Już po wyborach parlamentarnych mówiło się o psikusach, które Jarosławowi Kaczyńskiemu mogą sprawić jego koalicjanci. Polityka to jednak nie żarty i wiedzą o tym Jarosław Gowin i Zbigniew Ziobro. – Gra się tak, jak przeciwnik pozwala – mówił niegdyś Kazimierz Górski. Co jednak, jeśli rywal okazuje się również największym sprzymierzeńcem?
W dalszym ciągu jestem zwolennikiem opinii, że Prawo i Sprawiedliwość zbudowało propozycję wyborczą, której żadna formacja w nadwiślańskim kraju nie jest w stanie przelicytować. Jarosław Kaczyński utworzył struktury koalicyjne z pełną świadomością, że w innym wypadku po prawej stronie sceny politycznej może mu wyrosnąć konkurencja. Niechętnie, lecz z konieczności oddał część mandatów poselskich środowiskom wyrosłym wokół postaci Jarosława Gowina i Zbigniewa Ziobry. Pierwszy z nich może kojarzyć się z najgorszymi cechami politycznego oportunizmu i konformizmu, drugi zaś to postać bardziej radykalna i ideologicznie niebezpieczna. Żeby utrzymać równowagę w takim otoczeniu, Kaczyński ustawił się gdzieś pomiędzy. Strategia działa, ale co jakiś czas daje się słyszeć, że nie bez problemów.
Kłopotem dla Gowina okazał się niesforny poseł Adam Bielan, który podważył ważność statutu partii Porozumienie i nie podporządkowywał się wytycznym. Do tego nie akceptował Jarosława Gowina jako przewodniczącego ugrupowania, z powodu nieprzeprowadzonego głosowania na kongresie, który odbył się w 2018 roku. Bielan przez kilka lat pełnił rolę przewodniczącego Konwencji Krajowej Porozumienia. W związku z pełnionymi przez siebie obowiązkami wskazał na samego siebie jako nowego przewodniczącego tej formacji. Oczywiście zuchwałość polityka nie została zignorowana i ekspresowo został wydalony z szeregów partii. Dla formalności większość posłów Porozumienia opublikowała oświadczenie, w którym udzieliła Gowinowi poparcia jako przewodniczącemu ugrupowania. Pomimo uspokojenia sytuacji wewnątrz formacji nie brakuje opinii, że kryzys w rządzącej koalicji może jeszcze nadejść.
Komplikacje miałby być związane z rzekomymi rozmowami, które Jarosław Gowin prowadzić miał z posłami opozycji. Osobiście nie wierzę w taką wersję wydarzeń. Po pierwsze – pozycja opozycji jest zbyt słaba i nie ma niczego, co mogłaby dać w zamian za transfery posłów, którzy opuściliby pokład Jarosława Kaczyńskiego. Po drugie zaś ugrupowanie, które miałoby przyjąć pod swoje skrzydła polityków obecnie rządzącej koalicji, zaszkodziłoby sobie wizerunkowo w stopniu, który mógłby doprowadzić do degradacji tej formacji w sondażach. Największą siłą na opozycji jest nadal Koalicja Obywatelska, ale po piętach depcze jej ugrupowanie Szymona Hołowni. Przyjęcie w swoje szeregi „złodziei demokracji” mogłoby okazać się dla formacji prowadzonej przez Borysa Budkę pocałunkiem śmierci.
Daje o sobie znać również drugi koalicjant Jarosława Kaczyńskiego. Zbigniew Ziobro i jego ugrupowanie Solidarna Polska od paru miesięcy krytykowali postawę premiera Mateusza Morawieckiego wobec Unii Europejskiej. Twierdzili, że to podejście służalcze wobec brukselskich biurokratów i niekorzystne dla polskiego interesu narodowego. Chodziło przede wszystkim o kwestie rozdysponowywania unijnych środków i uzależnienie ich od stopnia praworządności w poszczególnych państwach członkowskich. „Weto albo śmierć” napisał na swoim Twitterze Janusz Kowalski, jeden z posłów Solidarnej Polski, który po wyborze „śmierci” przez Prawo i Sprawiedliwość został zdymisjonowany z funkcji ministra. Echa tego konfliktu krążą do dzisiaj, a niedawno, z dala od medialnych fleszy, Jarosław Kaczyński zaprosił Zbigniewa Ziobrę na pogawędkę. Można tylko spekulować, jakie tematy były poruszane na zamkniętym spotkaniu bądź wierzyć Michałowi Wosiowi, który ogłosił, że „poruszane były kwestie fundamentalne”. Natomiast wścibscy dziennikarze już zadają pytania, jak duże są szanse na polityczny romans pomiędzy Solidarną Polską a Konfederacją. Moim zdaniem niewielkie, ale poczekajmy do koalicyjnego rozwodu.
Nie widzę korzyści dla nikogo z rozpadu rządzącej koalicji. Zarówno Jarosław Gowin jak i Zbigniew Ziobro musieliby wejść w nowe przymierza polityczne z partiami, które mają własne problemy i których stabilność jest chwiejna. Z kolei Jarosław Kaczyński miałby na głowie dwóch dodatkowych wrogów, których udawało mu się dotychczas trzymać blisko siebie. Dlatego sądzę, że to przejściowe problemy, które ostatecznie skończą się pomyślnie dla wszystkich. Oczywiście bez uwzględnienia społeczeństwa.
Piotr SZWARC