Rafał Wiewióra jest choreografem oraz tancerzem inspirującym od dziesięciu lat innych swoją pasją. To człowiek, który dzisiaj gości na wielu polskich scenach, artysta najbardziej lubianych programów telewizyjnych oraz miłośnik teatrów. Rafał Wiewióra w rozmowie z Julią Wiśniewską przedstawia drogę swojej tanecznej kariery i opowiada o magii teatru.
Cofnijmy się do Twojego dzieciństwa, jak wspominasz początki swojej przygody z tańcem?
– Dokładnie w tym roku mija 10 lat odkąd zacząłem tańczyć. Wszystko rozpoczęło się od breakdance’a (ulicznego stylu tańca), na punkcie którego miałem bzika, ponieważ zawsze imponowały mi różne akrobacje na głowach. Finalnie zrezygnowałem z nauki tego stylu i po pół roku zapisałem się do grupy hip-hopowej. Początki mojej przygody wspominam bardzo dobrze, ponieważ jeszcze bardziej zainteresowałem się tańcem i poznałem niesamowitych ludzi o podobnych aspiracjach. Dorastałem w małym mieście – Konstancinie – w którym takie sporadyczne zajęcia taneczne były dla mnie formą odskoczni od szkolnych spraw.
Jak reagowałeś na występy przed szerszą publicznością? Czy pojawiał się spory stres?
– Stresowałem się niesamowicie. Do tej pory pamiętam tańczenie solówek na zawodach, które na początku nie były moją bajką. Na pierwszych turniejach i pokazach chodziłem zdenerwowany, ale potem zacząłem sobie z tym radzić. Z perspektywy czasu widzę, że stres był motywujący a nie paraliżujący, po prostu zyskałem większą świadomość tego, że chce wypaść jak najlepiej na parkiecie.
Swoją pasję do tańca, przeniosłeś na deski teatru. Jak zaczęła się Twoja przygoda z takim repertuarem tanecznym?
– Po raz pierwszy, jako osoba występująca, zetknąłem się z teatrem przy tworzeniu projektu „Freedom”. Był to spektakl wymyślony przez Mariusza Kotarskiego i Sandrę Rzeźniczak, w którym miałem przyjemność brać udział w 2015 roku. Efekt naszej rocznej pracy można było zobaczyć na żywo. Sztuka opierała się głównie na tańczeniu do piosenek, chociaż pojawiły się – w moim przypadku – kwestie mówione. Nawet w starych przypomnieniach na Instagramie, wyświetla mi się nagranie, w którym przechodzę po backstage’u i dopytuje innych uczestników jak się czują. Z wielkim sentymentem wracam myślami do tych pierwszych chwil w teatrze. Tak mi się spodobała praca przy spektaklu, że zacząłem szukać kolejnych ofert. Trafiła się okazja poważniejszego angażu na scenie w „Księżniczce Sarze”, przy współpracy z Teatrem Muzycznym Tintilo. Dzięki tej sztuce, mogłem zdobyć większe doświadczenie teatralne i zarobić swoje pierwsze pieniądze z takiej formy występu. Po szkoleniach w USA, znalazłem ogłoszenie na Facebooku i podesłałem swoje portfolio. Niestety zostałem odrzucony, gdyż poszukiwano bardziej „jazzowego tancerza” – co w stu procentach rozumiałem. Trzy dni przed pokazem sztuki, odezwano się do mnie ponownie z propozycją udziału w tym przedstawieniu, na którą się zgodziłem. Szczęśliwy pojechałem na próbę, na której okazało się, że w jeden dzień musiałem nauczyć się łącznie sześciu choreografii. Kolejne niespodzianki pojawiły się podczas próby generalnej, na której dowiedziałem się, że jest to musical, a reżyser wypytywał mnie, dlaczego nie śpiewam jak reszta. Jednocześnie tańczyłem choreografię i starałem się nauczyć szybko tekstu piosenek, możecie sobie wyobrazić jak komicznie musiało to wyglądać. Czułem się dumny po pierwszej premierze. Widownia, na której zasiadły głównie dzieci, stworzyła niezapomnianą atmosferę. Po kilku występach reżyser spytał, czy nie chce zostać w zespole na stałe, na co zareagowałem pozytywnie. Tak wszystko rozpoczęło się od „Księżniczki Sary”. Wspólnie udało nam się zagrać również sztuki: „Książe czy żebrak”, „Opowieść Wigilijna” i „Oto Oliver Twist”. Dzięki jednemu postowi na Facebooku, dostałem szansę wystąpienia aż w czterech produkcjach.
