Patryk Vega na polskiej scenie kinematograficznej jest postacią dobrze znaną, a przy tym dość kontrowersyjną. Jedni uwielbiają jego filmy, inni ich nie znoszą. Wydawać by się mogło, że tych drugich jest więcej. Pomimo tego, dzieła reżysera cieszą się ogromną popularnością w kinach. Na czym polega fenomen tego reżysera?
W filmach Patryka Vegi nie brakuje przekleństw stosowanych jako znaków interpunkcyjnych, przemocy, seksu, broni palnej i scen pościgu. Wszystko to jest wzbogacone o seksizm, materializm i ambiwalentny stosunek do służb porządkowych. Zobaczyć tam można też tych samych, popularnych aktorów, posłuchamy sztywnych dialogów i czasem zaśmiejemy się z absurdu, jaki dostarcza nam oglądany film.
Jak to się zaczęło?
Vega jako reżyser zadebiutował w roku 2005, kręcąc film „PitBull”, a następnie wypuszczając serial o tej samej nazwie. „PitBulla” przyjęto dość ciepło jako przyzwoite kino. Jednak to chyba jedyne produkcje tego reżysera, które spotkały się z brakiem większej krytyki.
Seria „PitBull” opowiada o pracy warszawskich śledczych z wydziału zabójstw. Bohaterowie są dobrze napisani, ich relacje z innymi postaciami są naturalne, a oni sami mają tyle wad, ile zalet – jak każdy z nas. Fabuła jest spójna, a film po prostu dobry. Do dzisiaj uważa się za jeden z najlepszych przykładów polskiego kina sensacyjnego.
„PitBull” był niezaprzeczalnym sukcesem reżysera i nijak nie zwiastował tego, czym będą jego następne filmy. Pięć lat później Vega wypuścił „Ciacho”, produkcję do dziś uważaną za najgorszą polską komedię. Po raz kolejny na pierwszym planie mamy działania policji, jednak tym razem postacie są płytkie i słabo napisane. Pełno tu głupich, naturalistycznych żartów, a cały film kręci się wokół ludzkiej sfery seksualnej, przedstawionej w niemal zwierzęcy sposób. Oczywiście nie brakuje pościgów, przekleństw i przemocy.
Równia pochyła
„Ciacho”, mimo swoich przywar, zarobiło na siebie. Może właśnie to skłoniło reżysera do trzymania swoich następnych filmów w klimacie infantylnej groteski, niedojrzałego absurdu i quasi-kontrowersyjności, polegającej na ukazywaniu danych zawodów, środowisk i grup społecznych w krzywym zwierciadle.
Vega powracał od czasu do czasu do bardziej poważnych tonów, jednak z niesamowicie nijakim efektem. W roku 2012 nakręcił film pod tytułem „Hans Kloss. Stawka większa niż życie”, czym zdaniem wielu sprofanował kultową serię, nieudolnie próbując stworzyć niespójny i nie wnoszący nic epilog.
Rok później dostaliśmy „Last Minute”, nieśmieszną komedię o polskiej rodzinie na wakacjach w Egipcie, gdzie przerysowane zostało w zasadzie wszystko, a okazji do śmiechu było niewiele.
Vega jakiego znamy
Tutaj kończy się okres, w którym filmy Vegi miały jasno określony gatunek. W latach 2014 —2018 reżyser postawił na zbitki rodzajowe o bliskiej zeru wartości merytorycznej i nijakiej formie. Na tej liście znajdą się między innymi niesięgające oryginałowi do pięt sequele „PitBulla”; Seria „Kobiety Mafii”, karykaturalnie, niesprawiedliwie i drętwo pokazująca perypetie funkcjonariuszek śledczych, na którą składają się dwa filmy i serial; „Botoks”, żerujący na sensacji drażliwego tematu patologicznej strony służby zdrowia oraz „Plagi Breslau”, czyli kolejna karykatura pracy kobiet w polskiej policji. Powyższe produkcje, mimo wszystko, przyciągnęły przed ekrany setki tysięcy widzów.
Rok później Vega wypuścił „Politykę”. Film, który „miał wpłynąć na wyniki wyborów”, jak mówił sam autor. W praktyce był jednak jedynie zlepką niekonsekwentnych żartów i parodia polskiej sceny politycznej. Przyznać trzeba, że prezentował sobą nieco wyższy poziom niż wszystkie filmy reżysera od 2010 roku, ale wciąż były to jedynie wyżyny dolnej granicy jakości kinematografii. Dodatkowo film był nudny i dłużył się niemiłosiernie, a na wybory, jak wiadomo, w ogóle nie wpłynął.
Tydzień temu światło dzienne ujrzał zwiastun kolejnego filmu tego reżysera, o nazwie „Miłość, Seks & Pandemia”, z którego o nadchodzącym filmie da się wywnioskować nie więcej niż z tytułu. Na razie bez pościgów, przekleństw i przemocy, ale wciąż nie mam co do niego pozytywnych rokowań.
Patryk Vega pozostaje więc kontrowersyjnym reżyserem wielu filmów o wątpliwej wartości merytorycznej, które mimo wszystko się sprzedają. Jego produkcje nie wymagają od widza myślenia ani nie skłaniają go do refleksji, są więc niezłymi odmóżdżaczami. Mimo wszystko Vega pokazał, że potrafi tworzyć przyzwoite produkcje (choćby na przykładzie pierwszego „PitBulla”). Pytanie brzmi, czy nie kręci ich więcej, bo już nie potrafi, czy dlatego, że się nie opłaca?
Filip SIUDA