W ubiegły weekend odbyły się mecze 8. kolejki PGE Ekstraligi. I o ile każde piątkowe spotkanie od początku toczyło się pod dyktando jednej z drużyn, o tyle niedzielne rywalizacje wyłaniały zwycięzców dopiero w biegach nominowanych. Co ciekawe, we wszystkich tych przypadkach to gospodarze cieszyli się z kolejnych punktów do ligowej tabeli.
BETARD SPARTA WROCŁAW – ZOOLESZCZ DPV LOGISTIC GKM GRUDZIĄDZ
Pierwszy mecz 8. kolejki PGE Ekstraligi zapowiadany był jako starcie Dawida z Goliatem. Gospodarze z Wrocławia na swoim torze nie zaznali jeszcze goryczy porażki. Ich plany dotyczące awansu na fotel ligowej tabeli mogły dojść do skutku, a ułatwiał to fakt, iż na Stadionie Olimpijskim żużlowcy Sparty rywalizowali z jednym z głównych kandydatów do spadku, czyli z GKM-em Grudziądz. Drużyna z województwa kujawsko-pomorskiego na wyjazdach w tym sezonie nie istnieje, a honor zespołu próbuje ratować przeważnie tylko Nicki Pedersen. I w tym meczu sytuacja była bardzo podobna. Duńczyk robił, co mógł, ale w wielu biegach spotykał się ze ścianą w postaci świetnie spasowanych do swojego toru rywali. Gospodarze od pierwszego biegu zdominowali grudziądzan. Już po pierwszej serii prowadzili 17:7. Z biegiem spotkania coraz bardziej powiększali przewagę, a w wielu gonitwach wręcz bawili się na swoim owalu. Już po 11. wyścigu Betard miał o 24 punkty więcej niż przeciwnik. Ekipa była pewna zwycięstwa w meczu. Biegi nominowane potwierdziły absolutną dominację Sparty, która finalnie wygrała 63:27 i wskoczyła na fotel lidera PGE Ekstraligi. To spotkanie mogło utwierdzić drużynę z Grudziądza w przekonaniu, że powinna skupić się na urywaniu punktów rywalom tylko na swoim torze.
O tym, jak mocna okazała się Sparta w pojedynku z zespołem z Grudziądza, może świadczyć fakt, że aż czterech jej żużlowców osiągnęło w piątek dwucyfrowy wynik. Niełapanych było dwóch zawodników – Maciej Janowski i Tai Woffinden. To właśnie wśród nich wybrałabym MVP meczu. Świetne spotkanie zaliczyli Artiom Łaguta oraz Daniel Bewley, zdobywcy odpowiednio 12 i 10 punktów. Obaj popisywali się kapitalnymi startami, a na trasie dysponowali dużą prędkością. Trochę słabszą dyspozycję zaprezentował na Stadionie Olimpijskim Gleb Czugunow. Rosjanin z polskim paszportem zanotował tylko jedną „trójkę” i zakończył mecz z sześcioma „oczkami”. Oceniając jednak całą formację seniorską, która bez wątpienia pokazała moc, wystawiłabym jej piątkę z plusem. Swoje zrobili też juniorzy z Wrocławia. Michał Curzytek i Przemysław Liszka wygrali bieg młodzieżowy 5:1, a w dalszej części meczu wygrywali ze swoimi vis-à-vis z GKM-u. Przełożyło się to na osiem punktów i jeden bonus. Pamiętając, że mierzyli się oni z jedną z najsłabszych formacji w lidze, uważam, że zasłużyli oni na czwórkę z plusem.
Zupełnie inne nastroje panują po tym meczu w ekipie z Grudziądza. Po raz kolejny zaprezentowali się oni fatalnie na wyjeździe, co nie napawa optymizmem przed najważniejszymi dla nich spotkaniami o utrzymanie. Jedynym jasnym punktem drużyny był Nicki Pedersen. Duńczyk co prawda we wszystkich swoich biegach punktował, jednak zdobył tylko jedną „trójkę”. Nie było to spowodowane jego złą postawą, a bardziej siłą rażenia liderów wrocławian. Na przyzwoitym poziomie zaprezentował się rodak Pedersena – Kenneth Bjerre, którego często efektowna jazda przełożyła się na siedem punktów. Kompletnie zawiedli Przemysław Pawlicki i Krzysztof Kasprzak. I o ile ten pierwszy starał się na tyle, ile pozwalały mu na to jego motocykle, o tyle uczestnik Grand Prix nie pokazywał żadnej chęci do osiągnięcia dobrego wyniku. Wymowne może być to, że wygrał on tylko z juniorem gospodarzy i to po trudnej walce. Dodając do tego mizerne trzy „oczka” Norberta Krakowiaka, wyłania się obraz źle zbudowanego składu, któremu coraz częściej zagląda w oczy widmo spadku. Seniorów GKM-u nie mogę ocenić wyżej niż na dwójkę. Niższą notę wystawiłabym młodzieżowcom. Denis Zieliński i Mateusz Bartkowiak byli wyraźnie wolniejsi od swoich rywali. Na ich koncie znalazł się tylko jeden punkt i to ten, który przysługuje im „z urzędu” po drugim biegu. Patrząc jednak na całą drużynę, grudziądzkich juniorów najmniej można winić za rozmiary porażki we Wrocławiu. To głównie nie oni muszą się wziąć do pracy, aby z żużlowej mapy w najwyższej klasie rozgrywkowej nie zniknął jeden z klubów z województwa kujawsko-pomorskiego.
