Dla społeczności Twittera miniony rok był niezwykle owocny w liczne rozrywki, mimo spędzania czasu w domu. Zresztą, nie tylko dla fanów tej platformy – przede wszystkim dla całego internetu. Dramy, te mniej i bardziej poważne, ścieliły się gęsto. Dawno nie nadarzyło się też tyle okazji, by innych użytkowników sieci… „anulować”. To wbrew pozorom niewinne słowo jest narzędziem, które, niestety, nie służy niczemu dobremu.
Zjawisko znane dziś jako „cancel culture” lub „call-out culture” kształtowało się od wielu lat. Samo określenie funkcjonuje jednak w mainstreamie od niedawna. „Cancel culture” to, mówiąc najprościej, forma współczesnego ostracyzmu. Jej celem jest zakończenia wspierania danej osoby lub grupy osób i wykluczenie jej lub ich z pewnych kręgów społecznych. Może mieć miejsce zarówno w wirtualnym, jak i w rzeczywistym świecie. Takie działanie jest następstwem czynów bądź słów niepochwalanych albo uznawanych za kontrowersyjne przez określoną publikę i traktowane jest jako forma kary. Czasem jedno nierozważne słowo wypowiedziane na forum może spowodować, że czyjeś nazwisko szybko obiegnie cały internet. Siła takiego działania leży w tłumie – im więcej osób rzuci światło na dany temat, tym większe żniwo zbierze „cancel culture”. Wspomniany na początku Twitter odgrywa w tym procesie ogromną rolę. To właśnie tutaj toczą się boje i obrady, kogo tym razem „anulować”.
Zatwardziałe spory
Powiedzieć, że „cancel culture” jest zjawiskiem pozytywnym, byłoby pokazem ignorancji, jednak czasem ma ono swoje pozytywne aspekty. Przykładem tego była sytuacja, która przytrafiła się znanej pisarce J.K. Rowling. Ubiegłego lata stanęła ona w ogniu krytyki po opublikowaniu transfobicznych wpisów na Twitterze. Wymierzone w nią próby „unieważnienia” skłoniły ją do napisania eseju, który wbrew zamierzeniom wcale nie złagodził napiętej sytuacji. Pisarka użyła klasycznego argumentu: „mam transpłciowych przyjaciół, więc nie jestem transfobiczna”, a następnie w pełni poparła swoje poprzednie stanowisko, nie wyrażając nawet odrobiny skruchy.
Czy w świetle powyższego cała twórczość Rowling powinna zostać wyrzucona do kosza? Oczywiście, że nie. Sytuacja ta obnażyła natomiast pewne poglądy pisarki, z którymi nie zgodziła się znaczna część jej fanów i nie tylko. Nikt nie umniejsza jej talentu pisarskiego, ale wiele osób nie sięgnie ponownie po jej tytuły w księgarni. To aspekt niezależny od „cancel culture” – jeśli nie popieramy czyichś poglądów, nie będziemy również wspierać jego działalności.
Edukacja – nie wykluczenie
Sytuację, w której zastosowano próby unieważnienia kogoś i przyniosło to pozytywne skutki (choć jest ich mało), można znaleźć również na polskim podwórku. Mowa tutaj o nominacji wywiadu Beaty Lubeckiej z aktywistką Margot do nagrody Grand Press. Nacisk ze strony osób publicznych oraz oburzenie internautów okazały się tak duże, że nagrody w tej kategorii nie przyznano. Ponadto redaktor naczelny Radia ZET na antenie którego wywiad się odbył, zapodziewał szkolenia dla pracowników na temat tęczowej społeczności.
Problem „cancel culture” leży w bezkompromisowości tego zjawiska. Nie ma bowiem miejsca na naprawę błędów. Dla wielu stało się ono też pretekstem, by nielubiane przez siebie osoby wykluczyć z forum, co było szczególnie widoczne w minionym roku. Tak toksyczne i często absurdalne działanie prowadzi donikąd. Zamiast tego potrzebna jest rzetelna edukacja i zwracanie uwagi na złe zachowania, ale także szacunek dla odmiennego zdania. Tłumacząc komuś jego błąd i ucząc lepszej postawy można zdziałać znacznie więcej niż upokorzeniem. Tym sposobem być może wkrótce nie będzie już kogo „anulować”.
Robert PŁACHTA