Ostatnimi czasy zafascynowały mnie wyboiste losy programu Apollo. Chcąc poszerzyć swoją wiedzę na temat wypraw księżycowych, sięgnąłem po jeden z wielu dostępnych na księgarnianych półkach reportaży. Po skończonej lekturze naszła mnie refleksja zgoła niezwiązana z kosmicznymi wojażami. Przeczytawszy zaledwie jedną książkę – zgodnie ze statystykami Biblioteki Narodowej – pochłonąłem więcej woluminów niż 60% społeczeństwa.
Księgarniane regały wydają się pękać w szwach. Potężna liczba nowości ukazujących się każdego dnia przyprawić może niejednego mola książkowego o zakłopotanie. Duża oferta dostępnych tytułów zapewnia swobodę wyboru treści, ale niestety zmusza również do starannej – często znacznie szerzej zakrojonej, aniżeli wymarzona – selekcji. Tymczasem okazuje się, że jedynie 40% Polaków z tego bogactwa korzysta.
Po jakie książki Polacy sięgają najchętniej? Zgodnie z najświeższym na ten moment raportem „Stan czytelnictwa w Polsce w 2019” w czytelniczych sercach najwygodniej rozgościły się kryminały. Jeden z najpłodniejszych rodzimych pisarzy, Remigiusz Mróz, przez długi czas plasował się na listach bestsellerów. Regułą stały się rekordy popularności grozy spod pióra Stephena Kinga. Rok 2019 był czasem szczególnego sukcesu romansu erotycznego. Triumfy święciła trylogia Blanki Lipińskiej, która strąciła z gatunkowego piedestału popularną serię o miłosnych zawirowaniach Christiana Greya autorstwa Eriki L. James.
Nieco aktualniejszym źródłem na temat trendów panujących w wyborach lekturowych jest plebiscyt „Bestsellery Empiku 2020”. W kategorii „Literatura piękna” wciąż pobrzmiewały echa efektu noblowskiego, czego dowodem była nominacja dla zbioru esejów i wykładów Olgi Tokarczuk za „Czułego narratora”. Choć nagroda przypadła ostatecznie Katarzynie Nosowskiej za „Powrót z Bambuko”, warto zwrócić szczególną uwagę na będący w stawce debiut znanego stand-upera „Grube wióry” Rafała Paczesia. To kolejny dowód na to jak wielkim zainteresowaniem cieszą się literackie poczynania osób niekoniecznie zawodowo związanych z pisarstwem. Martwić może niesłabnąca popularność książek Heather Morris – autorki „Tatuażysty z Auschwitz” – oraz jej epigonów, które w niesmaczny sposób traktują obozowe realia jako scenerię dla miłosnych perypetii, prawdziwy koszmar więźniów zgrabnie przemilczając bądź umniejszając.
Skoro największą popularnością cieszy się literatura gatunku, rodzi się pytanie, czy to może nie ona powinna stać się głównym beneficjentem ministerialnych programów rozwoju czytelnictwa? Odpowiedź przecząca jest oczywista. Na barkach inicjatyw rządowych spoczywa ciężar dbania o pluralizm oferowanych treści, jak i dołożenie starań, by istniejąca koniunktura umożliwiała dojście do głosu wydawnictwom najmniejszym.
O tym jak bardzo wyniki naborów potrafią rozmijać się z powyższymi założeniami, świadczy spis wydawnictw ujęty na tegorocznej liście programu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego „Czasopisma 2021”. Wśród 11 najhojniej wspartych tytułów trzy zajmują się tematyką religijną, kolejne trzy kojarzone są z publicystyką silnie prawicową. Obie grupy doskonale wpisują się w ideologiczne ramy obozu rządzącego. Czy „Promyczek Dobra” Wydawnictwa Diecezji Tarnowskiej – nawet biorąc poprawkę na kulejący rynek czasopism dla najmłodszych – jest lekturą o większej wartości, aniżeli pominięty przez program kwartalnik „Przekrój”? Ocenę należy pozostawić czytelnikom.
Biblioteka Narodowa co roku publikuje raporty dotyczące stanu czytelnictwa w Polsce. Od początku pierwszej dekady nowego milenium książki nieustannie – choć nieregularnie – traciły swoich odbiorców. U piewców słowa pisanego jako najszlachetniejszej ze sztuk ostatnie badanie powinno wywołać uśmiech, wszak otwiera je stwierdzenie: „można odnotować trwałe zatrzymanie spadku czytelnictwa, a nawet niewielki wzrost deklaracji czytelniczych”. Tym ciekawszy może okazać się raport tegoroczny, który uwzględni okres lockdownu. Warto cierpliwie poczekać i przekonać się, jaki będzie czytelnik jutra.
Remigiusz RÓŻAŃSKI