ELTROX WŁÓKNIARZ CZĘSTOCHOWA – MOTOR LUBLIN
Spotkanie pomiędzy częstochowskimi Lwami a lubelskimi Koziołkami było pojedynkiem na szczycie. Obie drużyny aspirują do występów w tegorocznych play-offach. W przedmeczowych rozważaniach stawiało się na Włókniarz, przy czym mówiło się, że Motor nie da łatwo za wygraną. Stało się jednak zgoła inaczej – Lwy od początku dominowały i po czwartym wyścigu prowadziły już 10 punktami. Lublinianie wygrali zaledwie jeden bieg (10.), pozostając bardzo bezbarwną i w niczym nieprzypominającą siebie z poprzednich spotkań drużyną. Rozmiar porażki lublinian pokazuje również fakt, że po stronie gospodarzy znalazły się tylko trzy „zerówki”. Zwycięstwo częstochowian było wiadome już w połowie meczu, a ostatecznie zmagania zakończyły się wynikiem 56:34.
Wśród gospodarzy najlepszym wynikiem mógł pochwalić się Fredrik Lindgren. Szwed od jakiegoś czasu miał problemy z szybką jazdą, lecz tym razem było widać, że wrócił na dobre tory. Do wyniku drużyny dołożył 12 „oczek”. Dobre zawody odjechała tak naprawdę cała kadra seniorska Włókniarza. Po 11 punktów zdobyli Leon Madsen oraz Bartosz Smektała. 10 dołożył Kacper Woryna. Najsłabszym ogniwem był Jonas Jeppesen, niemniej on również dowiózł cztery ważne „oczka”. Moja ogólna ocena seniorów to piątka z minusem. Zaprezentowali się dobrze i pokazali, że Włókniarz na swoim torze jest bardzo silny. Częstochowscy juniorzy spełnili swoją rolę, lecz spisywali się przeciętnie. Jakub Miśkowiak, stanowiący trzon lwiej drużyny, tym razem przywiózł tylko pięć punktów. Mateusz Świdnicki natomiast dołożył do puli trzy. Młodzieżowców oceniam na trójkę.
Goście nie czuli się na częstochowskim torze swobodnie. Od początku mieli duże problemy, by wygrać jakikolwiek bieg. Udało im się to dopiero w 10. gonitwie. Najlepszy wśród lublinian był Mikkel Michelsen. Duńczyk jako jedyny nie miał problemów z nawiązywaniem kontaktu z rywalami i wygrywaniem wyścigów. Przywiózł on 15 punktów w sześciu startach. O honor drużyny walczył także Wiktor Lampart. Młodzieżowiec zdobył siedem „oczek”. Następny wśród seniorów był Jarosław Hampel z dorobkiem sześciu punktów, choć jego występ okazał się bardzo nierówny. Raz przekroczył linię mety jako pierwszy, raz jako drugi i raz jako trzeci, a aż trzy razy zaliczył „zerówkę”. Dwa defekty w ciągu spotkania przytrafiły się Grigorijowi Łagucie, a kompletnie bezbarwne zawody odjechał Krzysztof Buczkowski (2 pkt). Moja ogólna ocena seniorów to dwa z plusem za świetną postawę Michelsena. Najlepszym juniorem był już wspomniany Lampart, który zaliczył bardzo dobre spotkanie. Jego kolega, Mateusz Cierniak, niestety nie zapunktował. Ocena młodzieżowców to cztery.
