Styczniowym zwiastun filmu „Godzilla vs Kong” wzbudził wielkie poruszenie. Internauci spekulowali na temat tego kto wygra starcie sławnych potworów. Tworzyli memy i stawali pod sztandarami #TeamGodzilla lub #TeamKong. Produkcja zawitała na ekrany w marcu. Czego można spodziewać się po nowym filmie studia Legendary Pictures?
W lewym narożniku atomowy gad, w prawym wielki goryl. Walka wieczoru? Mało powiedziane. Po kasowym niepowodzeniu jakim okazały się być poprzednie filmy z cyklu „Monsterverse” – „Godzilla” z 2014 roku i „Kong: Wyspa Czaszki” z 2017 roku, zapowiedź „Godzilla vs Kong” w reżyserii Adama Wingarda początkowo nie wzbudziła większego poruszenia. Wszystko zmieniło się po pojawieniu się pierwszych materiałów pokazowych, które wywołały spore zainteresowanie w Internecie. Ludzie z niecierpliwością czekali na premierę, która miała światową premierę 24 marca i dwa dni później ukazała się w Polsce na platformie HBO GO.
Akcja filmu skupia się na potworach. Protagonistami są prehistoryczny, gigantyczny goryl zwanym Kong oraz atomowy dinozaur określany mianem Godzilli. Ich konflikt można nazwać walką o dominację w hierarchii. Z fabuły jasno wynika, że „może być tylko jeden alfa”. Kong jest zgoła bardziej ludzki od swojego rywala, szargają nim emocje i w pewien pokrętny sposób wchodzi w relacje z ludźmi. Godzilla tymczasem prezentuje się jako bardzie oschły. Jego cel jest prosty: zdobyć dominację i być najsilniejszym z tytanów – alfą. Nie dba o ludzkość, sieje spustoszenie w mieście pełnym niewinnych obywateli i nie dostrzega w tym nic złego.
Pod względem technicznym Kong w konfrontacji z Godzillą jest sprytniejszy, w walce stosuje uniki, chwyty i zmienne techniki. Jego ruchy chwilami przywodzą na myśl sposób poruszania się człowieka. Na ogół wielki goryl wydaje się być inteligentniejszy od przeciwnika. Godzilla natomiast polega na czystej sile, agresji i tak zwanym „atomowym oddechu”. Postać reprezentuje sobą atawistyczną, dziką i bezkompromisową naturę.
Do konfrontacji sugerowanej w samym tytule produkcji dochodzi wyłącznie trzy razy. Raz na morzu, dwa razy w mieście. Niezależnie od tego czy po cichu kibicowaliście Kongowi czy Godzilli będziecie zadowoleni. Dzięki zaawansowanym efektom specjalnym, projektowi scenerii oraz choreografii walk Warner Bros. było w stanie zaprezentować nam fantastyczne widowisko dorównujące „Transformersom” Michaela Bay’a czy „Pacific Rim” w reżyserii Guillermo del Toro i Stevena DeKnight.
W „Godzilla vs Kong” nie zabrakło wątków z udziałem zwykłych ludzi, jednak te nie mają większego znaczenia dla fabuły. Podczas seansu nie raz ziewałem słuchając drętwych dialogów i przewracałem oczami w reakcji na irracjonalne zachowania marnie napisanych ról niektórych z bohaterów. Nie było to jednak tak nagminne jak w poprzednich filmach z cyklu „Monsterverse”, jednak wciąż na tyle, by zupełnie stracić zainteresowanie wątkami pobocznymi.
Filmy tego typu nie są rozrywką ambitną ani zmuszającą do głębszej refleksji. „Godzilla vs Kong” to tak zwany monster movie – film na który idzie się z zamiarem obejrzenia epickich scen walki i zniszczeń, jakie te starcia powodują. Stanowią one pokaz możliwości efektów specjalnych oddających poziom zaawansowania technologicznego naszych czasów. Można odczytywać je także jako oczko puszczone w stronę oldschoolowych motywów i kultowych kreacji potworów, które sworzono ponad pół wieku temu.
„Godzilla vs Kong” nie jest kinematograficznym arcydziełem, a widowiskiem. Swoiste guilty pleasure dla kinomaniaków i brain easer dla laika. Jest to jednak widowisko wykonane z dbałością o szczegół i samego widza. Film pokocha każdy miłośnik walk wielkich potworów.
Filip SIUDA