Kultowe włoskie filmy o amerykańskich kowbojach

Kadr z westernu „Za garść dolarów”

Włoskie westerny (czy też Spaghetti westerny) to klasyka światowego kina. Mimo niskiego budżetu większości produkcji specyfika gatunku przez dekady przyciągała tłumy – najpierw do kin, a potem przed ekrany telewizorów.  Filmy takich reżyserów jak Sergio Leone, czy Sergio Corbucci dorobiły się szerokiej rzeszy fanów. Przyjrzyjmy się bliżej temu fenomenowi.

Spaghetti westerny swój prym wiodły w latach 1963-1973. Kręcono je na terenie Włoch i Hiszpanii, a same filmy cechowały się nawet wtedy niskim budżetem i występami (ówcześnie) mało znanych aktorów. Określenie „spaghetti western” początkowo miało wydźwięk pejoratywny i było używane przez krytyków, głównie amerykańskich, którym nie podobało się „podrabianie” ich ojczystego gatunku. Określenie to jednak stało się wkrótce „łatką” na włoskich produkcjach o kowbojach i szybko zatraciło swoje złośliwe znaczenie. Spaghetti westerny znacząco różniły się od klasycznych, amerykańskich westernów specyfiką akcji. Bohaterowie tych drugich wcześniej zawsze byli silnie spolaryzowani; występowali albo źli bandyci, albo dobrzy obrońcy miasteczek. Włoskie produkcje natomiast wychodziły z propozycją bohatera moralnie szarego, mającego swoje wady i zalety, kierującego się w życiu własnymi motywami.

Klasyki „Dzikiego Zachodu”

Pierwszym filmem prezentującym to rozwiązanie był „Za garść dolarów” (1963) w reżyserii Sergio Leone. Produkcja oficjalnie rozpoczęła erę spaghetti westernów, a także kult charakterystycznego dla gatunku aktora — Clinta Eastwooda, który wcielił się w głównego bohatera, samotnego wędrowca z silną potrzebą łatwego zarobku, ale o dobrym sercu. Reżyser wypuścił następnie dwa sequele: „Za kilka dolarów więcej” (1965) i „Dobry, zły i brzydki” (1966). Wszystkie trzy filmy tworzyły tzw. „Trylogię Dolarową”, która stała się trzonem spaghetti westernów i szybko dorobiła się niemałej rzeszy fanów. Filmy te charakteryzowały się częstymi zbliżeniami, czarnym humorem, nihilistycznym podejściem do rzeczywistości, masą strzelanin i kultowymi już czerstwymi, kowbojskimi one-linerami. Jednocześnie produkcjom towarzyszyła podniosła muzyka, a wszelkie pojedynki, choć zahaczające o kicz, zyskiwały romantyczny patos. W 1968 roku Sergio Leone wypuścił na ekrany film „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”, który choć początkowo ignorowany, w ciągu następnych lat zyskał miano najlepszego westernu w historii.

W międzyczasie popularność zaczęły zyskiwać produkcje innego włoskiego reżysera — Sergio Corbucci. W 1966 roku na ekranach kin pojawił się „Django”, film opowiadający o samotnym strzelcu, ciągnącym za sobą trumnę, w której spoczywał karabin maszynowy. Charakterystyką tej produkcji stała się brutalność oraz dziesiątki ludzi zatrudnionych tylko po to, żeby grać ciała na planie. Corbucci w swoich filmach bawił się konwencją westernu, często nie bojąc się iść w skrajności; choćby w filmie „Człowiek zwany Ciszą” wyszedł naprzeciw schematowi pozytywnych zakończeń westernów, dając widzom mroczny finał kończący się śmiercią głównego bohatera. Sukcesy wyżej wspomnianych filmów zachęciły innych, mniej znanych reżyserów do stworzenia masy nie wartych wymienienia produkcji w tej samej konwencji. Do końca lat 70-tych wyprodukowano ich ponad 400, z czego większość była wątpliwej jakości i zakrawała dość mocno o kicz. Włoskie westerny stały się ultymatywnie kinem, które dzisiaj można porównać do filmów o superbohaterach — czymś popularnym, głównie średnio ambitnym, ale przyciągającym ludzi przed ekrany. 

Krytyka i akceptacja włoskich westernów

Filmy eksperymentujące z utartą konwencją przeromantyzowanego Dzikiego Zachodu nie mogły obejść się w tamtych czasach bez głosu krytyki. Spaghetti westernom zarzucano propagowanie przemocy, nadmierną brutalność scen, niską jakość wykonania i infantylność przekazu. Ogólnie traktowano je raczej jako tanią rozrywkę, niż sztukę. Zmiana w podejściu do gatunku nastąpiła dopiero w latach 80-tych, gdy głos zabrali analitycy kina. Spaghetti westerny zaczęto chwalić za łamanie konwencji oraz ukazanie Dzikiego Zachodu bliżej takiego jakim był – brutalnego i niewdzięcznego, niżeli nadmiernie pompatycznego pola do popisu dla bohaterów szlachetnych sercem.

Choć większość produkcji z lat 60-tych i 70-tych zaliczono ostatecznie do kina klasy B, produkcje Leone i Crobucciego postawiono na kinematograficzny piedestał. Ich filmy do dziś stanowią inspirację dla wielu twórców na całym świecie. Na konwencji spaghetti westernu wzorował się choćby Quentin Tarantino kręcąc takie filmy jak „Bękarty Wojny”, „Nienawistna Ósemka”, czy w końcu „Django”, który był bezpośrednim odwołaniem do „Django” z 1966 roku i dzielił z nim nawet ścieżkę dźwiękową. Rozwiązania włoskich produkcji o kowbojach widoczne są też w wielu grach komputerowych, np. seria gier „Call of Juarez” od polskiego studia „Techland”, czy cykl „Red Dead” ze stajni „Rockstar”. W japońskiej popkulturze również nie brak nawiązań. Hirohiko Araki, twórca znanej na całym świecie mangi „JoJoBizzare Adventures”, wzorował postać jednego z głównych bohaterów na bezimiennym bohaterze granym przez Clinta Eeastwooda w „Trylogii Dolarowej”.

Włoskie westerny są bodaj jedynymi westernami tak szeroko kojarzonymi na całym świecie. Klasyki przetrwały próbę czasu, a dziś, na fali trendu kowbojów w popkulturze, są wciąż oglądane i odświeżane, nawet przez młodsze pokolenia. Wygląda na to, że otwarte, dzikie tereny, zabłocone, małe miasteczka i obskurne wnętrza saloonów to scenerie, które jeszcze przez długi czas będą w łaskach.

Filip SIUDA