Współcześnie wiedza na temat psychodelików jest obarczona wyobrażeniami, które często mijają się z prawdą. Autorytet nauki już dawno obalił fałszywe przekonania, ale pomimo tego w Polsce terapia psychodeliczna traktowana jest jak temat wyłącznie dyskusyjny. Nie oznacza to jednak, że nie ma w naszym kraju badaczy, którzy dostrzegają w niej ogromny potencjał.
Terapia z użyciem psychodelików polega na mikrodawkowaniu tej grupy substancji psychoaktywnych (głównie MDMA, pscylocybiny i LSD), które wpływają na nasze postrzeganie świata. Jednocześnie nie powodują one żadnych uszczerbków na zdrowiu. Spektrum zastosowań jest niezwykle szerokie – od zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych przez zaburzenia odżywiania (anoreksja, bulimia) i lęki, po walkę z uzależnieniami (alkohol, nikotyna). W Stanach Zjednoczonych Ameryki pscylocybina jest w drugiej fazie badań w leczeniu depresji. MDMA natomiast jest w trzeciej, ostatniej fazie badań w leczeniu stresu pourazowaego (PTSD). Obie te substancje dostały status przełomowej terapii, co przyśpiesza tryb rejestracji leku do 4-5 lat. W 2015 roku były strażak, Ed Thompson, wziął udział w jednym z takich badań. Po tym jak stracił dziewięciu kolegów podczas gaszenia pożaru, zdiagnozowano u niego PTSD. – To było niesamowite doświadczenie. Miałem wrażenie, jakby moje ciało eksplodowało od wewnątrz (…) Pamiętam, jak mówiłem mojej żonie, że pierwszy raz od lat wierzę, że mężczyzna, którego poślubiła, wróci – mówił Thompson „Yahoo News”.
Po trzech całodziennych sesjach przeprowadzonych w obecności dwóch terapeutów mężczyzna w pełni wyzdrowiał. Warto zaznaczyć, że zazwyczaj leczenie PTSD trwa od 10 do 12 tygodni. Podobnych przypadków jest wiele i stąd pewnie opinie specjalistów, że jedna sesja z użyciem substancji psychoaktywnych potrafi zrobić to, czego nie potrafiły zrobić lata tradycyjnej terapii. Dlaczego więc takie leczenie wzbudza w nas niepokój czy niechęć? Aby odpowiedzieć na to pytanie, musimy przyjrzeć się historii oraz popkulturze, bo to one mają dominujący wpływ na to, jak teraz ludzie postrzegają psychodeliki.
Kontrkulturowa eucharystia
Już od wczesnych lat 50. amerykańska Centralna Agencja Wywiadowcza pracowała nad militarnym i wywiadowczym zastosowaniem LSD. Słynna operacja MK-Ultra miała zbadać możliwości szeroko pojętego kontrolowania ludzkich zachowań przez m.in. opracowanie serum prawdy czy wywołanie trwałych zmian osobowości w wyniku programowania wspomnień. W projekcie uczestniczyły uniwersytety, instytuty badawcze i koncerny farmaceutyczne. Niczego nieświadomym więźniom, studentom oraz pacjentom placówek psychiatrycznych podawano psychodelik nawet 80 dni z rzędu, zwiększając jego dawkę, aby zniwelować rosnącą tolerancję. Doprowadziło to u testowanych do m.in. trwałego obniżenia zdolności intelektualnych czy chorób natury psychicznej.
W latach 60. XX wieku LSD jeszcze bardziej zyskało na popularności za sprawą pacyfistycznej kultury hippisowskiej. Badania harvardzkiego psychologa Timothy’ego Leary’ego przeszły do historii pod nazwą „Harvard Psilocybin Project”. Prowadzono je przez dwa lata na grupie liczącej około 400 osób. Początkowo w imię nauki Leary wraz ze współpracownikami i studentami zażywali meskalinę i psylocybinę, a później LSD. Wyniki badań były zadowalające. Leary stwierdził, że LSD, tak jak i inne substancje psychoaktywne, odpowiednio dawkowane mogą pomagać w leczeniu. Prezydent USA Richard Nixon nazwał go mianem „najniebezpieczniejszego człowieka w Ameryce” zaraz po tym, jak Leary dołączył do manifestacji przeciwko establishmentowi, podczas których zachęcał uczestników do zażywania „kwasu”. Sam odkrywca LSD Albert Hofmann nie zgadzał się na podawanie tej substancji młodym ludziom, gdyż „podawanie go tym, których psychika i świadomość są jeszcze w fazie rozwoju, jest skrajnie nieodpowiedzialne”.
Lata 60. to również protesty przeciwko wojnie w Wietnamie. „Ludzie kwiaty” stali się niewygodni dla władz. Ze względu więc na to, że za pokojowe protesty nie można było nikogo wsadzić do więzienia, Nixon wpadł na pomysł, by pozbawić protestujących „paliwa” w postaci środków psychoaktywnych. Ogłoszono „wojnę z narkotykami”, która doprowadziła do tego, że większość eksperymentów trafiła do podziemia.