MARWIS.PL FALUBAZ ZIELONA GÓRA – EWINNER APATOR TORUŃ
Niedzielne spotkanie w Zielonej Górze było spełnieniem oczekiwań wielu osób. Nie tylko kibiców, ale także zarządu klubu, szkoleniowców i zawodników. Myszki w końcu pokazały się z dobrej strony i dopisały do tabeli dwa duże punkty. Przez cały mecz prowadzili zielonogórzanie, jednak zmagania były bardzo zacięte. Wynik nie był jednoznaczny i w każdym momencie mógł zmienić się na korzyść gości. Torunianie również wykazali się niesamowitą wolą walki i przez to wrócili do domu z jednym punktem. Zawody przy W69 pokazały, że drużyny znajdujące się po drugiej stronie tabeli również mogą stworzyć emocjonujące widowisko. Gospodarze mieli dużo do udowodnienia i jeśli spotkanie zostałoby przez nich przegrane, szanse na pozostanie w Ekstralidze diametralnie by się zmniejszyły. Żużlowcy Falubazu jednak nie odpuszczali i przez cały czas pozostali skupieni, dzięki czemu zatriumfowali 48:42.
O zielonogórskim zespole w końcu można napisać coś dobrego. Każdy z zawodników dołożył swoją cegiełkę do końcowego rezultatu spotkania. Największym zaskoczeniem okazał się Mateusz Tonder, który odjechał fantastyczne zawody. 22-latek zdobył 11 punktów, pozostając najlepszym wśród swojej drużyny. Moim zdaniem to właśnie on zasłużył na miano MVP meczu. Pochwała należy mu się zwłaszcza z uwagi na fakt, że jest to dopiero jego drugie spotkanie w tym sezonie. Dobrze sprawował się na torze również Patryk Dudek, który po początkowych kłopotach zanotował kolejno trzy „trójki”. W końcu lepsze zawody zaliczył kapitan – Piotr Protasiewicz. Swoje punkty dorzucili również Max Fricke czy Matej Žagar, ale to ten pierwszy przywiózł naprawdę ważne i wywalczone na dystansie „oczka. Seniorom wystawiam ocenę bardzo dobrą. Wreszcie potrafili wygrywać istotne biegi i nie odpuszczali do samego końca. Równie dobrze sprawowali się juniorzy. Młodzi zawodnicy wygrali 5:1 bardzo męczący, bo powtarzany aż trzy razy, bieg młodzieżowy, a później dołożyli jeszcze ważne dwa punkty, po „oczku” każdy. Im również wystawiam notę bardzo dobrą. W Falubazie widoczny jest lekki przełom.
Wśród gości najlepszym zawodnikiem okazał się Paweł Przedpełski, który przywiózł 14 punktów. Był on jednym z trzech filarów swojego zespołu. Oprócz niego ważne „oczka” wywalczyli również Jack Holder (12 pkt) oraz Robert Lambert (9 pkt). Niestety kolejny słaby mecz zaliczył Adrian Miedziński. Polak w ostatnim spotkaniu zdobył jedno „oczko”, a tym razem nie zapunktował, przy czym wyjechał tylko do jednego wyścigu. Mocno bezbarwny pozostał występ Chrisa Holdera. 33-latek zdobył pięć punktów w pięciu startach. Ani razu nie przyjechał do mety na pierwszym miejscu, zaliczył dwie „zerówki” i dwie „dwójki”. Starszy z braci Holderów zdecydowanie przestał być liderem toruńskich Aniołów, a jego miejsce zajął jego brat. Jazdę seniorów oceniam na ocenę dostateczną. Juniorzy nie zawojowali W69. Krzysztof Lewandowski oraz Karol Żupiński dołożyli zaledwie po jednym punkcie do ogólnego wyniku. Ich postawę oceniam na dwójkę.
MOJE BERMUDY STAL GORZÓW – FOGO UNIA LESZNO
Drugie niedzielne spotkanie było rewanżem za zeszłoroczny finał PGE Ekstraligi, a także za mecz w pierwszej kolejce, kiedy to niespodziewanie Stal Gorzów wygrała w Lesznie z miejscową Unią. Od tamtego momentu oba zespoły miały swoje lepsze i gorsze chwile, ale lekkim faworytem tej rywalizacji wydawali się gospodarze. Wielu ekspertów uważało jednak, że starcie gorzowsko-leszczyńskie może okazać się bardzo wyrównane, a o końcowym wyniku powinny decydować dopiero biegi nominowane. Te przewidywania sprawdziły się. Obie drużyny naprzemiennie wygrywały kolejne gonitwy, a armaty w postaci liderów nie zawodziły kibiców. Wśród Byków w początkowej fazie meczu najjaśniejszym punktem okazał się junior, Damian Ratajczak, dzięki któremu Unia nie przegrywała wyżej niż czteroma punktami. Z drugiej strony ani razu nie wyszła na prowadzenie. Przed biegami nominowanymi Stal wygrywała 40:38 i do końca musiała walczyć o kolejne zwycięstwo. Ostatecznie dołożyła jeszcze dwa „oczka” do swojej przewagi i finalnie pokonała leszczynian 47:43. Gorzowianie awansowali na drugie miejsce w ligowej tabeli i są coraz bliżej awansu do fazy play-off. Zupełnie inne nastroje panują teraz w ekipie Byków – po kolejnej porażce na wyjeździe tylko komplet punktów na domowym torze da im szanse znalezienia się w czołowej „czwórce”.