Byłam świadkiem Twojego występu w Warszawie. Powiedz, gdzie możemy Cię jeszcze zobaczyć?
– W Teatrze Żydowskim, w spektaklu „Śpiewak Jazzbandu”, na który chciałbym zaprosić, gdy pandemia się skończy. Występuje także w Teatrze Muzycznym w Gdyni, w sztuce „Wiedźmin”, której pokazy odbywały się jeszcze w październiku. Na tę chwilę jest to jedyne przedstawienie, które można zobaczyć. Miałem przyjemność robić choreografię do spektaklu „Powiem mamie”, którego premiera odbyła się w Teatrze Baza. Sztuka jest grana obecnie w formie wyjazdowej wraz z instytucją „Laboratorium Meisnera”. Serdecznie zapraszam do zobaczenia każdej z inscenizacji, kiedy już wszystko wróci do normalności.
Która spośród sztuk w których grałeś, najbardziej zapadła Ci w pamięć? Dlaczego?
– Tak naprawdę każda. Wszystkie są wyjątkowe i żadnej z choreografii się nie zapomina. Wspomnienia z każdej z nich zostają w sercu na wiele lat. Na tę chwilę produkcją, która najbardziej zmieniła moje postrzeganie teatru, jako miejsca, w którym chcę przebywać i tworzyć jest zdecydowanie „Śpiewak Jazzbandu”. Grając w nim zrozumiałem, co tak naprawdę chcę robić w życiu i jak bardzo uwielbiam występować na scenie. Dzięki niemu zakochałem się w teatrze jeszcze bardziej.
Czym jest dla ciebie teatr?
– Przede wszystkim jest dla mnie wymianą energii i emocji pomiędzy artystą, i widzem, a tego nie daje ani żadne kino, ani Netflix. Piękne jest to, że za każdym razem można to robić inaczej. Podoba mi się to, że mam wpływ na odbiorcę i ode mnie zależy, jakie emocje spróbuję wywołać na jego twarzy, czy to będzie płacz, czy śmiech, czy skupię jego uwagę na mojej osobie, czy też nie. Teatr rozbudza we mnie za każdym razem nowe, rozmaite uczucia.
Na przygotowania do widowisk teatralnych, trzeba poświęcić ogromną ilość czasu. Ile trwają Twoje próby z choreografami i jak wygląda czas pracy nad repertuarem tanecznym?
– To wszystko zależy od zamysłu i koncepcji spektaklu. Są takie, do których przygotowywać się można nawet pół roku, idealnym przykładem tego jest Teatr Roma. W moim przekonaniu, optymalnym czasem tworzenia i jednocześnie uzyskiwania pożądanych efektów są dwa lub trzy miesiące. Jeśli chodzi o czas pracy nad choreografiami to wszystko zależy od wizji choreografa. Zazwyczaj próby trwają od wtorku do soboty, w godzinach rannych lub wieczornych, niekiedy ich czas wynosi osiem godzin dziennie, czasem sześć godzin bez przerw. Wszystko zależy od produkcji i tego czy sztuka jest bardzo taneczna, wtedy więcej czasu poświęca się tancerzom, natomiast gdy tego tańca jest mniej, niektóre próby odbywają się bez naszego udziału.
W której sztuce i dlaczego najbardziej chciałbyś wystąpić?
