Jacek Frątczak to jeden z najbardziej uznanych ekspertów żużlowych w środowisku. Przez długie lata był szkoleniowcem zielonogórskich Myszek. Swoją karierę – chociaż nie lubi tak o niej mówić – zakończył w drużynie Apatora Toruń. Choć nadal romansuje ze speedwayem, już nie w tak intensywny sposób jak wcześniej.
Zakładam, że obserwuje Pan tegoroczny sezon ekstraligowy, więc na początek proszę o dwa słowa komentarza. Co Pan uważa o tegorocznych rozgrywkach? Kto Pana zdaniem zdobędzie w tym roku mistrzostwo?
– Jeśli przyjmiemy, że jest zgodnie z założeniami, czyli że to liga dwóch prędkości, pięciu drużyn, które walczą o play-offy i trzech, które biją się o utrzymanie, to okazuje się, że żużel w przypadku potencjału zespołów jest raczej stabilny. Ci, którzy mają jechać, to jadą, a ci, którzy jeździli do tej pory różnie, ze znakami zapytania – mówię o poszczególnych zawodnikach, którzy tworzą drużynę – występują dosyć przeciętnie, co w efekcie powoduje kłopoty poszczególnych zespołów. Jestem tym bardzo rozczarowany. Mam takie wrażenie, że możemy być świadkami sensacji, związanej z brakiem awansu do play-offów Unii Leszno. Taką tezę dzisiaj stawiam. To nie jest tak, że to rozwiązanie mi się z jakiegoś powodu podoba, natomiast biorąc pod uwagę turbulencje sprzętowe przede wszystkim Emila Sajfutdinowa, brak prędkości Piotrka Pawlickiego i brak juniorów, to można tak sądzić. Tutaj założenie od początku było bardzo proste – jeżeli nie ma tych juniorów, to piątka seniorów musi jechać w okolicach 10 punktów. Okazuje się natomiast, że to nie jest takie proste i tak jak powiedziałem, możemy być świadkami sensacji. Unii Leszno może zabraknąć w play-offach, ponieważ, w mojej ocenie, drużyny takie jak Stal Gorzów i Sparta Wrocław w tych play-offach na pewno będą, a walka o pozostałe miejsca rozstrzygnie się pomiędzy Lesznem, Lublinem i Częstochową. Biorąc jednak pod uwagę wyżej wymienione powody, to stawiałbym dziś na Częstochowę oraz Lublin.
Co myśli Pan o dokonaniach Falubazu w tym sezonie?
– Już jesienią pytany o skład Falubazu zwracałem uwagę – zresztą nie tylko ja, gdyż nie jestem unikatem w tym zakresie, szczególnie po zaskakującym odejściu Martina Vaculíka – że rynek zawodniczy jest bardzo wąski, a jak widać, drużyny muszą być budowane w taki sposób, że jest dwójka silnych liderów, solidny junior i zawodnik U24. W dalszym ciągu nie usłyszeliśmy odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że Falubaz wypuścił z rąk Vaculíka, 30-letniego zawodnika, absolutną czołówkę światową, chłopaka, który bardzo dobrze współpracuje zespołowo, ma przed sobą najlepsze lata kariery i obok Patryka Dudka mógłby ciągnąć ten wózek. Jeszcze wtedy nie było wiadomo, że na stole będzie leżało aż sześć milionów rocznie z telewizji, ale wiedziano, że kontrakt ten będzie zdecydowanie wyższy niż dotychczas. Dlaczego więc Słowaka nie ma w Zielonej Górze? 100, czy 200 tysięcy złotych różnicy nie powinno stanowić problemu. Momentalnie w ciągu jednego roku pojawią się gigantyczne dysproporcje, jeżeli chodzi o możliwości finansowe klubów, a tym bardziej pozyskiwanie odpowiedniej jakości zawodników.
Gdyby był Pan szkoleniowcem Falubazu, co chciałby Pan zmienić w zespole na ten moment?
– Dzisiaj? Sprawa jest prosta – co da się zmienić? W żużlu obowiązuje nietrudna zasada – jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Kluczowy dla powodzenia sezonu jest okres transferowy. Sytuacja jest ekstremalnie trudna – sprzętu nie da się wymienić zawodnikom. Żeby wykorzystywać zmieniającą się pogodę, określona musi być baza sprzętowa, w której możemy w ramach punktu odniesienia dokonywać korekt. Tak jak mówiłem, sprzętu w połowie sezonu też radykalnie nie da się wymienić. Myślę, że w tej sytuacji można by było pomóc torem. Z atutem toru mamy do czynienia wtedy, gdy wygrywa się na nim mecze. Jakości zawodników też nie da się zmienić z dnia na dzien, a pięć-siedem silników Ryszarda Kowalskiego jest na dziś nie do kupienia, dlatego obecnie najważniejszy jest tor i mnóstwo testów.
Co Pan uważa o pracy Piotra Żyto, biorąc na tapet mecz z 30 maja, kiedy Falubaz przegrał ze Spartą Wrocław 27:63?
– Pracę trenera definiują wyniki. Nikogo nie interesuje to, ile pracuje, jak pracuje i co ma w głowie, bo sam się brutalnie o tym przekonałem. Moim zdaniem w tym spotkaniu w Zielonej Górze zaryzykowano zbyt mocno. Pomysł może był dobry (utwardzenie toru spowodowane wiedzą o umiejętnościach gości – przyp. red.), ale skala ryzyka zupełnie nieadekwatna do sytuacji, więc mecz oddano niemal walkowerem.