W drużynie gospodarzy klasą samą dla siebie był w niedzielę Martin Vaculík i to jego wybrałabym MVP meczu. Słowak zdobył komplet punktów, a na torze był bezbłędny. Świetnie wychodził spod taśmy i dysponował bardzo szybkim motocyklem, dzięki któremu żaden z rywali nie potrafił go dogonić. Drugim gorzowskim żądłem okazał się Bartosz Zmarzlik. Prędkością nie ustępował koledze z zespołu, popełnił jednak kilka błędów w czasie wyścigów i stracił w trakcie spotkania trzy „oczka”. Walczyć próbowali Anders Thomsen i Szymon Woźniak, zdobywcy odpowiednio dziewięciu i pięciu punktów. Obaj żużlowcy zanotowali indywidualne zwycięstwo, ale o ile Duńczyk prezentował dużą prędkość, o tyle Polak często gubił się na trasie. Niedzielny mecz pokazał duże braki na pozycji u24. Marcus Birkemose został zmieniony po swojej pierwszej gonitwie, kiedy to przyjechał do mety jako trzeci. Światełkiem w tunelu dla sztabu szkoleniowego jest postawa jego zastępcy, Rafała Karczmarza, który w trzech biegach zdobył trzy „oczka” i bonus. Całą formację oceniam na czwórkę z plusem. Sporym rozczarowaniem okazała się jazda juniorów Stali. Wiktor Jasiński i Kamil Nowacki potrafili w tym sezonie wygrywać nawet z seniorami przeciwników, w tym meczu jednak obaj byli wyraźnie wolniejsi nawet od swoich vis-à-vis z Leszna i dowieźli do mety tylko trzy punkty. Nie mogę wystawić im wyższej oceny niż dwójka z plusem.
Drużyna Byków miała w swoich szeregach dwóch widocznych liderów. Janusz Kołodziej oraz Jason Doyle imponowali szybkością na trasie i nawiązywali równą walkę z żużlowcami gospodarzy. Obaj zdobyli po 11 punktów i ani razu nie przyjechali do mety na ostatnim miejscu. Do pewnego momentu dorównywał im Emil Sajfutdinow, jednak jego obraz zamazuje trochę „zerówka” w ostatnim, 15. biegu. Zupełnie zawiedli Piotr Pawlicki, a także Jaimon Lidsey. Rezultat kapitana Unii w postaci 4 „oczek” nie był może kompromitujący, ale należy pamiętać, że jego jazda w 14. wyścigu, kiedy to po wygranym starcie został wyprzedzony przez obu rywali, właściwie pozbawiła drużynę zwycięstwa. Australijczyk co prawda miał dwa punkty mniej od Polaka, jednak to nie od jego postawy zależał wynik spotkania. Pamiętając, że był to mecz wyjazdowy, na dodatek na trudnym technicznie torze w Gorzowie, oceniam seniorów z Leszna na trójkę z plusem. Dużo dobrego można powiedzieć o juniorach Unii, a szczególnie o wspomnianym już wcześniej Damianie Ratajczaku. Oprócz tego, że osamotniony (po wykluczeniu swojego kolegi) wygrał bieg młodzieżowy, to w następnej swojej gonitwie również okazał się najlepszy. Warto odnotować, że te „trójki” były pierwszymi w karierze 16-latka z Leszna, który dopiero od niedawna może startować w PGE Ekstralidze. Mało da się natomiast powiedzieć o postawie drugiego z juniorów – Kacpra Pludry. Po wykluczeniu nie mógł on dopasować się do gorzowskiego owalu i dołożył do wyniku drużyny tylko „oczko”. Oceniam formację młodzieżową Unii na mocną czwórkę.
Emilia RATAJCZAK & Marta KOTECKA