Żyjemy w Społeczeństwie – analiza podobieństw między „Taksówkarzem” a „Jokerem”

Arthura Flecka i Travisa Bickle’a wiele łączy. //Źródło: Joker & Taxi Driver | Cold and Disconnected

W 1976 roku Martin Scorsese wypuścił na ekrany „Taksówkarza”. Był to pierwszy film poruszający na taką skalę kwestię życia jednostki w bezlitosnym społeczeństwie. Gdy w 2019 roku pojawił się „Joker” od Todda Phillipsa, patrząc na smutnego klauna nie sposób było nie przypomnieć sobie Travisa i jego samotnej krucjaty przeciwko światu.

„Taksówkarz” to już produkcja kultowa. Film po premierze zyskał sporą popularność i mimo upływu lat zestarzał się bardzo dobrze, zarówno pod względem technicznym, jak i fabularnym. O wiele młodszy „Joker” po premierze od razu wywołał nie lada poruszenie. Nikt nie spodziewał się, że twór, mający być genezą jednego ze złoczyńców ze świata DC będzie tak mało przypominało przepełnione efektami specjalnymi widowisko, do którego przyzwyczaiły nas filmy o superbohaterach. Zamiast tego dostaliśmy głęboką i smutną historię załamanego człowieka, przypominającą tę, którą ponad 40 lat wcześniej opowiedział nam Martin Scorsese.  

Anatomia samotności

Należy zacząć od podejścia reżyserów do kreacji portretów psychologicznych swoich bohaterów. Travis Bickle to samotnik, który nie rozumie społeczeństwa w takim samym stopniu, w jakim społeczeństwo nie rozumie jego. Po powrocie z wojny w Wietnamie zatrudnia się jako tytułowy Taksówkarz. Jest to niewdzięczna praca, która zmusza go do interakcji z ludźmi często pochodzącymi z marginesu społecznego, którego się brzydzi.
Arthura Flecka, czyli późniejszego Jokera, poznajemy jako przebierającego się za klauna performera ulicznego. Podobnie jak Travis chciałby coś zmienić, ale nie jest w stanie i ma ambicje, których nie potrafi spełnić. Obydwaj bohaterowie czują niesamowity żal do społeczeństwa o to, że ich nie akceptuje i do samych siebie, że nie potrafią przystosować się na tyle, by być akceptowanymi.

Ich życia zdają się być farsą. Nie pomaga im fakt, że obydwaj cierpią na jakąś przypadłość. Travis walczy z bezsennością, a Arthur z zespołem chorobowym, który sprawia, że w losowych momentach zaczyna się niekontrolowanie śmiać. Nie wiedzą, jak się zachować w trakcie interakcji społecznych, praktycznie całą swoją wiedzę na temat relacji międzyludzkich czerpią z przerysowanego i kolorowego świata telewizji. Popełniają błędy, których nie potrafią poprawić mimo prób, przez co w końcu pękają pod naciskiem niesprawiedliwości świata i stają się jego kolejnym zagrożeniem.

Zarówno Taksówkarz, jak i Joker z początku próbują wpasować się w społeczeństwo, znosząc z trudem wszelkie problemy z jakimi przychodzi im się borykać. Przed ostatecznym załamaniem powstrzymują ich jedynie szczątkowe relacje z pojedynczymi ludźmi. Obydwaj próbują też swoich sił w miłości, co z początku zdaje się wychodzić, jednak w końcu i tak kończy się niepowodzeniem. Z każdym dniem coraz bardziej pogrążają się w otchłani bezsilności, własnych wad oraz nierozumiejącego ich otoczenia. Są samotni, bez nadziei na wyjście z tego stanu. Z czasem zaczynają traktować tę samotność jako coś specjalnego i wyróżniającego ich spośród masy. Nie biorą nawet pod uwagę, że ludzie wokół nich mogą przeżywać to co oni, bo w świecie, gdzie nikt o nikogo nie dba, każdy jest sam. Travis i Arthur zaczynają męczyć się ciągłą walką i znoszeniem przeciwności. Otwarcie mówią, że mają dość — jeden „brudu na ulicach”, a drugi „okropnych ludzi”. Zaczynają więc swoje krwawe krucjaty przeciwko światu.

