Od paru lat można zauważyć na polskiej scenie muzycznej formowanie nowej niezależnej szkoły. Jest w niej trochę z Comy, trochę z Myslovitz. W niektórych zespołach słychać echo dźwięków z lat 80-tych i syntezatory, w innych – surowego, emocjonalnego punk rocka. Wspólny mianownik? Młodość, melancholia i miłość.
Na początku zeszłego roku działalność zakończyła niewątpliwie wpływowa dla tego nurtu wytwórnia Trzy Szóstki, a na jej miejscu pojawiło się parę nowych. To właśnie w jednym z nich, Peleton Records, ukazał się debiut Syndromu Paryskiego – poznańskiego zespołu, który idealnie wpasowuje się we wspomniany wyżej podgatunek polskiego indie rocka.
„Małe pokoje w dużym mieście” to zbiór dziewięciu gorzko-słodkich kawałków, łącznie trwających jedynie 25 minut. Mimo niedługiego czasu trwania, album ten zabiera słuchacza w niesamowicie emocjonalną podróż po życiu młodego człowieka. Młodego dosłownie i młodego duchem. Z wywiadu udzielonego agencji artystycznej „All in Poznań” członkowie Syndromu Paryskiego w 2019 roku byli w wieku od 18 do 22 lat. Mimo wielu przygnębiających momentów, to muzyka Syndromu Paryskiego nie przywodzi na myśl oglądania przez okno świata pokrytego warstwą śniegu, a raczej gorącą, letnią noc – do tego stopnia, że „Letnie noce” to tytuł jednego z singli promujących płytę.
Najszczersza forma pochlebstwa
Łatwo odgadnąć wachlarz artystów, z twórczości których czerpie Syndrom Paryski. Często porównuje się ich do poznańskiej grupy Muchy. Natomiast lekki, taneczny riff z „Miękkiego asfaltu”, czyli pierwszego kawałka na płycie, przywodzi jednoznaczne skojarzenia z otwarciem „Never Meant” American Football, sztandarowego utworu amerykańskiej sceny emo. Na okładce „Małych pokoi w dużym mieście” w oczy rzuca się winyl „Floral Green” zespołu Title Fight – ślady również tej formacji są obecne są na albumie. Syndrom Paryski porzuca jednak wiele cech charakterystycznych odznaczających emo. Wokale są czyste i melodyjne, instrumenty nie zlewają się ze sobą, każdy z nich ma równą szansę wybrzmieć. To wielka sztuka by już na debiucie umieć wytworzyć własny styl, jednocześnie oddając hołd swoim idolom.
„Nie znam żadnych słów, które mogą Ci coś powiedzieć”
Teksty nie są najsilniejszą stroną albumu, ale skłaniają do refleksji. Większość z nich to mgliste przemyślenia na temat nieszczęśliwych miłości i nocnego życia podmiotu lirycznego, brak w nich odkrywczości, wartości poetyckiej, czegoś co poruszyłoby słuchaczy i zapadło w pamięć. Nie da się jednak ukryć, że są szczere i może o to powinno chodzić w twórczości młodych ludzi? Emocje przekazywane w tekście są ważne dla autora i dobrze współgrają z muzyką –tyle wystarczy. Możliwe jednak, że zamysł był odmienny. Niektóre z tekstów brzmią trochę jak pastisz, lekki żart z legend emo. Jeśli to był cel również pozostaje chylić czoła.
„Małe pokoje w dużym mieście” to debiut niewątpliwie interesujący. Syndrom Paryski w ciągu trzech lat działalności zdążył zebrać grono wiernych fanów, w Poznaniu i poza nim. Jest to fenomen, który zdecydowanie zasługuje na uwagę. Zespół skutecznie tworzy własny wizerunek, a jego członkowie utrzymują kontakt z fanami w Internecie, jednocześnie kreując się na trochę enigmatycznych i wycofanych. Zapamiętajcie ich nazwę, bo w czasach kiedy coraz więcej artystów z polskiej sceny niezależnej (jak pokazuje obecność WaluśKraksaKryzys i Błażeja Króla na Męskim Graniu) wchodzi do mainstreamu – o Syndromie Paryskim może się zrobić głośno.
Michał FILIPIAK