Krakowska grupa twórców internetowych znana jako Ekipa w ciągu ostatnich dwóch lat zawładnęła polskim Internetem. Youtuberzy, którzy zbudowali swoją popularność na prankach oraz treściach typu „napełniliśmy basen kulkami”, zaczęli ostatnio przekraczać wszystkie możliwe granice swojej profesji. Od wejścia na giełdę, przez
kontrakt z firmą Koral, aż po wydanie swojej własnej płyty. Z całą pewnością jest to przełom na polskiej scenie internetowej. Problem tkwi w tym czy projekt broni się sam?
Karol „Friz” Wiśniewski to z całą pewnością wizjoner – trudno odmówić mu wytrwałości, kreatywności lub samozaparcia. Zaczynał od nagrywania odcinków pokazujących jak gra w popularny tytuł mobilny „Pokemon GO”, a następnie (wzorując się na amerykańskich twórcach) postanowił przejść do treści opartych na robieniu kawałów, tematyce life style’owej i podejmowaniu ekstremalnych, czasem szalonych wyzwań. W krótki czasie zebrał wokół siebie grupę oddanych przyjaciół, zamieszkał w wielkim domu, otworzył własny sklep odzieżowy (EKIPATONOSI), a kiedy świat pogrążył się w pandemii zabawiał swoich widzów odcinkami kręconymi w Stanach Zjednoczonych.
„Karol (…) nie oszalał od fejmu / Tylko na zajawce wybudował swoje imperium”
Na ten moment Friz to jeden z najpopularniejszych rodzimych influencerów, ustępujący zasięgami jedynie Robertowi Lewandowskiemu. Pozostali członkowie Ekipy to także twórcy, do których określenie „celebryci” pasuje wręcz idealnie. Krakowscy youtuberzy to ludzie znani z tego, że są znani. Ich kanały wykręcają astronomiczne zasięgi i liczby, a dzięki współpracom z wielkimi (oraz niestety także wątpliwej jakości) firmami, ich internetowa działalność to już dobrze naoliwiona maszyna do zarabiania pieniędzy. Nie dziwi więc fakt, że Wiśniewski i jego przyjaciele postanowi wynieść swój biznes na wyższy poziom.
Wejście ze swoją spółką na giełdę można zaliczyć do działań mających zabezpieczyć cały projekt od strony finansowej, ale wydany pod koniec czerwca album muzyczny to rzeczywistość stricte artystyczna. Choć bez wątpienia przyniesie także pokaźny zysk, to warto zauważyć, że jest to przestrzeń wcześniej przez krakowskich twórców nieeksplorowana. Członkowie Ekipy, w większości pozbawieni talentu wokalnego lub umiejętności rapowania, chcący podbić listy sprzedażowe musieli poprosić o pomoc odpowiednich ludzi z branży. Na szczęście pieniądze mogą zdziałać cuda i oto do realizacji tego śmiałego planu zostały zaproszone takie postaci jak legendarny już raper B.R.O., piosenkarka Cleo czy doświadczony producent muzyczny Donatan. Na płycie gościnnie udzieliło się także kilku profesjonalnych raperów i wokalistek. Pozostaje więc wydać werdykt – czy za pieniądze naprawdę można kupić wszystko? Nawet talent i sukces artystyczny?