Zostały mi tylko negatywne myśli”

Odrzucenie, poczucie beznadziei i żal do otoczenia wykształcają u naszych bohaterów solidną i ognistą nienawiść do autorytetów. Czy to senator, burmistrz, czy prowadzący talk-show; Travis i Arthur widzą w nich źródło swoich osobistych tragedii. Obydwoje mają silne poczucie, jakoby problemy całego świata spowodowane były przez tych, którzy mają władzę i posłuch, a nie chcą naprawiać społeczeństwa. Zarzucają im fałsz, zadufanie i brak troski o ludzi, którym przewodzą. Samo społeczeństwo również uważają za strukturę zepsutą, pozbawioną empatii i moralności, gdzie nikt nie patrzy na drugiego człowieka. Tu przejawia się hipokryzja Travisa i Arthura, którzy sami święci nie są, mało tego — powielają mechanizmy, którymi rzekomo gardzą. Travis nie znosi narkotyków, ale faszeruje się lekami; Arthur zarzuca innym brak empatii, podczas gdy sam ma jej w sobie niewiele.

Różni się natomiast to jak kończą się historie tych antybohaterów. Arthur pogrąża się w szaleństwie, zależy mu tylko na tym by zobaczyć jak świat, który traktował go niesprawiedliwie, płonie. Zabijaniem buduje wokół siebie kult i rozpoczyna coś na kształt ruchu rewolucyjnego. Travis natomiast dochodzi do wniosku, że sam nie jest w stanie wiele zmienić. Postanawia uratować od niesprawiedliwości świata chociaż jedną osobę, nawet jeśli miałoby go to kosztować życie. Nie istotne, ilu ludzi będzie musiał zabić i czy w ogóle mu się powiedzie — chce spróbować. Pragnie zrobić coś, co sprawi, że przestanie być nikim. Dla Arthura finał jego przemiany jest dopiero początkiem spirali szaleństwa i chaosu. Travis natomiast osiąga przynajmniej chwilowy spokój.

Podobieństwa w formie

„Taksówkarz” jak i „Joker” to filmy o bardzo podobnej kompozycji. W obu dziełach sceny, kamera i postacie prowadzą nas tak, że do końca seansu nie wiemy czy wydarzenia przedstawione na ekranie dzieją się naprawdę, czy są tylko snem na jawie bohaterów, jakąś urojoną wizją szaleńców.

Symbolika w obu dziełach również posiada wspólne elementy. W obydwu produkcjach pojawia się motyw czerwonej marynarki — symbolu odwagi i wyjścia z kruchej, znanej sobie strefy komfortu. Travis zakłada ją, gdy zaprasza dziewczynę na randkę, Arthur natomiast, gdy ma pojawić się w talk-show, przed tysiącami widzów. Drugim wyrazistym symbolem jest rewolwer alegoria siły i chaosu, narzędzie zbrodni, oraz przedmiot, z którego pomocą obaj bohaterowie rozpoczynają swoje przemiany i puszczają ostatnie hamulce, jakie trzymają ich przy zmysłach. Broń daje im poczucie, że są w stanie coś zrobić, wybija ich ze stanu bezradności.

Bynajmniej zachowania Taksówkarza czy Jokera nie powinny być usprawiedliwiane tym, co ich spotkało ze strony społeczeństwa. Wciąż są to osoby, które zabijały — najpierw, co prawda, w obronie własnej lub cudzej, jednak potem już z powodu swoich, osobistych pobudek. Dla Travisa likwidowanie „tych złych” było wpisane w jego moralność. Arthur natomiast po prostu dobrze poczuł się w roli orędownika chaosu, działał głównie pod wpływem impulsu, eliminując tych, którzy mu się narazili. W ich reakcjach nie ma więc niczego godnego poklasku.

Nasuwa się jeden wniosek — Phillips, kręcąc „Jokera”, bardzo widocznie wzorował się na „Taksówkarzu”. Nie ma w tym jednak nic złego, bo historia, którą opowiedział jest wcale nie gorsza od tego, co znaliśmy wcześniej. Można to potraktować jako hołd dla produkcji Martina Scorsese’a; ukłon w stronę człowieka, który jako pierwszy wyciągnął temat tragedii zagubionej jednostki w społeczeństwie na ekrany kin. Odświeżenie tego konceptu jest — jak najbardziej potrzebnego w filmografii. Temat samotności i niezgody na świat jest przecież bliski każdemu. W końcu zawsze żyliśmy, żyjemy i będziemy żyć w społeczeństwie.  

Filip SIUDA