5 kwietnia, w łódzkim szpitalu, po miesiącach długiej i wykańczającej walki z chorobą Krzysztof Krawczyk odpłynął parostatkiem w ostatni, piękny rejs. Obdarzony charakterystycznym, barytonowym głosem muzyk na stałe zapisał się na kartach historii polskiej muzyki. Jego utwory mogą z dzisiejszej perspektywy wydawać się kiczowate, ale dyskografia Krawczyka to tak różnorodna i eklektyczna mieszanka stylów, gatunków i inspiracji, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Krzysztof January Krawczyk przyszedł na świat w Katowicach, 8 września 1946 roku w rodzinie o muzycznych tradycjach. Jego ojciec był aktorem w Teatrze Muzycznym, a matka śpiewaczką operową. Nic więc dziwnego, że Krawczykowie posłali syna do szkoły muzycznej. Tam przyszły gwiazdor estrady rozwijał talent wokalny, ale gry na gitarze nauczył się sam.
A chciał być marynarzem
W 1963 roku powstał łódzki zespół Trubadurzy – jedna z pierwszych polskich grup muzycznych sięgająca po muzykę rockową (lub „big bitową”, według ówczesnego nazewnictwa). To w nim Krawczyk stawiał pierwsze kroki w przemyśle, zyskując najpierw popularność na lokalnej scenie, a potem w całym kraju. Zadebiutował piosenką tytułową do kultowego dziś serialu „Wojna domowa”. Trubadurzy występowali na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu, koncertowali za granicą – w ZSRR i NRD, ale także w Chinach i Wietnamie. W 1969 roku do zespołu dołączyła wokalistka Halina Żytkowiak, przyszła żona Krawczyka. Dzisiaj utworów Trubadurów nie pamięta się już może tak dobrze jak innych zespołów z tej epoki, ale zdecydowanie wywarli oni wpływ na polską muzykę.
W 1973 roku zespół rozpadł się, a rok później Krawczyk wydał solowy debiut „Byłaś mi nadzieją”. Wtedy też nawiązał współpracę – i przyjaźń – z menadżerem Andrzejem Kosmalą, trwającą prawie pół wieku. Lata siedemdziesiąte w biografii wokalisty to pasmo sukcesów: kolejne albumy z certyfikatem złotej płyty, „Parostatek”, czyli jeden z największych hitów w dyskografii Krawczyka, zagraniczne trasy, koncerty w wypełnionej po brzegi Sali Kongresowej, zwycięstwo na Festiwalu w Opolu w 1978 roku utworem „Pogrążona we śnie Natalia”. Mimo ogólnokrajowego uznania i nagród odbieranych z rąk władz partyjnych, Krawczyk jednak czuł się w Polsce cenzurowany, dlatego wyjechał do Stanów Zjednoczonych.
Po powrocie do Polski, w połowie lat 80. XX wieku, wciąż cieszył się popularnością; jego twórczość stała się wtedy bardziej humorystyczna, autorefleksyjna. Obok standardowych nostalgicznych pieśni o utraconych miłościach i duszy spragnionej przygód, Krawczyk zaczął nagrywać utwory pogodne i żartobliwe. Polska przyjęła syna marnotrawnego z otwartymi ramionami, ponownie obsypując go deszczem nagród. Idylla nie trwała jednak długo – w wieku 42 lat gwiazdor zasnął za kierownicą, jadąc autem z żoną i synem.
Kariera Krawczyka w III RP nie była już tak usłana różami. Zaśpiewał słynną czołówkę serialu „Na Wspólnej”, wystąpił przed Janem Pawłem II w Watykanie, stworzył swoje największe hity („Trudno tak” z Edytą Bartosiewicz czy „Mój przyjacielu” z Goranem Bregovićem), ale jednocześnie stał się synonimem obciachu i jarmarcznej tandety. W kontrowersyjnym artykule Gazety Wyborczej z 2004 roku Robert Sankowski nazwał go „królem estradowego kiczu” – i być może miał rację. Krawczyk nigdy nie aspirował do bycia artystą z najwyższej półki. Same gatunki, w których tworzył nie kojarzą się z ambitną muzyką – country, disco, pieśni religijne i kolędy, romski folk. Ale to właśnie w tym jest jego siła i to właśnie dlatego w ostatnich latach życia przeżył renesans.
Muzyka łączy pokolenia
Składając kondolencje bliskim zmarłego artysty prezydent Andrzej Duda napisał na Twitterze: „Młodzi może lekceważą taką muzykę albo nawet nie znają”, co szybko spotkało się z krytyką. Nie jest tajemnicą, że to ci młodzi stanowią obecnie większą część miłośników Krawczyka. Jego lekkie, przyjemne, żartobliwe utwory zawładnęły studenckimi imprezami jako ambitniejsza alternatywa do typowego disco polo. Początkowo ironiczne docenianie dyskografii tego trubadura przerodziło się w szczery kult. W 2015 roku remiks „Chciałem być” twórcy Unitr∆_∆udio na vaporwave’ową modłę otworzył twórczość Krawczyka na kolejną falę słuchaczy. Młodzi zakochali się w pozornie kiczowatym sentymentalizmie artysty, jego melancholijnym podejściu do czasów, których nigdy nie znali, ale także w imprezowej personie, którą tworzył. Ilu polskich artystów urodzonych w latach 40-tych XX wieku otwarcie mówiło o regularnym zażywaniu kokainy i marihuany?
Krawczyk był też gwiazdą Juwenaliów – także tych poznańskich w 2018 roku. Na placu przed Uniwersytetem im. Adama Mickiewicza 24 maja pobito rekord Polski w liczbie osób śpiewających jednocześnie piosenkę rozrywkową. Utwór „Chciałem być” odśpiewały ponad dwa tysiące fanów twórczości Krawczyka, w tym Profesor Andrzej Lesicki, ówczesny Rektor UAM i prezydent Poznania Jacek Jaśkowiak. Tego samego dnia Krzysztof Krawczyk wystąpił na Juwenaliach, gdzie został ciepło przyjęty przez studentów. W udzielonym z tej okazji wywiadzie dla Kuriera Akademickiego podkreślał swoje przywiązanie do Poznania – i myślę, że Poznań też był przywiązany do niego. Straciliśmy niewątpliwie utalentowanego artystę. Panie Krzysztofie, będziemy tęsknić.
Michał FILIPIAK