– Zdecydowanie w sztuce „Hamilton”, którą miałem okazję zobaczyć w Londynie. Zachwyciła mnie w taki sposób, że czuję tę produkcję całym sobą. Jest to jeden z najpopularniejszych spektakli na świecie, zdobył wiele nagród i dostał 16 nominacji na Festiwalu Tony Awards. Moim marzeniem jest zagranie właśnie w tej sztuce. Urzekła mnie swoim soundtrackiem, fabułą, opowiedzianą historię i choreografią. Jest majstersztykiem od a do z i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się ją zobaczyć.
Na co dzień poświęcasz się teatrowi, ale również jesteś instruktorem i choreografem, prowadzisz zajęcia w różnych klubach tanecznych, pracujesz przy programach takich jak „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”, jak wygląda praca w takim środowisku?
– Zacznę od tego, że teatr a praca na sali, i praca komercyjna to dwa różne światy. Myślę, że każdy tancerz odnajduje się w czymś innym. Moim kluczem do sukcesu jest robienie wszystkich tych rzeczy jednocześnie. Przebywając w jednym środowisku odpoczywam przez chwilę od drugiego. W przypadku reklam czy teledysków, pracodawcy patrzą na czystość ruchu, wygląd zewnętrzny – w teatrze nie przywiązuje się do tego aż takiej wagi. Na scenie teatralnej bardziej liczą się emocje, mimika twarzy, gestykulacja. Wydaję mi się, że prowadzenie lekcji jest najbardziej swobodnym zajęciem, ze względu na jego formę. Można tworzyć wszystko czego się zapragnie i dzielić się z innymi artystami swoimi pomysłami. Mamy przede wszystkim większe pole do popisu i wyrażenia siebie. Ważne jest również niezamykanie się na jedną z tych dziedzin pracy, a próbowanie każdej z tych rzeczy, aby nie popaść w rutynę. Gdybym tańczył bez przerwy tylko w teatrze, to bym się wypalił, dlatego warto poświęcać czas na każdą z nich osobno, można wtedy bardziej za nimi wszystkimi zatęsknić.
Jak zmienił się tryb Twojej pracy za sprawą pandemii?
– Na początku tego roku zaplanowałem sobie trzy rzeczy: skupienie się na pracy w teatrze, prowadzenie zajęć open class dla tancerzy i wykonywanie zleceń komercyjnych, w tym różnych klipów, reklam oraz występów w programach telewizyjnych. Potrafiłem rano zagrać dwa spektakle „Olivera Twista” a wieczorem jeszcze „Śpiewaka Jazzbandu”. Wolałem poświęcić się w głównej mierze teatrowi i odmówiłem prowadzenia regularnych zajęć tanecznych. Finalnie mnie to zgubiło. W marcu wszystkie teatry zostały zamknięte, również open classy w klubach przestały funkcjonować na taką skalę jak wcześniej. W trakcie pandemii zdarzyło mi się poprowadzić raz po raz warsztaty online, natomiast nie miałem stałego zarobku. Filar teatru w takich warunkach upadł i myślę, że to mnie najbardziej rozczarowało. Poświęciłem swój czas treningom, oraz czemuś na co nie miałem praktycznie czasu w natłoku obowiązków – czyli myśleniu o własnej osobie. W odnalezieniu wewnętrznego spokoju pomogła mi moja dziewczyna, gdyby nie ona, trudno by mi było podczas pandemii. Był moment, że wszystko wróciło do normalności. Rozpoczęliśmy pracę nad produkcją kolejnego sezonu programu „Twoja Twarz Brzmi Znajomo”, wróciły warsztaty taneczne, ostatnio miałem okazję zrobić kilka reklam. Zacząłem pracować w szkole musicalowej i ponownie poprowadziłem regularne zajęcia. Wierzę, że niedługo również teatr otworzy się na nowo.
W jaki sposób opisałbyś polską scenę artystyczną? Czym się wyróżnia na tle międzynarodowym, a czego jej brakuje?
