„Szukajcie mocno zbudowanego mężczyzny, w średnim wieku, katolika, cudzoziemca, mieszkającego na terenie Connecticut, New Hampshire lub Maine. Najprawdopodobniej Irlandczyka, mieszkającego z bratem lub przyrodnią siostrą. A gdy go znajdziecie, będzie ubrany w dwurzędowy garnitur”. Takie słowa od amerykańskiego psychiatry Jamesa Brussela usłyszeli policjanci prowadzący sprawę „Szalonego Bombiarza”.
Choć określenie „Szalony Bombiarz” pasowałoby idealnie również do bohatera dziecięcej kreskówki, to człowiek, któremu je nadano, był niezwykle niebezpiecznym i nieuchwytnym przestępcą. Pierwszy ładunek wybuchowy podłożył już w listopadzie 1940 roku na parapecie firmy Consolidated Edison. Materiał nie wybuchł, chociaż był w pełni sprawnym ładunkiem. Wydawało się, że osoba, która go przygotowała, chciała po prostu policzyć się ze spółką zajmującą się dostarczeniem energii elektrycznej. Niestety, kilka miesięcy później pojawił się kolejny ładunek – ten również nie wybuchł. Sprawca pozostawał nieuchwytny, brakowało śladów, a list, który w grudniu 1941 roku skierował do policji na Manhattanie, można było traktować jako swoisty świąteczno-noworoczny prezent. Człowiek odpowiedzialny za podłożenie ładunków wybuchowych informował w nim bowiem, że dopóki trwa wojna (list przyszedł już po ataku na Pearl Harbor), on nie będzie kontynuował swojej działalności. Pisał: „Dopóki trwa wojna, nie będę więcej robił bomb – taką decyzję dyktują mi moje uczucia patriotyczne – później wymierzę sprawiedliwość tym z Con Edison – zapłacą za swoją nikczemność. F.P.”.
To tylko listy
Wiadomości o takiej treści niedoszły zamachowiec rozesłał również do innych instytucji, w tym hoteli lub domów towarowych. Wojna się skończyła, kolejny ładunek się nie pojawił i wydawało się, że „Szalony Bombiarz” będzie tylko incydentem w policyjnej kartotece. Wydawało się… aż do roku 1950. Wtedy sprawca po raz pierwszy zdetonował ładunek. Wybuch nastąpił w Nowojorskiej Bibliotece Publicznej. Do 1956 roku sprawca uderzył jeszcze kilkunastokrotnie. Bezradność prowadzących sprawę doprowadziła do poproszenia o pomoc psychiatry Jamesa Brussela, który wykonał opis zbrodniarza. Gdy wreszcie udało się go ująć, okazało się, że George Metesky dobrze, chociaż nieidealnie do niego pasuje. Był cudzoziemcem mieszkającym z dwiema siostrami. Nie był jednak Irlandczykiem, ale kiedy kazano mu się ubrać (zatrzymano go w nocy), to założył dwurzędową marynarkę.
Skąd Brussel wiedział? Był jasnowidzem? Oczywiście, że nie. Był psychiatrą, dzisiaj nazywany jest często „ojcem profilowania”, czyli sztuki, która w wielu przypadkach pozwala rozwikłać sprawy nierozwiązane. Profilowanie to najprościej mówiąc próba ustalenia tego, kim jest osoba, która dopuściła się konkretnej zbrodni. Ustalenia cech, które pozwolą zawęzić grono osób podejrzanych, a w efekcie ująć sprawcę. Skąd więc Brussel wiedział, kogo ma szukać? Pomogło mu wiele czynników – od doświadczenia, wykształcenia, intuicji po statystykę oraz niezwykle ważną znajomość lokalnej kultury i rzeczywistości. Jednymi z dowodów w sprawie, które analizował psychiatra, były listy wysyłane przez Metesky’ego. To dzięki sposobowi, w który mężczyzna formułował komunikaty, Brussel uznał, że będzie on cudzoziemcem, ustalił także, że najprawdopodobniej mieszka z bratem lub siostrą. Skąd wiedział, że powinien on być Irlandczykiem? Uznał, że to najbardziej prawdopodobna wersja – w latach 50. do USA wyemigrowały rzesze przedstawicieli tego narodu, którzy przecież świetnie posługiwali się językiem angielskim, ale mieli swoje lokalne naleciałości. Ta hipoteza jednak się nie potwierdziła. To tylko pokazuje, że profiler dysponuje umysłem, a nie szklaną kulą. Skąd wzięła się dwurzędowa marynarka? Znów z analizy – jak wejść do budynku pełnego urzędników i nie dać się zauważyć? Ubrać się tak samo jak oni.
