Pandemia to cios, który uderzył we wszystkie elementy życia społecznego w Polsce, także w organizacje i instytucje. W przypadku gastronomii towarzyszące pandemii lockdowny przyniosły ogromne straty i sprawiły, że nawet co czwarty lokal upadł. Z kolei sieciówki spożywcze, jak chociażby Biedronka czy Lidl okazały się niezbędne nawet w tak trudnych czasach, co zaowocowało ich sporymi zyskami. No i jest jeszcze Kościół. W jego wypadku odpowiedź na pytanie o skutki pandemii nie jest jednoznaczna.
Dobre złego początki
Sytuacja Kościoła na początku pandemii była trudna. W niecały miesiąc po wprowadzeniu pierwszych ograniczeń w kraju odbywała się Wielkanoc. Dla Kościoła święto najważniejsze, bo przecież świadczące o boskości Chrystusa. Ale ważność jego wybrzmiewa w dwójnasób – dla kapłanów to także prawdziwe żniwa, jeśli chodzi o finanse.
Na surowe ograniczenia w życiu kościelnym zdecydowano się jednak tylko w święta w 2020 roku, kiedy to kilkadziesiąt, a później kilkaset zakażeń dziennie wywoływało szok. Ale już w rok później Wielkanoc tak ograniczana nie była, choć dzienne zakażenia przebijały te sprzed roku aż 100-krotnie. Msze mogły odbywać się z limitem 1 osoba na 20 metrów kwadratowych, odstęp od wiernych wynosił 1,5 metra, no i oczywiście wymagano maseczki. I tak skomponowane ograniczenia sprawiały, że w kościołach nagle stawało się bezpiecznie.
Jednak ograniczenia wprowadzane były przez rząd, a nie hierarchów kościoła w Polsce. Sami przywódcy instytucji zgromadzeni na Konferencji Episkopatu Polski w 2020 roku przed świętami zdecydowali się na słuszny krok – wydali dyspensę na niedzielną mszę, liturgię Triduum Paschalnego ograniczyli do pięciu osób (choć w samą Wielkanoc liczba ta wzrosła do 50), nie było też święcenia pokarmów i zrezygnowano z używania kropideł. Ale w 2021 roku hierarchowie udowodnili, że odpowiedzialni są tylko od święta.
KEP, czyli Ku Ewidentnej Pandemii
Zgoła inna była jednak odezwa tych samych kapłanów rok później. Opublikowane 20 marca w sobotę przed świętami oświadczenie Konferencji Episkopatu Polski wywołało ogromne wzburzenie. Tym razem KEP nie zdecydował się na rozsądne kroki, a wprost przeciwnie – zachęcał wiernych do wzięcia udziału w mszy „z zachowaniem koniecznej troski”.
„Biskupi zachęcają wiernych, by z zachowaniem koniecznej troski o zdrowie i bezpieczeństwo w czasie pandemii uczestniczyć w niedzielnej Eucharystii i korzystać z sakramentu pokuty”. Taki komunikat opublikowano na oficjalnym profilu KEP na Twitterze.
Możliwe, że w tym wypadku przykład nie szedł z góry, a z dołu. Jeszcze w zeszłym roku KEP, zanim sam stanął po wątpliwej moralnie stronie, wielokrotnie interweniował w sprawie kontrowersyjnych wypowiedzi kapłanów. Komisja Nauki Wiary KEP wydała nawet specjalny dokument piętnujący przedstawianie Kościoła jako „bezpiecznej arki, przeznaczonej wyłącznie dla świętych i sprawiedliwych”. Wśród kleru nie brak było takich, którzy jawnie głosili antynaukowe hasła narażające wiernych nawet na utratę życia.
Już na początku pandemii abp Andrzej Dzięga nawoływał, by korzystać bez żadnych wątpliwości z wody święconej i nie bać się komunii świętej przyjmowanej z rąk kapłana, bo przez te czynności nie można się zakazić. Dzięga przekonywał bowiem, że „Chrystus nie roznosi zarazków ani wirusów”. Wtórował temu na antenie TV Trwam ksiądz prof. Tadeusz Guz z KUL. Zgodnie z jego słowami „z rąk kapłana zakazić się nie można, bo te ręce są konsekrowane”.
Szczególny problem hierarchowie mieli jednak z księdzem Romanem Kneblewskim, który od początku pandemii głosił antynaukowe hasła i wprost rozpowszechniał fake newsy. Mówił o szkodliwości noszenia maseczek, wyśmiewał obostrzenia i krytykował reżim sanitarny. W końcu także zaczął krytykować szczepionki, a niedawno, bo na początku maja, wykorzystał śmierć posłanki Platformy Obywatelskiej do stworzenia kolejnego fake newsa. Zgodnie z nim Anna Wasilewska miała umrzeć przez zaszczepienie, choć tak naprawdę zmarła przez komplikacje po operacji, jaką przeszła. Choć Kneblewskiego pozbawiono probostwa, za swoje kłamstwa nie poniósł większych konsekwencji i dalej je rozsiewa.
Tym się nie szczepimy
Dobre wrażenie po początku pandemii KEP pogrzebał nie tylko decyzją dotyczącą Wielkanocy 2021, ale także swoim zdaniem odnośnie szczepionek Astra Zeneca i Johnson&Johnson. Po tym, jak szczepionki przeciw COVID-19 weszły do gry, zaczęło się straszenie ich pochodzeniem. Te miały być jakoby produkowane z abortowanych płodów, co stoi w jawnej sprzeczności z nauką Kościoła.
W tym jednak wypadku Episkopat sam stworzył problem. Pod koniec grudnia 2020 roku Zespół Ekspertów ds. Bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski oświadczył, że „źródłem słusznego sprzeciwu moralnego jest wykorzystywanie w produkcji szczepionek linii komórkowych wytworzonych z abortowanych płodów”.
Działo się to jeszcze na początku szczepienia Polaków, kiedy dawki zjeżdżały powoli, a wybór nie był szeroki. Choć ten głos KEP nie spowodował katastrofy w punktach szczepień, powtarzany był kilkukrotnie. W końcu skrytykował go prof. Krzysztof Simon z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, który powiedział, że niemoralny w tym wypadku jest komunikat Episkopatu.
Poznajesz, jak kończy
Zaplecze Kościoła budują kapłani – mężczyźni. W tym więc wypadku można zastosować słynne słowa Leszka Millera, że „prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna”. Dajmy więc Kościołowi szansę. A nuż sprawę pandemii zepnie klamrą i skończy tak, jak ją zaczął. Z głową.
Przemysław TERLECKI