Zulu Kuki jest jednym z najbardziej pomysłowych i cenionych twórców młodego pokolenia. Od ładnych kilku lat na polskim rynku kreatywnym możemy obserwować zdjęcia i projekty jego autorstwa. Zakres działalności Zulu Kukiego jest bardzo szeroki – od tańca i fotografii przez rzeźbę, aż do motoryzacji. Współpracował przy kampaniach takich marek jak PUMA, adidas czy OPPO Mobile. W rozmowie z naszym dziennikarzem artysta opowiada, jak kreatywność stała się jego zawodem na pełen etat.
Na początku twojej artystycznej przygody był taniec i streetwear. Opowiedz, proszę, o swoich początkach oraz skąd wziął się Zulu Kuki?
− Cała moja przygoda zaczęła się od tańca, konkretnie – street dance. Kiedy byłem młodszy, mój starszy brat wyjechał do Szwecji. Odwiedzałem go co jakiś czas i pewnego razu zabrał mnie na koncert rapera – 50 Centa. Jak to bywa ze znanymi wykonawcami, 50 Cent spóźnił się prawie dwie godziny. Kiedy cała publika czekała, na płycie przed sceną zaczęły tworzyć się grupki tancerzy, którzy dawali krótkie pokazy swoich umiejętności. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że zmagania niektórych z nich zrobiły na mnie większe wrażenie niż sam koncert. Chwilę po powrocie do Polski wspólnie ze znajomymi zaczęliśmy trenować C-walk i mieszać różne style taneczne. Im bardziej brnąłem w ten rodzaj sztuki, tym więcej zacząłem dostrzegać elementów, które składały się na tę kulturę – rap, ubrania, graffiti i taniec. W tamtym momencie swojego życia lubiłem też przerabiać swoje ubrania. Zanosiłem je do krawcowej lub koleżanek ze szkoły plastycznej i przedstawiałem im swoje wizje. Wraz z pogłębioną fascynacją kulturą zza oceanu zacząłem jeździć z programem „O hip-hopie w szkolnej ławce” po Polsce i uczyć dzieciaki historii kultury hip-hop. W trakcie studiów dostałem pracę w firmie, która zajmowała się dystrybucją dużych marek streetwearowych m.in. Stüssy, The Hundreds, Starter. Wtedy uczyłem się historii tych globalnych gigantów. Przez to, że pracowałem w marketingu, byłem też odpowiedzialny za zdjęcia reklamowe – bardziej z racji moich obowiązków niż czystej chęci wykonywania zdjęć zacząłem częściej operować sprzętem fotograficznym. To był moment mojego transferu z tańca do świata fotografii. Zależało mi jednak na łączeniu tych dwóch dziedzin sztuki. Tym samym chciałem pokazywać pewne produkty tak, jak ja to widziałem i uznawałem za dobre.
W twoim życiu oprócz fotografii i tańca zaczęły pojawiać się kolejne pasje, m.in. rzeźbiarstwo czy projektowanie ubrań. Kiedy kreatywność stała się twoim zawodem na pełen etat?
− Kiedy przeprowadziłem się na studia do Gdańska potrzebowałem pracy. Pracowałem w wielu miejscach, natomiast na moje szczęście każda kolejna praca wynikała z propozycji jakiejś osoby. Mam tutaj na myśli fakt, że taniec i kreatywne wyrażanie swoich umiejętności pozwalało mi poznawać wiele ciekawych ludzi, którzy byli w stanie zaoferować mi pracę. Tak było na przykładzie wcześniej wspomnianej firmy dystrybuującej marki odzieżowe. Mając dostęp do przedpremierowych kolekcji oraz materiałów zacząłem tworzyć własnego bloga i pisać o tym. Chwilę później odezwała się LPP − firma zrzeszająca takie marki jak Reserved czy Cropp. Zostałem wtedy asystentem projektanta w tym drugim. Szybko jednak awansowałem na projektanta. Półtora roku później uznałem, że muszę obrać kolejny rozwojowy kierunek. Jestem osobą, która nie boi się swoich pomysłów, tym samym wiedziałem, co robić dalej. Tak wyglądały moje początki z branżą kreatywną.
Jedną z dziedzin, w której zdobyłeś dużą popularność na polskim rynku, jest fotografia. W Twoich projektach fotograficznych przewijają się motywy kultury Dalekiego Wschodu, dochodzą do tego elementy betonu i tzw. streetu. Czy jest to kierunek, w którym będziesz tworzyć w ciągu najbliższych lat?