Nóż do chleba
„Zabójca żyje obok nas” – tak swój tekst opublikowany 22 lipca 2003 roku zatytułował Stanisław Kośmider. Tekst, który znalazł się w lokalnej prasie, opisywał mord, którego dokonano w Rawiczu. 23 lipca 2002 roku zamordowano Marzenę W. – sprzedawczynię lokalnego sklepu. Nieznany sprawca zamordował ją, wykorzystując nóż do krojenia chleba. Mijały tygodnie, miesiące, a winnego nie udało się ująć. Wyznaczono nawet nagrodę pieniężną. Burmistrz miasta miał oddać do dyspozycji służb swój samochód. O sprawie mówiły lokalne i krajowe media, zaangażowano nawet słynny program „997”. Sprawa utknęła jednak w miejscu, a rok po zbrodni jeden z radnych na sesji miejskiego organu pytał, czy „morderca jest wśród nas?”.
Po dwóch latach komendantowi lokalnej jednostki zaproponowano, by o pomoc poprosił Bogdana Lacha – dziś najsłynniejszego polskiego profilera. Przyjechał. Obejrzał sklep, okolicę, zabrał akta, rozmawiał z rodziną zamordowanej. Po wszystkim wydał opinię: „Mamy do czynienia ze sprawcą, który zrobił to kolejny raz, nie mieszka on w okolicy, w której pracowała ofiara, nie znał jej, na miejscu znalazł się przypadkowo, nigdzie nie pracuje, miał problemy z agresją w dzieciństwie”. Po dwóch tygodniach do aresztu trafił Daniel Sz. W taki sposób wspominaną sprawę opisuje Katarzyna Bonda. Wtedy jeszcze dziennikarka, obecnie jedna z najsłynniejszych polskich pisarek*.
Oddać mu głos
To właśnie Katarzyna Bonda do polskiej literatury kryminalnej wprowadziła postać pierwszego profilera. Hubert Meyer, który jako bohater pojawił się w „Sprawie Niny Frank”, był dla czytelnika postacią niebagatelną. Równie niebagatelny jest wspomniany Bogdan Lach. Mężczyzna, który niejako jest samoukiem, zaskoczył kiedyś jednego ze swoich francuskich kolegów. Laurent Monte przyjechał do Katowic, by uczyć. Sądził, że trafił do „ciemnogrodu”, w którym nikt o profilowaniu nie słyszał. Gdy dowiedział się, co potrafi zrobić Bogdan Lach, poprosił, by to ten przyjechał do Paryża i tam nauczał.
Wraz z Bogdanem Lachem Katarzyna Bonda stworzyła książkę „Zbrodnia niedoskonała”. Dlaczego właśnie niedoskonała? Bowiem zbrodni doskonałej nie ma.
– Myślę, że taka zbrodnia nie istnieje. Wszystko, to, że ona staje się doskonałą, wynika z działania człowieka, który zajmuje się wykrywaniem przestępstw, czyli źle zabezpieczone dowody, źle przeprowadzone oględziny, do czego nie można już później wrócić, źle zaprojektowane przesłuchania… – mówił Bogdan Lach w 2016 roku w programie „Kultowe rozmowy”.
Zresztą to właśnie z tego korzystają mistrzowie kryminalnego pióra, którzy wobec setek nowoczesnych technologii i możliwości punktem najsłabszym czynią właśnie człowieka.
Aleksandra KONIECZNA
*Szczegóły zarówno tej, jak i innych spraw opisanych przez Katarzynę Bodnę w „Zbrodni niedoskonałej” dla dobra ofiar i ich rodzin zostały zmienione.