Uważa Pan, że utrzymywanie w składzie np. Piotra Protasiewicza czy Mateja Žagara jest dobrym pomysłem? Czy może lepsze byłoby danie szansy młodszym zawodnikom takim jak Damian Pawliczak?
– Zasada powinna być bardzo prosta – jadą najlepsi. Jeżeli Piotr Protasiewicz i Matej Žagar są w ocenie trenera solidniejsi w sytuacji, kiedy ma ich na treningu, czy na co dzień, to innych parametrów do podjęcia decyzji nie ma. Nie będę się ustosunkowywał do tego, kto jest lepszy. Dla mnie rotacja dla samej zasady też jest bez sensu. Powinni jeździć najmocniejsi i skoro oni jadą, to to oznacza, że są lepsi od Damiana czy Janka Kvecha. Dodatkowo pojawia się presja, która nigdy nie sprzyja robieniu wyników. Dla mnie niezrozumiała była decyzja o wypuszczeniu w 14. biegu w meczu w Lesznie Damiana Pawliczaka i tego będę się trzymał. Jeżeli chłopak ma jechać, to niech jedzie od pierwszej gonitwy. Wybieramy się na spotkanie, co do którego definiujemy szanse na zwycięstwo na poziomie kilku procent, no to rzeczywiście mógłby wystartować Pawliczak. Tylko pytanie, co da odstawienie od składu takiego Piotra Protasiewicza. Co by to miało na celu? Facet jeździ 30 lat i chcemy go dyscyplinować? Wskazywać miejsce w szeregu? To bez sensu. Takim zawodnikom należy pomóc od strony warsztatowej, sprzętowej czy silnikowej.
Czyli według Pana najlepszą receptą na zmiany byłoby utrzymanie atutu toru?
– Jeżeli mamy taką historię, jaką mamy, to tutaj trzeba będzie pomóc zawodnikom torem. Nie należy patrzeć na to, kto czego nie lubi, mówiąc o gościach, tylko w jaki sposób możemy przy słabych i wolnych silnikach ratować się torem. Trzeba się skupić również na tym, na jakiej nawierzchni właśnie te silniki będą się dobrze sprawować, tak aby różnica technologiczna nie była widoczna. Nie można zrzucać wszystkiego na kark zawodników. Oczywiście są to zawodowcy i mają w kontrakcie parametr obowiązkowego przygotowania do sezonu, dostają za to pieniądze. Natomiast mimo wszystko w sytuacji, kiedy technologia decyduje o wynikach, trzeba się tym tematem mocno zająć.
Co Pan myśli o przyszłości Falubazu? Co będzie jeśli zespół spadnie z ligi?
– Przypadek np. Torunia sprzed 2 lat to inna sytuacja, gdyż drużyna trafiła dość szczęśliwie, bo był taki, a nie inny układ personalny w pozostałych klubach i też nie było zespołów z tak gigantycznym parciem na Ekstraligę. Wiele z nich zdawało sobie sprawę z tego, że nie ma infrastruktury i budżetu, więc wejście do elity było pozbawione sensu. Odnoszę natomiast wrażenie, że teraz te sześć milionów od telewizji jest niestety zbyt dużą pokusą dla wszystkich – od Łodzi przez Gdańsk, Ostrów czy Gniezno. Niemniej problem ze spadkiem jest jeden – skład. Falubaz jednak jeszcze nie spadł, przed nami wciąż cała runda rewanżowa i wszystko jest możliwe. Będąc trenerem w Toruniu, po pierwszej połowie rozgrywek miałem cztery punkty na koncie, a na zakończenie sezonu zasadniczego 18. Pokazuję, że można to zrobić, tylko trzeba mieć potencjał, a do tego sprzęt. Nie ukrywam, że swego czasu siłę swojego zespołu opierałem o technologię z Cierpic, spod Torunia. Te silniki naprawdę zasuwały, więc baza była. Mieliśmy mechanika na wyciągnięcie ręki, możliwość skorygowania silnika z dnia na dzień, nawet po teście na treningu. W warsztacie Ryszarda Kowalskiego spędziłem dziesiątki godzin. Pan Ryszard sugerował mi nawet, jak powinien być przygotowany start dla konkretnych parametrów silnikowych. W momencie, kiedy drużyna nie ma pewnego bytu w Ekstralidze, nie jest w stanie konstruktywnie rozpocząć rozmów kontraktowych, ani ze swoimi zawodnikami, ani tym bardziej z potencjalnie nowymi. Żużlowcy będą chcieli się jak najszybciej układać i podejmować decyzje, bo nikt nie będzie czekać do ostatniej kolejki. To jest dodatkowy problem drużyny, która walczy o utrzymanie – zawodnicy rozpierzchną się zdecydowanie szybciej niż przed końcem sezonu.
Czy Falubaz ma szansę na powrót do świetności?
– Z jakiegoś powodu nie ma tutaj Martina Vaculíka. Potrzebne są głębokie zmiany. Jeśli one nie nadejdą, nie będzie możliwości pozyskania co najmniej trzech żużlowców i to z najwyższej półki – od juniora, przez zawodnika U24, do lidera. Kogoś na poziomie, np. Jasona Doyle’a czy Martina Vaculíka, który pasował do Falubazu. Wciąż nie dostrzega się tego błędu. Nie potrafię zrozumieć tej decyzji, ktoś to przespał, kontraktu z chłopakiem nie przedłużył i on dziś będzie się bił o finał.
Rozmawiała Emilia RATAJCZAK