– Jeśli mówimy o tańcu,to zdecydowanie wyróżniamy się jakością treningu, w porównaniu do naszych sąsiadów. Mamy grono świetnych instruktorów, których brakuje niektórym krajom. Pomimo potencjału ich tancerzy, ci nie mają wielu miejsc do szkoleń i często wyjeżdżają za granicę kształcić się w swojej profesji. Na własnym przykładzie mogę powiedzieć, że biorę tu lekcje od różnych choreografów, którzy wprowadzają – każdy z osobna inną wartość. Myślę, że brakuję nam etyki i świadomości wykonywanej pracy tancerza jako zawodu. Często w otoczeniu komercyjnym zdarzały się walki o stawki. Artyści zaniżali wartość pracy, którą wykonywali. Niektórzy ludzie wciąż nie patrzą na ten zawód profesjonalnie, w Polsce w większości króluje ta mentalność z lat 90. W innych krajach zdecydowanie bardziej dba się o wynagrodzenia dla artystów. Co ciekawe, za granicą gdzieniegdzie nawet w dowodzie osobistym funkcjonuje zawód tancerza.
Kto jest dla Ciebie największą inspiracją? Za co go cenisz?
– Najbardziej inspirują mnie ludzie, zwłaszcza moi przyjaciele. Na początku motywowali mnie zagraniczni choreografowie, których klipów się uczyłem, analizowałem i oglądałem w internecie po kilkanaście razy. Z czasem ta perspektywa się zmieniła, teraz największą inspiracją są dla mnie ludzie jako całość. Mnie potrafi zainspirować losowa osoba, która stworzy coś kreatywnego a efekt jej pracy mogę zobaczyć na Instagramie.
Podczas wywiadu dla Radiowej Trójki Piotr „Vienio” Więcławski powiedział: „artystą się jest, a nie bywa” – jak odniesiesz się do tych słów?
– Myślę że te słowa są trafne. Artysta jest artystą na scenie, ale jest nim nawet podczas smażenia jajecznicy w kuchni i nucenia czegoś pod nosem. Nie da się od tego uciec. Natomiast naturalne jest to, że każdy potrzebuje też takiej chwili wytchnienia i odpoczynku. Każdy artysta się po pewnym czasie męczy, udzielając lekcji kilka razy w tygodniu. Tancerz poświęca połowę swojego czasu na szukanie piosenek i inspiracji do tworzenia choreografii tanecznych. Narzędziem pracy jest jego ciało, jest w ciągłym ruchu.
I na koniec. Czy masz jakieś wskazówki dla młodych osób, które podążają Twoim śladem? Jakim wyzwaniom będą musiały stawić czoła w tym zawodzie?
– W każdym zawodzie są rzeczy, na które trzeba uważać i takie, których trzeba doświadczyć, by zweryfikować siłę człowieka. Kiedy rozpocząłem naukę tańca, miałem sporo osób, które mnie wspierało i wspiera dotychczas – jednak finalnie ta liczba się zmniejszyła. Wiele czynników wpływa na nasze samopoczucie, jednym z nich jest chociażby presja, przez którą dążymy do bycia najlepszymi. Podziwiamy osiągnięcia bliskich, jesteśmy dumni z ich sukcesów i zazdrościmy im świetnych pomysłów, bo to one motywują nas do bycia lepszymi. Artysta jest jednostką wrażliwą, dlatego ważna jest umiejętność poradzenia sobie z własnymi emocjami. Musimy nauczyć się akceptować siebie, swój wygląd, swoje umiejętności. Trzeba znaleźć balans wśród tych wszystkich czynników i opinii, które do nas zewsząd docierają. Musimy być kreatywni i mieć otwartą głowę na nowe pomysły. Co do tancerzy, warto też brać lekcje u różnych choreografów, bo każdy uczy czegoś innego i daje inną wartość. Najważniejsze w tańcu jest to, aby się nim przede wszystkim bawić. Póki co cieszcie się beztroskością, bo jeszcze przyjdzie czas na ważne życiowe rozkminy.
Rozmawiała Julia WIŚNIEWSKA