Wielką przyjemność sprawia mi ostatnio obserwowanie drogi rozwoju polskiego rapu, który z bycia stereotypową muzyką powstającą w blokowiskach z wielkiej płyty przeradza się w społeczny fenomen i cieszy się niespotykanym dotychczas zainteresowaniem ze strony młodego pokolenia. Dobre wyniki sprzedaży czy wysokie pozycje w światowych rankingach tylko to potwierdzają. Gatunek wywodzący się z kultury hip-hopowej idzie dziś podobną ścieżką, którą przetarł na początku XX wieku jazz.
Zaproponowane przeze mnie porównanie może wydawać się na pierwszy rzut oka nietrafione. W końcu poza przynależnością do tej samej dziedziny sztuki, rap i jazz różnią się praktycznie wszystkim – od sposobów produkcji, po wykonawców i atmosferę konkretnych utworów. Warto jednak zwrócić uwagę, że oba gatunki rodziły się w analogicznych do siebie społecznych okolicznościach, a artyści byli zmuszeni walczyć z ich zaszufladkowaniem. Jazz powstał w końcu jako niszowa improwizowana forma muzyki, która grywana była w szemranych pubach Stanów Zjednoczonych Ameryki początku poprzedniego stulecia. Dodatkowo wykonywali ją głównie Afroamerykanie, którzy nie cieszyli się wówczas zbytnim szacunkiem społeczeństwa. Nie ma więc wątpliwości, że mainstream definiowany w zdecydowanej większości przez zachodnie elity nie zwracał szczególnej uwagi na dziwnie brzmiący oraz wyłamujący się z przyjętych konwencji jazz.
„O rany, rany, jestem niepokonany / H-I-P-H-O-P bez reszty oddany”
Podobną sytuację możemy zauważyć obserwując genezę rapu, który wyrósł ze specyficznej atmosfery postkomunistycznych osiedli, a jego twórcy nierzadko zmagali się z trudnymi warunkami życiowymi (wychowywali się w patologicznych rodzinach, sięgali po używki czy z powodu problemów finansowych nie byli w stanie odebrać stosownego wykształcenia). Taka sytuacja panowała praktycznie przez całe lata 90. oraz na początku nowego milenium. Przesilenie przyszło na przełomie wieków, gdy na scenie pojawiły się takie grupy jak Paktofonika czy Molesta Ewenement. Składające się z mocno doświadczonych przez życie, pełnych marzeń młodych mężczyzn zespoły powoli zaczęły pukać do drzwi głównego nurtu muzycznego w Polsce. Pierwszy z nich sięgnął w 2001 roku po Fryderyka za album „Kinematografia”, a drugi uzyskał dwie nominacje do tej nagrody. Kultura hip-hopu stała się obiektem fascynacji, a rap przestrzenią wypowiedzi ludzi wcześniej niemogących przebić się do głównego nurtu. Początkujący muzycy coraz głośniej zaglądali do sfery zwanej podziemiem, a dzięki rozwojowi technologii (chociażby serwis YouTube) znaleźli miejsce do publikowania swojej twórczości, często amatorskiej, lecz zdradzającej drzemiący w młodzieży potencjał.
„Nie będę się produkował / Bo wszystko już opowiedziała Masłowska”
Opisania polskiej rzeczywistości, w której narodził się pochodzący z społecznych nizin hop-hop, podjęła się znakomita pisarka Dorota Masłowska. Jej książki „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną” (pierwsza ojczysta powieść dresiarska zekranizowana później przez Xawerego Żuławskiego) oraz „Paw królowej” (napisany prozą stylizowaną na rymowany tekst utworu rapowego) cieszyły się uznaniem krytyków i wielką popularnością wśród czytelników. Autorka została nawet wyróżniona w 2006 roku Literacką Nagrodą Nike. Zestawienie przez Masłowską tematyki wielkich blokowisk i życiorysów ludzi pokrzywdzonych przez rozpędzony kapitalizm z hip-hopem okazało się świetnym wyborem – nie tylko był to dobry koncept artystyczny, ale także udana próba oddania realiów polskich nizin społecznych. Dzięki Masłowskiej kultura wysoka (literatura) i masowa (rap) w końcu się spotkały, a ich połączenie stało się zapowiedzią wielkiej przemiany, która miała dokonać się w przeciągu następnej dekady.
Również coraz częstsze sięganie przez kino do korzeni polskiej kultury hip-hopowej, pozwoliło gatunkowi wypłynąć na szerokie wody i zainteresować tą tematyką ludzi wcześniej niezaznajomionych z przedstawianą na ekranie rzeczywistością. Takie filmy jak „Jesteś bogiem” Leszka Dawida, „Skandal. Ewenement Molesty” Bartosza Paducha, „Proceder” Michała Węgrzyna czy „Quebonafide: Romantic Psycho” wyprodukowane przez firmę Red Bull, przybliżają szerokiej publiczności postaci zarówno klasyczne, jak i obecnie działające na rynku. Abstrahując od ich zgodności z faktami czy jakości czysto filmowej, stanowią ciekawe ujęcie tej specyficznej tematyki muzycznej, raz posługując się poetyką dokumentu, a raz kina fabularnego.
