Oczyścić świat z nienawiści

Irmela Mensah-Schramm na warsztacie graffiti w Suvilahti (Helsinki). Źródło: Wikimedia Commons

Ma 75 lat i pochodzi z Niemiec. „Der Spiegel” nazwał ją mianem „łowczyni swastyki”. Poczynania Irmeli Mensah-Schramm budzą zainteresowanie na całym świecie, ale wielokrotnie zdołały wywołać również kontrowersje. 

Rok 1986. Wszystko zaczęło się od naklejki na przystanku autobusowym z hasłem „Wolność dla Rudolfa Hessa”. Hess był działaczem partyjnym, zastępcą Adolfa Hitlera, skazanym podczas procesu norymberskiego na karę dożywocia i od roku 1947 więźniem osadzonym w Berlinie. W wywiadzie dla COE Mensah-Schramm przyznała, że nie udało jej się usunąć tej nalepki przed przyjazdem autobusu. Cały dzień nie mogła o tym zapomnieć, dlatego nie dała za wygraną. Po pracy wróciła w to samo miejsce. Dzięki zlikwidowaniu wlepki wreszcie poczuła ulgę, a zarazem satysfakcję. Odtąd w jej torebce można znaleźć rozpuszczalnik, szczotkę i inne przedmioty przydatne w usuwaniu graffiti czy naklejek. 

Od tej pamiętnej chwili zdołała zamalować wiele antysemickich, rasistowskich czy homofobicznych haseł w Niemczech, Austrii, Polsce, Brukseli i we Francji. Każde tego typu działanie uwiecznia w postaci fotografii.

– Jeśli Ty tego nie zrobisz, to kto? Każdy może to zrobić! Jest to również wiadomość dla autorów, aby powiedzieć im, że się z nimi nie zgadzasz – uargumentowała swoje działania, za które w 2015 roku otrzymała Pokojową Nagrodę Göttingen (Göttinger Friedenspreis). Jury uhonorowało aktywistkę za „wieloletnie, odważne i wyróżniające się zaangażowanie na rzecz pokoju, demokracji i praw człowieka”.

Jednak poczynania działaczki nie zawsze cieszą się uznaniem. W wywiadzie dla COE wyznała, że są obywatele, którzy nie pochwalają jej pracy, a nawet tacy, którzy pokusili się o stwierdzenia, że ona sama jest gorsza od nazistów. Mensah-Schramm nie ukrywa, że nawet jej grożono, ale żadne słowa nie zdołały jej powstrzymać. Podobnie jak oskarżenia o wandalizm, z których kilkukrotnie musiała się tłumaczyć przed niemieckim sądem. W 2016 roku zorganizowano w związku z tym zbiórkę pieniędzy dla aktywistki właśnie po to, by mogła ona pokryć koszty rozpraw i tym samym w celu okazania Irmeli wsparcia, która według inicjatorki zbiórki „popełnia czyn i bierze winę na siebie, chroniąc w ten sposób prawo i moralność. To jest dla mnie bohaterstwo”. W 2017 roku babcia graficiara (z ang. graffiti grandma) była zobligowana zapłacić grzywnę po tym, jak usunęła napis „Merkel musi odejść”, a który według orzeczenia sądu nie miał żadnego nazistowskiego podłoża. Za to w ubiegłym miesiącu Wyższy Sąd Krajowy w Jenie uchylił wyrok sądu rejonowego, w którym w 2018 roku zarzucono jej, że podjęte przez nią działania takie jak m.in. przemalowanie hasła „Strefa Nazistowska” na „Strefę Miłości” wyrządziły szkody majątkowe i były objawem prześladowania.

W obliczu tego typu trudności z pewnością wielu by odpuściło, ale nie ona. Mensah-Schramm w dalszym ciągu utrzymuje, że samo narzekanie nic nie zmieni. Należy zareagować i zademonstrować swoje niezadowolenie, a podejmowane działania przyczyniają się do tworzenia wspólnego otoczenia. Irmela poświęca się walce przeciwko rasizmowi i dyskryminacji nie tylko w Berlinie, ale również w wielu miastach, zarówno niemieckich, jak i innych państw europejskich. Zwraca przy tym uwagę, że problem jest obecny i nie można zamiatać go pod dywan. Czasownik „hejtować” zagościł przecież na dobre w naszym słowniku a hasła przepełnione nienawiścią to chleb powszedni dzisiejszego świata. Dobrze, że są jeszcze tacy, którzy próbują oczyścić go z nienawiści. 

Ilona DĄBROWSKA