Czy to nadal Anna Boleyn?

Jodie Turner-Smith w roli Anny Boleyn fot. Parisa Taghizadeh / źródło: Materiały prasowe Fable Pictures

W świecie filmu od wielu lat toczyła się dyskusja nad obsadzaniem w rolach niebiałych bohaterów aktorów i aktorek o białej karnacji skóry. Ta kontrowersyjna tendencja utrzymywała się stosunkowo długo, lecz dziś obserwujemy jej zupełne przeciwieństwo. Teraz role postaci o europejskich korzeniach proponuje się artystom z różnorodnych grup etnicznych. Ostatnio głośno zrobiło się o aktorce Jodie Turner-Smith, która ma wcielić się w Annę Boleyn w miniserialu sieci telewizyjnej Channel 5.

Aż trudno uwierzyć, że jedno niewinne zdjęcie promocyjne przedstawiające wspomnianą odtwórczynię roli angielskiej królowej mogło wywołać takie zamieszanie. Oburzenie wzbudza kwestia czarnej skóry aktorki i zestawienia jej wizerunku z malarskim przedstawieniem drugiej żony Henryka VIII, która zgodnie ze znanymi nam przekazami historycznymi miała typowo europejską karnację. Właśnie to radykalne odejście od wierności faktom zdenerwowało internautów. Pojawia się więc tutaj zasadnicze pytanie – czy decyzja twórców serialu to podyktowane poprawnością polityczną zakłamywanie brytyjskiej historii czy też mamy tu do czynienia z wykorzystaniem swobody twórczej?

Nietolerancyjny świat Netflixa?

Jodie Turner-Smith posiada niezwykły dar przyciągania uwagi właśnie ze względu na swoją przynależność etniczną. Jeszcze zanim pojawiły się pierwsze informacje o jej udziale w serialu Channel 5, Netflix zapowiedział, że aktorka zagra elfkę w spin-offie „Wiedźmina”, zatytułowanym „Blood Origin”. Głosy sprzeciwu nie przebiły się jednak przez zdecydowane stanowisko szefów Netflixa, którzy w głównej serii o przygodach Geralta z Rivii pozwolili na to, aby serialowy świat zamieszkiwały odrębne rasowo postaci. Z początku wydaje się, że zabieg ten ma swoje uzasadnienie, ponieważ świat wykreowany pierwotnie przez Andrzeja Sapkowskiego rządzi się zasadami konwencji fantasy, a więc jest całkowicie fikcyjny. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że polski pisarz stworzył rzeczywistość naznaczoną prześladowaniami na tle rasowym.

Jego opowieść to w gruncie rzeczy historia o zwalczaniu nienawiści wobec odmienności. Doświadczają jej nie tylko magiczne istoty (takie jak elfy czy krasnoludy), lecz także mutanty pokroju samego Geralta. W takim świecie, pełnym agresji i rasizmu, z logicznego punktu widzenia, nie ma miejsca na zaludnianie każdej społeczności istotami o różnym pochodzeniu etnicznym, gdyż kłóci się to bezpośrednio z konstrukcją świata przedstawionego. Jeśli ludzie wchodzą z elfami w konflikty tylko z powodu tego, że są inni, to można założyć, że jest wysokie prawdopodobieństwo na wystąpienie podobnego nieporozumienia w obrębie ich własnego środowiska. Pogwałcenie tych kwestii zaburza główne przesłanie historii Geralta, co może sugerować, że priorytety twórców były inne niż te, którymi kierował się Sapkowski.

Kontrowersje i metafory

Sytuacja związana z serialem o Annie Boleyn okazuje się być z kolei znacznie bardziej skomplikowana niż w przypadku „Wiedźmina”. Tam argument związany z konwencją gatunkową fantasy pozwala bardzo często zamknąć tego typu dyskusje. Channel 5 zdecydowało się jednak wyprodukować serial otwarcie określany mianem „historycznego”. Jawne zaprzeczenie faktom powinno mieć zatem sensowne wytłumaczenie, gdyż w dzisiejszej rzeczywistości, nastawionej na finansowy zysk, obserwujemy nadużywanie wolności twórczej. Choć oczywiście każdy tekst kultury jest dziełem fikcji to często podlega prawom gatunkowym. Serial Channel 5 nie ma być opowieścią fantasy, a historią osadzoną w konkretnych realiach. Producenci oraz scenarzyści mają oczywiście wolną wolę i mogą podejmować takie decyzje, które najbardziej im odpowiadają. Ostatecznie wszystko sprowadza się jednak do regulującej cały projekt wizji. Warto mieć na uwadze, że powinna być ona wykalkulowana tak, aby produkt przyniósł jak największy dochód.

Kontrowersje przynoszą serialowi rozgłos, co na pewno przełoży się na dużą oglądalność. Możliwe, że decyzje obsadowe to po prostu kolejna próba realizacji założeń poprawności politycznej, która nie niesie za sobą wartości artystycznych. Zdecydowanie najciekawszą koncepcją jest ta mówiąca o tym, że aktorka stanowi składnik filmowej metafory. Kinematografia, sięgając do czasów minionych, posługuje się często historią do opisu aktualnej rzeczywistości. Opowieść o będącej ofiarą swojego okrutnego męża Henryka VIII (w tej roli Mark Stanley – biały mężczyzna) Annie Boleyn (czarnoskóra aktorka) zdaje się być w tym ujęciu idealnym gruntem, na którym można przedstawić cały czas funkcjonującą wzajemną niechęć ludzi różnej proweniencji w postkolonialnym świecie.

Odpowiedzialność za zmiany

Bez względu na to, która z wymienionych wersji jest tą prawdziwą, nie można uciekać od refleksji nad konsekwencjami swoich działań. Wiedza o przeszłości nie jest dzisiaj atrakcyjna, a zasięg oddziaływania kina już dawno okazał się szerszy niż badań naukowych. Istnieje niebezpieczeństwo, że radykalne zmiany na poziomie faktograficznym wpłyną negatywnie na świadomość historyczną. Także środowiska dotknięte przez rasizm mogą odebrać sam serial negatywnie – w końcu czarnoskóra postać, nawet tak charyzmatyczna i silna jak Boleyn, będzie w nim pokazana jako ofiara białego człowieka.

Ingerowanie w tkankę historii czy tożsamość bohaterów jest dopuszczalne, lecz powinno być finalnie przedstawione z odpowiednim wyczuciem, a to (podobnie jak branie odpowiedzialności za swoje wybory) w dzisiejszych czasach towar deficytowy.

Mateusz DREWNIAK