W ostatnim czasie piłkarski świat obiegła informacja, jakoby producent napojów energetycznych, Red Bull, przymierzał się do przejęcia kolejnego klubu. Tym razem chodzi o meksykański Club Necaxa. Byłby to piąty – po Salzburgu, Nowym Jorku, Lipsku i brazylijskim Bragantino – duży projekt piłkarski spod szyldu firmy. Pod adresem koncernu znów pada wiele nieprzychylnych komentarzy sugerujących, że niszczy on dyscyplinę, pakując wielkie sumy w sztuczne twory bez tradycji. Czy słusznie?
W tekście chciałbym skupić się na flagowym zespole spod znaku Czerwonego Byka, a więc RB Lipsk, jako że stanął on w największym ogniu krytyki, szczególnie zaraz po awansie do Bundesligi. Stwierdzenia, że jest to klub bez wieloletniej tradycji, nie da się obalić. Warto jednak zastanowić się, czy jest to coś, co działa na niekorzyść drużyny. Środowisko kibicowskie jest oczywiście mocno tradycjonalistyczne, więc nie powinno dziwić, że pojawiają się takie głosy. Jednakże czemu mielibyśmy nie pozwolić zespołom Red Bulla tej historii budować? Piłka nożna bez obecności austriackiej korporacji byłaby równie skomercjalizowana, co bez niej. Główna różnica polega na tym, że charakterystyczne czerwone byki pojawiają się w logo każdego klubu firmy, a sama nazwa przedsiębiorstwa znajduje się również w nazwie każdej drużyny (choć nie zawsze otwarcie, gdyż w przypadku klubu z Lipska oficjalne rozwinięcie skrótu „RB” to RasenBallsport, czyli w wolnym tłumaczeniu trawiasty sport piłkarski – wynika to z zakazu reklamowanie koncernów przez niemieckie ekipy).
Kupiony sukces?
Kwoty, którymi obracają właściciele RB Lipsk, na pewno nie należą do najniższych. Duże wrażenie robiły one szczególnie bezpośrednio po samym awansie do najwyższej klasy rozgrywkowej, kiedy to (według portalu „Transfermarkt”, z którego czerpię wszystkie kwoty) włodarze inkasując zaledwie 100 tys. €, wydali aż 95,15 mln €. Było to mniej, niż donosiły media, które spekulowały, że klub na transfery chce poświęcić około 200 mln €, niemniej jednak nie są to pieniądze często wydawane przez beniaminków Bundesligi. Kwota przeznaczona na wzmocnienie składu przyniosła oczekiwany efekt w postaci drugiego miejsca w lidze w pierwszym sezonie i szybkiego wejścia na europejskie salony. W tym kontekście, warto jednakże spojrzeć na późniejsze działania zarządu klubu ze wschodu Niemiec. Poczynione inwestycje pozwoliły bowiem na ustabilizowanie polityki finansowej RB Lipsk. Sprowadzony wówczas z partnerskiego Red Bulla Salzburg za 29,75 mln € Naby Keïta do dziś pozostaje najkosztowniejszym transferem w historii drużyny, co w porównaniu z wydatkami innych stałych uczestników Ligi Mistrzów jest niewielką sumą. Ciekawą rzeczą jest, że trzech najdrożej kupionych w debiutanckim sezonie Lipska piłkarzy – wspomniany już Naby Keïta, Timo Werner i Dayot Upamecano – pozyskano za łącznie 70,45 mln €, a później sprzedano za 155,5 mln € (Upamecano odejdzie do Bayernu Monachium dopiero po zakończeniu tego sezonu). Nie zmienia to faktu, że wydatki przez te lata spędzone w Bundeslidze przekraczają przychody z transferów, aczkolwiek ze świecą szukać można drużyny z czołówki Starego Kontynentu, u której sytuacja, z wyjątkiem pojedynczych sezonów, jest odwrotna.
Fabryka gwiazd
W kwestii szkolenia młodzieży krytyka względem Red Bulla zdaje się w zasadzie nie istnieć i nic w tym dziwnego. Trudno bowiem znaleźć wady budowania nowoczesnych akademii czy promowaniem utalentowanych zawodników na arenie międzynarodowej. Średnia wieku w pierwszej drużynie RB Lipsk wynosi około 24 lat, a i tak jest zawyżana przez liczących średnio 29 lat bramkarzy. Najstarszym piłkarzem sprowadzonym za ośmiocyfrową kwotę jest kupiony w 2017 roku z Bayeru Leverkusen 26-letni Kevin Kampl. Widać zatem wyraźną tendencję znajdowania graczy jeszcze nieukształtowanych, którzy będą mogli wybić się właśnie w Saksonii i odejść z dużym dla klubu zyskiem do największych światowych zespołów. W działaniach Red Bulla na rynku piłkarskim da się zauważyć mocne podobieństwa do tego, co robi Ajax Amsterdam. Zarówno inwestycje w czołowe talenty wynajdowane przez całe siatki skautów, jak i kształtowanie swoich wychowanków w bardzo komfortowych warunkach są domeną obydwu klubów. Powszechna opinia na ich temat zdaje się być jednak zgoła odmienna.
Dlaczego zatem jest tak, jak jest? Odpowiedzi należy chyba szukać we wspomnianej przeze mnie wcześniej charakterystyce środowiska kibiców piłkarskich, które próbuje powstrzymać proces już od dawna niemożliwy do zatrzymania. Gdzie pojawia się duże zainteresowanie, tam pojawiają się wielkie korporacje i inwestują swoje potężne środki. Tym samym nie ma sensu robić z Red Bulla czarnej owcy futbolu, gdyż jest on tylko trybikiem w gigantycznej machinie nowoczesnego, skomercjalizowanego sportu.
Krzysztof PUCZKO