− Jeśli chodzi o Daleki Wschód, konkretnie interesuje mnie Japonia. Głównie z uwagi na motoryzację, chociaż moda też odgrywała tu ważną rolę oraz fakt, że zawsze chciałem wyjechać do tego kraju. Mając kilkanaście lat, chciałem skończyć szkołę samochodową, wyprowadzić się z Polski i razem z bratem, który już zajmował się tym w Szwecji, tuningować samochody. Wraz z zainteresowaniem hip-hopem fascynacja samochodami zeszła na drugi plan. Od pewnego czasu motoryzacja jednak wraca do mojego życia ze względu na fotografię czy projekty. Z drugiej strony, element betonu w mojej twórczości wynika z faktu, iż jest on nieodłączną częścią krajobrazu wielkomiejskiego. Obiekty betonowe są również elementem odnoszącym się do znanego japońskiego architekta – Tadao Andō, którego twórczość bardzo cenię. Myślę, że stosunkowo niedawno udało mi się odnaleźć spójność w swojej twórczości i obrać kierunek, który mam zamiar rozwijać.
Miałeś możliwość współpracować przy projektach oraz kampaniach reklamowych takich marek jak m.in. Jagermeister, PUMA, adidas czy OPPO Mobile. Czy mógłbyś opowiedzieć o kolaboracjach, które miały znaczny wpływ na ciebie jako artystę?
− Kiedyś projektowałem ilustracje i koncepty różnych modeli butów. Przykładowo, stworzyłem ilustrację modelu adidas NMD, tak jakby był współtworzony z marką BAPE. W tamtym czasie mało było tego typu współprac na rynku streetwearowym. Dostałem wtedy propozycję od adidasa, żeby wykonać 10 customów ich butów i zaprezentować je na swojej wystawie w Pałacu Kultury. Adidas bardzo zaangażował się w to wydarzenie i dzięki środkom zainwestowanym przez markę, mogłem zrealizować w pełni swoją wizję. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że to, co robię, ma potencjał. Kolejnym ważnym projektem był wyjazd do Indii z marką PUMA. Wraz z Quebonafide i Karoliną Gilon braliśmy udział w międzynarodowej kampanii tej marki. W trakcie wyjazdu zaprzyjaźniłem się z fotografem, który był odpowiedzialny za globalne zdjęcia PUMA. Ten projekt pokazał mi również, jak duży kontrast jest między krajami azjatyckimi a Europą. Po wydaniu kolejnego autorskiego projektu, czyli trzeciego wydania „Streetwear Zine” uznałem, że wystarczy pokazywania własnej twarzy na zdjęciach. Nie chciałem stać się „banerem”, tylko zająć się tworzeniem własnych rzeczy. To był przełom 2019 roku. Wtedy skupiłem się na tym co ja chcę pokazać, a nie co inni chcą pokazać na mnie.
Czy – w odniesieniu do wcześniej wspomnianej fotografii – mógłbyś opowiedzieć o inspiracjach, które miały wpływ na rozwój twojego stylu?
− To przez taniec nie mam zbyt wielu inspiracji.Początkowo uczyłem się go z filmików na YouTube, treningów i warsztatów. Z racji tego, iż podświadomie zaczynamy kopiować to, co obserwujemy w internecie, stajemy się kalką innych artystów. Tym samym zakazałem swojej ekipie oglądania filmów związanych z tańcem. Zależało mi na tym, abyśmy wypracowali swój własny styl, który wykreujemy bez zbędnych zapożyczeń od innych artystów. Taką zasadę wyznaję również w innych dziedzinach, którymi obecnie się zajmuję. Nie obserwuję fotografów na Instagramie, jeśli nie są moimi bliskimi znajomymi. Wynika to właśnie z faktu, iż nie chcę podświadomie kopiować tego, co zobaczę w mediach społecznościowych. Zależy mi na tym, aby ktoś za 10 lat spojrzał na jakieś zdjęcia i powiedział: „te fotki wyglądają, jakby zrobił je Zulu”. Tak samo jest w przypadku tworzenia rzeźb i innych projektów. Z tym chciałbym być kojarzony – z rzeczami, które są w 100% moje.
Wraz z innym fotografem i YouTuberem – Nowciaxem – współtworzysz markę odzieżową Relab. Jak doszło do powstania tego projektu?
− Wiedziałem, że Piotrek (Nowciax) robi coś związanego z Relab. Te ubrania były bardzo charakterystyczne ze względu na motywy „reflective”. Pewnego razu zadzwonił do mnie i spytał, czy wraz z nim i jego znajomym chciałbym wspólnie prowadzić markę. Chłopaki potrzebowali kogoś z doświadczeniem i wiedzą dotyczącą przemysłu odzieżowego. Piotrek chciał robić ubrania zupełnie inne, niż takie, które można dostać w Polsce. Bardzo spodobała mi się ich wizja, dlatego w trakcie tej jednej rozmowy zgodziłem się. Zaczęliśmy więc wspólnie pracować przy budowaniu firmy. Ja zająłem się przygotowywaniem projektów do produkcji oraz projektowaniem. Piotrek jest bardzo obeznany w temacie modowym i ma masę dobrych pomysłów. Ja mam zebrać te wszystkie pomysły, robimy wspólnie burzę mózgów, a następnie przekładam to na finalny projekt. Każdy w firmie jest odpowiedzialny za coś innego, dlatego dobrze się uzupełniamy.
