiem można dokonać wielkich rzeczy. Nawet jeśli pozornie graniczy to z cudem.

Oliwia TROJANOWSKA

*tekst zwyciężył w Konkursie Reportażowym OFMA w kategorii Społeczeństwo