Parę tygodni temu poznańskie sceny wznowiły spektakle. Teatr Nowy rozpoczął sezon „pocovidowy” bardzo wyczekiwaną sztuką Jana Klaty. Radość po tak długim, pandemicznym antrakcie sprawiła, że bilety na „Czerwone Nosy” wyprzedały się w 15 minut. „Czerwone Nosy” to opowieść zaskakująca swoją aktualnością. Tekst Petera Barnesa z 1985 roku, na podstawie którego powstał spektakl Klaty, zadziwiająco bezpośrednio koresponduje z dzisiejszą rzeczywistością.
Klata inteligentnie wykorzystał fabułę Barnesa, wkładając ją w ramy polskiej społeczności. „Czerwone Nosy” to odważna i bezlitosna historia o klerze, religii, pandemii i władzy. Kryje w sobie mnóstwo kontekstowych smaczków, jak na przykład wątek człowieka-bizona, wzmianki o nowych podatkach czy ustawach. Klata zaproponował widzom pełną gamę czarnego humoru – od użycia makijażu „blackface” do białych koloratek. Nie obyło się bez krytyki kościoła – Maryja sepleni, rodzi Jezusa już na krzyżu, policjanci w komżach pilnują porządku podczas strajku, a w tle słychać płaczące niemowlęta.
Przepis na wiarę
Bohaterowie zostają podzieleni na obóz konserwatywnych katolików, którzy uważają, że kościół powinien być zepsuty, bo to pogłębia wiarę i wyznających śmiech i zabawę klaunów. Historia zaczyna się wielkim monologiem Flote’a (Łukasza Schmidta), który ze względu na szalejącą w Europie dżumę doświadcza kryzysu wiary – pyta Boga o sens epidemii i prosi go o pomoc. Niedługo później poznaje Mistrza Din-Don, który porozumiewa się tylko za pomocą ruchów i dzwonków. Ten daje mu pomysł założenia zakonu klaunów Chrystusa. Myślą przewodnią organizacji Czerwonych Nosów było rozpowszechnianie wesołych nastrojów w wierze katolickiej, a narzędziem do tego był teatr. Trupa teatralna wystawiała spektakle dla wiernych, między innymi prześmiewcze jasełka – Herod w postaci amerykańskiej „instagramowiczki”, niepełnosprawny Józef, Trzej Królowie w postaci czarnoskórej kobiety, Azjaty i człowieka-bizona. Ciekawym spostrzeżeniem jest, że Klata był uznawany kiedyś za reżysera katolickiego. W rozmowie dla Rzeczypospolitej mówi: „Ja na nic już ze strony duszpasterzy nie liczę”, jednocześnie zapraszając do wysłuchania kazania w Teatrze Nowym. Klata stawia pytanie o przyszłość i sens kościoła, a odpowiada za pomocą spektaklowego papieża Klemensa VI: „Chrześcijaństwo jest systemem zaprojektowanym przez geniuszy w taki sposób, by wcielali go w życie idioci”. Następnie porównuje wiernych do wilków i owieczek – papież twierdzi, że tylko tak wierni mogą podporządkować się systemowi kościelnemu. Klemens VI był początkowo przychylny działaniom Czerwonych Nosów, dopiero później zauważył w grupie zagrożenie i w strachu przez utratą władzy podjął ostateczne kroki. Część spektaklu, w której papież boi się nowoczesności, nowego sposobu na wiarę, zmusza do zadania pytania o powód takiego rozłamu. Warto zauważyć, że kiedyś religia była nierozerwalnie połączona ze sztuką – obrazy, ikony i szeroko pojęte piękno miały być odbiciem Boga.
Sam teatr był kiedyś trwale związany z kościołem. Teatr liturgiczny, który był pierwszym „teatropodobnym” zjawiskiem zaobserwowanym w Polsce, opierał się na liturgii kościelnej. Takie dramaty liturgiczne wystawiano na przykład w świątyniach, ale i na cmentarzach – nie przypominały one jednak rytuałów kościelnych, które znamy dzisiaj. Były one prawdziwymi inscenizacjami z krwi i kości: mnisi wcielali się na przykład w role aniołów lub kobiet wracających z pustego grobu. Co więcej, uwzględniano również postaci komiczne: św. Piotr i św. Jan potykali i ścigali się w drodze do grobu zmartwychwstałego Chrystusa. Trzeba więc przyznać trochę racji Czerwonym Nosom, których działania przypominają tradycję liturgiczną X wieku. Barnes, a za nim Jan Klata, proponują kościołowi nową metodę – śmiech, który ma zastąpić grobowe miny, smutek i cierpienie wiernych.