Psychodeliczny renesans
Obecnie badania przeprowadzane są w sposób odpowiedzialny. Uwzględnia się predyspozycje jednostki, w tym jej stan zdrowia i historię chorób w rodzinie. W książce Macieja Lorenca „Czy psychodeliki uratują świat?”, psychiatra Ben Sessa otwarcie mówi o tym, że substancje psychoaktywne nie są dla każdego: „Psychodelików, wliczając w to MDMA, powinny unikać wszystkie osoby, które w przeszłości doświadczyły zaburzeń psychicznych albo miały tego rodzaju przypadki w swojej rodzinie. Przykładem może być schizofrenia albo choroba afektywna dwubiegunowa. Z badań należy wykluczyć również wszystkich ludzi cierpiących na dolegliwości fizyczne, które mogłyby zwiększyć fizjologiczne niebezpieczeństwa związane z przyjmowaniem MDMA. Mam tu na myśli chociażby poważne choroby serca, wątroby i nerek. Psychodelików powinny unikać również kobiety w ciąży i osoby ze skłonnościami samobójczymi”.
Naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa uważają, że „doświadczenie psychodeliczne jest jedynie częścią leczenia”. Sesje przygotowawcze i integracyjne nie mogą się odbyć bez specjalistów. Terapeuta R. Coleman, który przez blisko 30 lat praktykował podziemną terapię z użyciem psychodelików, uważa, że „bezpieczeństwo, które odczuwamy w towarzystwie psychoterapeutów, pozwala na stopniowe uwalnianie traumy. Nasze umysły przestają bronić dostępu do myśli i emocji, które były głęboko ukryte pod powierzchnią”.
Musimy uświadomić sobie, że trauma jest zamrożona w mózgu, mięśniach i psychice. Nawet jeśli będziemy w stanie sami do niej dotrzeć, to nie oznacza to, że będziemy potrafili ją przepracować. W książce „Psychodelic Psychoteraphy” Coleman pisze: „Twoje oczy są częścią Twojej twarzy, więc nie możesz zobaczyć jej bez lustra. Ich rolę może przejąć terapeuta, który skieruje Twoją świadomość i uwagę na schematy i martwe punkty, których Ty sam nie możesz dostrzec”.
Mózg na haju
W trakcie webinaru „Psychodeliki. Szanse i zagrożenia związane z ich stosowaniem”, prowadzonego przez Norberta Jamróza, została poruszona kwestia oddziaływania klasycznych psychodelików na mózg. Maciej Lorenc dzielił się swoją wiedzą zdobytą w trakcie pisania „Czy psychodeliki uratują świat?”. Autor twierdził, że po przyjęciu substancji można zauważyć, że „poszczególne części mózgu, które normalnie się ze sobą nie komunikują, zaczynają prowadzić ze sobą wzmożony dialog”. Kluczową rolę we wzmożonej aktywności mózgu odgrywa wzgórze, czyli ta część, która odpowiada za filtrowanie informacji płynących do kory mózgowej. Dzięki psychodelikom dopływa do niej znacznie więcej informacji.
Badacze z Imperial Collage London, używając rezonansu magnetycznego, zauważyli, że w przypadku zażywania LSD i psylocybiny dochodzi do tymczasowej dezorganizacji sieci wzbudzeń podstawowych, która odpowiada za nasze poczucie „ja”. Badani doświadczają często tzw. rozpuszczenia ego, czyli utożsamiania się ze światem. Otwartość na odmienne punkty widzenia również wzrasta.
U osób cierpiących na PTSD ciało migdałowate, które odpowiada za przetwarzanie emocji, jest hiperaktywne. Kora przedczołowa natomiast, odpowiadająca za analizowanie logicznych informacji, wręcz przeciwnie. MDMA odwraca ten proces. Dezaktywuje ciało migdałowate i sprawia, że aktywność kory przedczołowej wzrasta. Dzięki temu pacjent może inaczej spojrzeć na swoją traumę – bez ładunku emocjonalnego.
Istnieje powiedzenie, że „na tradycyjną terapię nie trafiają psychopaci, tylko ofiary psychopatów”. Ci pierwsi uważają, że wszystko z nimi w porządku. Gdy o nich myślimy, mamy tendencję do dodawania im pokładów nienawiści czy przemocy. W rzeczywistości powinniśmy zabierać im to, co nazywamy człowieczeństwem. Widząc potencjał terapii psychodelicznej, wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby przeprowadzić kilka takich sesji z psychopatami. Możliwe, że uaktywniłyby się u nich te części mózgu, które odpowiadają za empatię i współczucie. I może to w jakiś sposób uratowałoby świat.
Katarzyna RACHWALSKA