„Siedzimy w Emirates, na jednym z lepszych miejsc”
Hip-hop bez żadnych kompleksów, tak jak jazz po okresie muzycznego ostracyzmu, dostał się w końcu na nasze rodzime salony. Pamiętające cały czas o swoim dresiarskim rodowodzie teksty stały się bardziej uniwersalne, przepełnione odwołaniami do dziedzictwa kultury wysokiej. Instrumentalne podkłady towarzyszące rymowanej melorecytacji stały się przestrzenią eksperymentalnego łączenia różnorodnych gatunków, takich jak pop, rock czy jazz, z oldschoolowym beatem. Na rynku pojawiło się wiele wytwórni gotowych współpracować z perspektywicznymi twórcami. Jednym zdaniem – rap okazał się postmodernistyczną sztuką, na której producenci i wokaliści zaczęli zarabiać wielkie pieniądze.
Dziś na scenie królują takie postaci jak: Taco Hemingway, Quebonafide, Kukon, Bedoes, Filipek, Tymek, Łona, Guzior, Żabson czy Pezet. Do tych znanych nazwisk dołącza w zawrotnym tempie młode pokolenie, reprezentowane głównie przez Michała „Matę” Matczaka, którego album „100 dni do matury” pokrył się ostatnio potrójną platyną. Każdy z tych artystów wyróżnia się autorskim flow, zapadającymi w pamięć tekstami i niesamowitą rozpiętością tematyczną. Sam Mata pochodzi przecież z inteligenckiej rodziny (jego ojciec jest znanym prawnikiem i profesorem na Uniwersytecie Warszawskim), a w jego utworach – jakby na przekór wychowaniu opiekunów – dominuje atmosfera letnich zabaw i imprez.
Quebonafide (Jakub Grabowski) również sięga po ten typ lirycznych opowieści, lecz dodaje do tego wspaniałą grę z rapową formą. Jego najnowszy krążek zatytułowany „Romantic Psycho” jawi się jako muzyczna hybryda, w której artysta swobodnie żongluje różnymi gatunkami dla otrzymania efektu świeżości. Warto wspomnieć w tym miejscu takie kawałki jak latynoski „ŚWIATTOMÓJPLACZABAW”, rockową „ŁAJZĘ” czy odwołujące się do wschodniej estetyki „TOKYO2020”. Do każdego utworu na płycie zaprosił innego wokalistę, reprezentującego odmienny styl i gałąź muzyki – Sentino, Mrozu, Natalia Szroeder czy Daria Zawiałow nadają niespotykane zbyt często w hip-hopie flow lub po prostu śpiewają, co znacząco wzbogaca cały produkt. Również raper Tymek po długim okresie nagrywania klubowych kawałków postanowił zmienić swój profil, a albumy „Vestige” i „Piacevole” zostały świetnie przyjęte przez jego fanów.
„Coś mi nie gra w tej Polsce/Ostatnio jest tu z deka niemądrze”
Innym przykładem jest znany i lubiany przez słuchaczy Taco Hemingway, który przemyca w swoich tekstach wiele odniesień do kinematografii, aktualnych wydarzeń społecznych, świata polityki czy kultury. Ukończył studia magisterskie, pracował jako tłumacz języka angielskiego i dopiero później oddał się w pełni tworzeniu muzyki. Można mu więc nadać tytuł „intelektualnego rapera”, który pomimo poruszania się wśród typowych dla tego gatunku motywów, potrafi wpleść w swoje utwory treści o wiele głębsze niż fascynacja alkoholem, nocne życie miasta czy płytka analiza relacji miłosnych. Zresztą, Filip Szcześniak to jeden z najlepszych obserwatorów życia społecznego i mistrz ciętego komentarza. Jego dwa najnowsze albumy „Jarmark” i „Europa” pokazują jak niezwykle elastyczny jest ten urodzony w Kairze twórca i jaką ewolucję przeszedł od wydanej w 2014 roku płyty zatytułowanej „Trójkąt warszawski”.
Wydaje się, że po wydanym w 2020 roku „Jarmarku” dokonała się w naszej ojczyźnie kolejna zmiana. Po wyjściu z stereotypu bycia nieelegancką muzyką, niepromującą wysokich wartości, rap zaczął dotykać tematów społecznie wrażliwych, a jego twórcy stali się wyrazicielami buntu młodego pokolenia przeciw władzy i starszym. Wpisanie się w odwieczny konflikt „romantyzmu” z „oświeceniem” pozwolił hip-hopowi ostatecznie oderwać się także od głosów zamykających go w sferze muzyki klubowej.