Reżyser w spektaklu również łączy te dwa dzisiaj już odmienne światy kościoła i sztuki – wplata w spektakl parę wątków chrześcijańskich: akt drugi zaczyna się wieczerzą przy długim stole, następnie jeden z klaunów zdradza resztę dla kleru, a jeszcze inny ginie śmiercią męczeńską. Klata wykorzystał również współczesne piosenki, takie jak „Zombie” zespołu The Cranberries czy „SmellsLikeTeenSpirit” Nirvany – były one jednak lekko zmodyfikowane, przetłumaczono je na łacinę.
Hejt na kościół
Wbrew pozorom, produkcje o tematyce antyreligijnej, nie są wymysłem ostatnich lat. W historii polskiej kinematografii regularnie pojawiały się próby artystycznej krytyki kościoła. W 1961 roku powstał film Kawalerowicza – „Matka Joanna od Aniołów” o opętanej zakonnicy i zakochanym w niej egzorcyście. Film został stanowczo skreślony przez Episkopat, podczas gdy cieszył się wielkim międzynarodowym uznaniem. Podobnie było w przypadku „Dziecka Rosemary” Polańskiego – historia o kobiecie zgwałconej przez diabła została uznana za niewłaściwą do oglądania przez wiernych. Obalanie mitów kościoła nie jest jednak „polską specjalizacją”. O nadużyciach kleru mówi się często w Stanach Zjednoczonych, wzbudzając równie burzliwe nastroje społeczeństwa. Film „Ostatnie kuszenie Chrystusa” z 1988 roku, w którym zagrali między innymi Willem Dafoe i David Bowie, został zakazany w Turcji, Grecji, Meksyku czy Argentynie, a to przez propozycję alternatywnej wersji życia Jezusa – miał on poślubić Marię Magdalenę i uniknąć śmierci na krzyżu. Inna amerykańska produkcja – „Spotlight” (2015) została przyjęta już zupełnie inaczej. Watykan uznał film za „szczery” i „ważny”. „Spotlight” to oparty na faktach dramat o tuszowaniu molestowania seksualnego dzieci przez księży katolickich.
Mimo wszystko, zdawać by się mogło, że hejt na kościół w Polsce miał swoje apogeum dopiero parę lat temu przy okazji wypuszczenia filmów typu „Kler” lub „Tylko nie mów nikomu”. Ten pierwszy szczególnie podzielił Polskę – z jednej strony organizowano masowe oglądanie filmu w celu jego popularyzacji, z drugiej namawiano do omijania tego typu produkcji, które służą tylko prowokacji. Kościół, dzięki swojej kontrowersyjności, może być interesującym do podjęcia tematem, ale jest to przede wszystkim odpowiedź na otaczającą rzeczywistość. Znowu mamy do czynienia z dwoma odrębnymi światami: ochroną uczuć religijnych i wolnością ekspresji artystycznej. Konkretnych wytycznych w zakresie co jest obrazą, a co nie, brakuje, dlatego spór ten jest praktycznie nie do rozwiązania, a wokół tematu kościoła zawsze będą rodziły się nowe dyskusje. Hejt na kościół był w dużym stopniu spowodowany ukrywaniem niektórych części życia duchownych, czego skutki będą widoczne na scenach, ekranach i płótnach przez jeszcze długi czas. Trzeba jednak przyznać, że kościół również nie stoi z tym tematem w miejscu. Papież Franciszek wielokrotnie zabierał w tej sprawie głos – pierwszy raz w historii Watykan otwarcie zaanonsował walkę z pedofilią. Droga do tego momentu była długa i trudna, ponieważ wiązała się z obaleniem autorytetu kościoła i jego monopolu na czystość, dobro i piękno. Kościół niewątpliwie stracił w oczach ludzi, stał się czymś bardziej przyziemnym – tematyka religijna wyszła poza mury świątyń i dziś musi liczyć się z opinią wierzących, jak i niewierzących. W ten sposób immunitet niewinności, którym do niedawna obdarzano księży, znacząco maleje.
„Czerwone Nosy” to mistrzowsko dopracowany spektakl – tematycznie, jak i pod względem kreacji aktorskich. Zdawać by się mogło, że sztuka została ułożona specjalnie pod aktorów – każdy z głównych bohaterów ma swoją popisową scenę, dzięki czemu historia sama się opowiada. Ta mieszanka powagi, tragedii, przerywników muzycznych i humorystycznych, prowokacyjnych sucharów to dzieło jedyne w swoim rodzaju, które żeby zrozumieć, trzeba zobaczyć. „Czerwone Nosy” wracają na deski Teatru Nowego już niedługo – jeśli COVID pozwoli.
Michalina BRZUSKA