„Napad na bank / My niczym Bonnie i Clyde”
Już podczas pierwszego odsłuchu można dojść do prostego wniosku – pod względem technicznym i produkcyjnym trudno mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Dzięki prowadzeniu wokalno-rapowemu z prawdziwego zdarzenia, świetnemu miksowi i masteringowi, auto-tune’owi użytemu w dobrym guście oraz tekstom autorstwa B.R.O płyta sprawia wrażenie produktu z najwyższej półki. Pozornie wszystko jest tutaj na swoim miejscu – każdy z członków Ekipy ma swoje pięć minut, utwory są różnorodne, beaty wpadają w ucho, a treść piosenek jest na tyle uniwersalna, aby każdy mógł się z nią utożsamić. Jednakże w tej iście wybuchowej mieszance imprezowych numerów, miłosnych ballad i trapowych brzmień wyraźnie brakuje autentyczności. Poza kilkoma wyróżniającymi się produkcjami czy przypadkowymi linijkami poszczególne segmenty albumu zlewają się w jedną wielką kakofonię chwalenia się swoim bogactwem, snucia opowieści o sławie oraz jej niewinnych, szarych początkach. Nie jest to jednak problem B.R.O, który przyjął rolę ghostwritera, ale czegoś znacznie głębiej zakorzenionego w strukturze Ekipy. Błahość i ulotność tekstów wynika przede wszystkim z ich słabego osadzenia w osobistych doświadczeniach lub, co wydaje się bardziej prawdopodobne, ich braku. Najzwyczajniej w świecie Friz i spółka nie mają słuchaczowi nic ciekawego do przekazania poza paroma sloganami o zaufaniu swojej intuicji, skupieniu się na pracy i szlifowaniu pasji. Grafomaństwo przesłania i płytkość morału to główne grzechy „Sezonu 3” i nie zatuszują tego najlepsze umiejętności B.R.O czy przyjemne instrumentalne podkłady Donatana.
Z drugiej strony nikt nie powinien być zaskoczony takim obrotem spraw – Friz od początku deklarował, że nie aspiruje do miana artysty. Płyta ma stanowić podstawę do dawania koncertów podczas spotkań z youtuberami. Nie da się jednak ukryć, że album sprzedał się w tysiącach egzemplarzy, a całość została wyprodukowana z profesjonalnym zacięciem. Takie rzeczy zmieniają podejście do konkretnych dzieł i mimowolnie Ekipa postanowiła się na równi z innymi twórcami muzycznymi. W końcu w ostatnich kilku miesiącach bili wszelkie rekordy wyświetleń pod teledyskami w serwisie YouTube, przeganiając takich artystów jak Taco Hemingway, Quebonafide czy Dawid Podsiadło.
Powtarzalność spostrzeżeń i tekstów oraz ich rażąca monotematyczność sprawiają, że gubi się w nich autentyzm ekipowiczów. Teoretycznie każdy może projektować siebie na wersy o marzeniach, pasjach czy planach, ale w ostateczności dobry odbiór albumu jako całości uniemożliwia losowość konkretnych linijek oraz zawieszenie przytaczanych historii w chorej bańce fame’u i doprowadzonym do granic absurdu epatowaniu bogactwem. Cóż z tego, że Maria Ryskala świetnie śpiewa; że pojedyncze utwory mogą się podobać ze względów estetyczno-stylistycznych; że czasem teksty zawierają naprawdę intrygujące nawiązania; że wszystkie gościnne występy podnoszą znacząco jakość, skoro po zapoznaniu się z całym materiałem w uszach szumią nam jedynie puste deklaracje, czcze przechwałki czy sztampowe metafory i stwierdzenia.
„Mam swoją pasję / Ona we mnie nie gaśnie”
Trudno nie uśmiechnąć się z politowaniem, kiedy Friz rapuje: „Robię sobie flex, robię dla was kino / Zmontowałem Ekipę mówi mi Tarantino”. Rozczarowania dostarcza love song Wiśniewskiego i jego dziewczyny, Weroniki Sowy – w „Śnie” aż chciałoby się posłuchać kilku szczerych słów, wprowadzić słodko-gorzki posmak miłosnych przeżyć i zagłębić się w analizę osobistych doświadczeń. Zamiast tego otrzymujemy prosty i bezbarwny kawałek z najbardziej banalnymi metaforami jakie tylko można sobie wymarzyć. Relaksujący „Chill” po którymś z kolei odsłuchu przestaje sprawiać przyjemność. Natomiast damskie nuty: „Influencer Party Hard” czy „Uśmiech” sprawiają wrażenie kiczowatych. Choć piosenki dostarczają czasem ciekawych strukturalnie rozwiązań (takich jak przerzucanie się pojedynczymi wersami, podział refrenu na dwie osoby czy użycie mostów łączących kolejne partie wokale) to „Sezon 3” uderza schematycznością w doborze motywów utworów. Wygląda to trochę tak, jakby Ekipa poprosiła B.R.O o napisanie kilku piosenek o konkretnym przeznaczeniu i lekkie dostosowanie tekstu do ich kontekstu. Na płycie znajdziemy zatem obowiązkowy kawałek do potańczenia („3KIPA”), do słuchania w samochodzie („Do fury”), a nawet sprytnie zakamuflowaną wyliczankę pasji ekipowiczów („Na zajawce”). Trudno znaleźć w przytoczonych utworach jakąkolwiek oryginalność czy nawet chęć indywidualnego podejścia do tematu.