Taco Hemingway porusza na wspomnianej płycie liczne wątki polityczno-obywatelskie i bardzo emocjonalnie komentuje obecną sytuację w naszym państwie. Singiel „Polskie tango” wypuszczony tuż przed wyborami prezydenckimi ma w serwisie YouTube ponad 30 milionów odsłon, co pokazuje skalę oddziaływania tego artysty i jego twórczości na całe społeczeństwo. Choć ostatecznie album nie okazał się artystycznym sukcesem, co wynikało głównie z zatracenia przez artystę swojego zmysłu nieoczywistej obserwacji rzeczywistości i skorzystania podczas pisania tekstów z szeregu stereotypów, to nie da się Szcześniakowi odmówić szlachetnych pobudek, wrażliwego serca oraz marketingowego geniuszu. Jego „Europa” pod względem muzycznym i tekstowym była już znacznie lepsza, lecz na pewno nie miała już takiego rozgłosu jak poprzedzający ją „Jarmark”.
W ślad za swoim kolegą po fachu poszedł bydgoski raper, Bedoes (Borys Przybylski), którego najnowszy krążek zatytułowany „Rewolucja Romantyczna” również stanowi refleksję nad obecnym stanem Polski oraz rozrywającymi ją sporami światopoglądowymi. Na jego temat więcej pisała już moja redakcyjna koleżanka Emilia Ratajczak, więc odsyłam do jej tekstu „Nie jestem Jezusem, tylko rewolucjonistą”. Podobną tematykę podejmowała również na swoim najświeższym krążku piosenkarka Margaret, która w utworze „No Future” odniosła się do ostatnich wydarzeń związanych ze Strajkiem kobiet. Zresztą „Maggie Vision” to kolejny przykład wspomnianej wcześniej gry z konwencją rapu, gdyż autorką tego albumu jest w końcu ktoś pierwotnie związany z popem.
„Blok tworzy legendy, tu legenda tego bloku”
Nie ulega wątpliwości, że polski rap jest dzisiaj w zupełnie innym miejscu niż wtedy, gdy próbował wydostać się z postkomunistycznych osiedli w okresie transformacji ustrojowej. Właściwie można powiedzieć, że stał się najpopularniejszym gatunkiem muzycznym słuchanym obecnie w naszym kraju. Wynika to oczywiście z różnorodności artystów, wiarygodności przekazu oraz ewolucji, którą ciągle przechodzi jego strona formalna. Nieustannie trwają próby zaszczepienia na gruncie polskiego rapu rozwiązań z Zachodu, nawet pomimo tego, że już dawno udało się nad Wisłą wytworzyć oryginalną atmosferę rodzimych utworów, co sprzyja niekończącym się eksperymentom i kreowaniu nieoczywistych wizerunków. Najlepszymi tego przykładami są Szczyl, Fukaj i Rip Scotty, młodzi i perspektywiczni twórcy stanowiący przyszłość gatunku.
Pierwszy z nich reprezentuje starą szkołę hip-hopu i wydaje się być zapowiedzią renesansu klasycznego rapu spod znaku blokowisk z wielkiej płyty. Drugi bez skrępowania korzysta z dobrodziejstw technologii, a jego debiutancka płyta przygotowywana razem z Kubim Producentem w SBM Label będzie zdecydowanie krokiem w świat imprez, wielkich pieniędzy i mrocznych metropolii, co zapowiada singiel „Światła miasta”. Projekt ten nosi nazwę „Chaos”, co wydaje się być nawiązaniem do greckiej mitologii – tę teorię zaczynają potwierdzać kolejne materiały promocyjne. Natomiast Rip Scotty podpisał ostatnio kontrakt z grupą GUGU, a jego najnowszy utwór „Borderline” stanowi niesamowity powiew świeżości nie tylko z powodu młodego wieku wykonawcy, ale także dzięki jego wyróżniającemu się na tle innych artystów flow.
Dominacja rapu na polskiej scenie muzycznej to rzeczywistość, w której do głosu dojść mogą nie tylko twórcy z doświadczeniem, ale także młode wilki chcące podzielić się z odbiorcami swoimi spostrzeżeniami czy obserwacjami. W dobie darmowych podkładów instrumentalnych oraz inicjatyw pokroju SBM Starter praktycznie co chwila na powierzchnię wypływają coraz to ciekawsi amatorzy. Warto pozostawać czujnym, gdyż najbliższe lata mogą przynieść nam wiele nieoszlifowanych diamentów. W końcu nie samym Taco Hemingway’em człowiek żyje.
Mateusz DREWNIAK