Rzeźbiarstwo, fotografia, taniec i projektowanie ubrań. Czy są jeszcze jakieś dziedziny sztuki, w które chciałbyś się bardziej zagłębić?
− Tak, z pewnością. Zazwyczaj, kiedy rozmawiam z ludźmi, pada pytanie: „jest Zulu, który robi kreatywne rzeczy, ale czym konkretnie się zajmujesz?”. Robię to trochę z premedytacją. Mam wielu znajomych fotografów, którzy zajmują się tylko i wyłącznie robieniem zdjęć. Moją misją jest sprawdzić się też w innych dziedzinach i zostać w tych, których czuję się dobrze. Lubię brnąć w rzeczy, które są dla mnie obce. Doświadczanie nieznanego jest mi bardzo bliskie. Mam pomysły na najbliższą przyszłość. Na razie nie mogę zdradzić, co to dokładnie będzie. Wyznaję zasadę, że nie zapowiadam swoich projektów. Wolę o nich mówić w momencie, kiedy ujrzą światło dzienne.
Czy wraz z rozwojem twojej kariery pojawiali się twórcy, którzy mieli wpływ na ten proces?
− Oprócz twórców zza oceanu, którzy ukształtowali mnie w trakcie przygody z hip-hopem, mogę śmiało stwierdzić, że dużą inspiracją była dla mnie rodzina. Moja mama jest malarką. Kiedy byłem mały, często prosiłem, aby coś mi narysowała, a ona zawsze odpowiadała, że jeśli sam nie spróbuję, to nigdy się nie nauczę. Bardzo mnie to denerwowało, ale szybko doceniłem jej podejście. Drugą osobą był mój starszy brat, który, tuningując auta, samodzielnie tworzył do nich części. Potrafił zbudować cały samochód od zera. Przez niego ta kultura DIY (ang. zrób to samodzielnie) jest ze mną do teraz.
Jakie są twoje największe zawodowe marzenia? Gdzie widzisz Zulu Kukiego w ciągu najbliższych lat?
− To drugie pytanie jest dosyć trudne. Mieszkam w Warszawie już pięć lat i wprowadzając się do stolicy, nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Nie miałem pojęcia, że moje działania urosną do takiej skali. Wszystko w moim życiu przychodzi naturalnie. Odnosząc się natomiast do pierwszego pytania, chciałbym mieć możliwość pomieszkać w Japonii przez kilka miesięcy. Chciałbym wpaść w taki codzienny rytm, jakim żyją Japończycy. Moje największe marzenie – żeby nigdy nie przestało mi się chcieć. Chciałbym, aby każdy kolejny projekt był lepszy od poprzedniego.
Jako płodny artysta masz może przekaz do młodych i twórczych osób, które mogą się wahać, podejmując decyzję o działaniu w przemyśle kreatywnym?
− Niezależnie od tego, gdzie będziecie mieszkać i pracować, musicie znaleźć przestrzeń do rozwijania własnych pasji. Można być fotografem czy grafikiem na etat, ale równocześnie mieć swój własny styl, a najważniejsze jest to, by go rozwijać. Z czasem możecie być freelancerami, a wtedy ludzie będą przychodzić po wasz autorski koncept, nad którym pracowaliście. Jeśli jesteście w pracy, która ma zapewnić wam tylko pieniądze, to nie pozwólcie, by zabijała wasze zainteresowania. Druga bardzo ważna kwestia jest taka, żebyście nie zakładali, że widzieliście już wszystko. Duża dostępność treści w mediach społecznościowych zabija kreatywność i chęć poznawania. Czasami warto wyłączyć Instagrama i zacząć tworzyć coś według własnej wizji. Jeśli uznacie, że interesuje was Berlin, to nie przeglądajcie w internecie stron „fajne miejsca w Berlinie”. Pojedźcie tam, doświadczajcie tego, co będzie was otaczać. To jest istota inspiracji. Osobiście nie dałbym rady wykonać wielu projektów, gdyby nie wcześniejsze doświadczanie i poznawanie ludzi. To finalnie tworzy ciebie – doświadczanie. W moim przypadku początkowe nawiązywanie relacji z markami trwało miesiącami i wymagało wielu telefonów i szukania kontaktów. To dawało mi możliwości działania. Najważniejsze jest to, żeby się nie poddawać.
Rozmawiał Daniel Mirończyk-Leśniak