Na szczęście można wśród wielu rozczarowań znaleźć prawdziwe perełki, zasługujące na szczególne wyróżnienie. Piosenka „Napad na bank”, na której znalazła się popularna wokalistka Roxie. „Węgiel” urzeka pełnym namiętności i subtelności klimatem. „Zaebyście” z gościnnym udziałem rapera Qry’ego można bez dwóch zdań określić mianem „dobrego polskiego trapu”. Natomiast „Ja to tak czuję”, utwór w całości przygotowany przez B.R.O (produkcja beatu, udział na refrenie, tekst zwrotek) to wspaniały przykład na to, że jedna osoba jest w stanie stworzyć wpadający w ucho hit. W wersji delux albumu znaleźć możemy dodatkowe trzy utwory, z których na wspomnienie zasługuje praktycznie tylko jeden z nich. „Szlafroki” realizowane w studiu NOBOCOTO u boku Janusza Walczuka, członka SBM Label to prawdziwy popis różnorodności estetycznej i dowód odwagi pozwalającej na eksperymentowanie z muzyką. Beat stworzony przez bliskiego współpracownika Walczuka, Pedro, imponuje umiejętnym przeplataniem konwencji muzycznych. Zaczyna od popowych brzmień, przechodzi przez fragmenty typowo trapowe, aby skończyć na estetyce country. Świetnemu instrumentalowi towarzyszy również ciekawy tekst pełen odniesień do intymnych doświadczeń rodzinnego domu oraz zajmujących refleksji dotyczących własnej drogi życiowej trzech członków Ekipy – Weroniki Sowy, Jakuba Pateckiego oraz Piotra Nowaka. Jest to też utwór bardzo trudny technicznie – częste zmiany tempa, przerzucanie się przez twórców pojedynczymi wersami i żonglowanie stylami to nie byle jakie przeszkody, więc wykonawcom należy się szacunek za podołanie temu zadaniu. Same „Szlafroki” to jednak zdecydowanie za mało, aby zmyć gorzki posmak, jaki pozostawiła po sobie podstawowa tracklista albumu.
Oczywiście ktoś mógłby powiedzieć, że wszystkie moje zarzuty opierają się na błędzie poznawczym – że być może podszedłem do tematu zbyt poważnie; że bezczelny męski rap i balladowy damski wokal w stylu R&B to tylko kreacja, a Ekipa tak naprawdę ma do zaoferowania znacznie więcej wartościowych treści. Argument zupełnie nietrafiony z bardzo prostego powodu: jeśli już wchodzi się w sferę sztuki, jaką jest muzyka to między innymi po to, aby otworzyć swoje wnętrze, pokazać inną twarz oraz zaprezentować to, co jest dla danej osoby ważne. Wydanie płyty muzycznej otwiera dla Ekipy perspektywy rozszerzenia swojej działalności na inne rynki artystyczne, oderwania się choć trochę od youtube’owej atmosfery, a co za tym idzie opuszczenia swojej strefy komfortu. Mogła pozyskać dla nich nowych fanów, wyjąć ich z szuflady „twórców kontentu dla dzieci”, a także ocieplić wizerunek wśród dorosłych ludzi. Taka szansa zdarza się raz na milion lat. Szkoda, że nie została wykorzystana w spektakularny sposób.
Mateusz DREWNIAK