Wśród modnych ostatnimi czasy platform streamingowych szczególnie szybko wybił się Amazon Prime. Stało się to za sprawą szalenie popularnych seriali, które znalazły się w ofercie bezoskiego giganta, a szczególnie dwóch produkcji traktujących o superbohaterach w sposób nieco różniący się od narzuconych przez Marvela i DC norm.
Skupić należy się na serialach: „The Boys” i „Invincible”. Obydwie produkcje są adaptacjami komiksów o tych samych tytułach. Na wstępie wypada zaznaczyć, że są to dzieła miejscami niesamowicie brutalne, mroczne i uderzające w miękkie ośrodki ludzkiej psychiki. Wzorem ekranizacji „Watchmana” nie traktują o treści swoich komiksowych pierwowzorów kubek w kubek.
Chłopaki z ferajny
„The Boys” to serial aktorski; osadzony jest w rzeczywistości, w której superbohaterowie zatrudniani są przez wielkie korporacje. Na ekranie giną niewinni, dzieją się katastrofy ekologiczne, a sami superbohaterowie stają się bezdusznymi marionetkami gigantów, eksploatujących ich nadprzyrodzony potencjał do własnych celów, często wbrew woli samych herosów. Koniec końców nikt nie działa już z altruistycznych pobudek. Tutaj wkraczają „The Boys”, grupa zdesperowanych ludzi o szerokim wachlarzu umiejętności. „The Boys” uważają, że superbohaterowi zrujnowali im życia, więc za cel postawili sobie wyeliminowanie skorumpowanych superbohaterów i obalenie obowiązującego systemu. Grupa, to jednak nie rycerze w lśniących zbrojach. To spaczeni doświadczeniami, wyjęci spod prawa buntownicy, którym zależy tylko i wyłącznie na doprowadzeniu swojej krucjaty przeciwko systemowi do końca. Serial jest dobitnym komentarzem na temat korporacji manipulujących wpływami dla własnych celów. Szeroko ukazuje także psychikę każdego z bohaterów, w efekcie przez całość czasu ekranowego nikogo nie daje się określić jako definitywnie zła lub dobra postać. Moralna szarość otacza widza z każdej strony, a wszystko potęgowane jest to rozbudowaną fabułą. „The Boys” wskazują na negatywne skutki i ciemną stronę przedstawionej rzeczywistości, w której superbohaterowie istnieliby naprawdę. Pokazują globalne zagrożenia, jakie mogłyby się z tym wiązać. Wszystko potęguje niesamowita brutalność scen walki, które w przyszłości produkcji zapowiadają się jeszcze bardziej intensywnie (twórcy potwierdzili, że do następnego sezonu zamówili kilkukrotnie większą ilość sztucznej krwi).
„Niezwyciężony”– tytuł się zgadza
„Invincible” z kolei jest serialem animowanym. Historia początkowo wydaje się dość tendencyjna w porównaniu z innymi historiami i o superbohaterach. Ot mamy postać nastolatka, który otrzymał moce i chce się sprawdzić w roli „tego dobrego”. Produkcja szybko schodzi jednak w bardzo mroczne tony i przedstawia drugą stronę superbohaterstwa: wszelakie trudy i dylematy, z jakimi wiąże się tego typu odpowiedzialność. Wszystko to jednak szybko staje się drugorzędne w obliczu zagrożenia nie do pokonania. Niezniszczalnej personifikacji niebezpieczeństwa, które uświadamia postaciom i widzowi jak przeromantyzowany jest wizerunek niepokonanego bohatera, który przecież zawsze będzie bronił Ziemi i jej mieszkańców przed zagładą. Wychodzi na to, że nie w tym przypadku. Serial spływa animowaną krwią, postacie giną na prawo i lewo, a wszystko to odbija się na psychice bohaterów, którzy przeżyli ataki. „Invincible” wkracza w nieco bardziej parodyjne tony, niż „The Boys”, jednak nie przekracza pewnej granicy. Balansuje między podniosłą i luźną atmosferą poszczególnych wątków, jak akrobata na linie. Płynne są przejścia między przyjemnymi momentami obyczajowymi i scenami bardziej poważnymi. Konflikty zachodzące pomiędzy bohaterami inicjują się naturalnie. Całkoształt jawi się zaskakująco dobrze, a serial jest zwyczajnie interesujący.
„The Boys” i „Invincible” nie są już o tyle treściami „superbohaterskimi”, co „post-superbohaterskimi”, prezentujące w pełnej krasie wszelkie wady i absurdy, jakie wcześniej czy później ujawniłyby się gdyby część populacji uzyskała supermoce. Zaryzykuję stwierdzeniem, że zbliżamy się do końca pewnej ery w popkulturze, i że produkcje typu „The Boys” i „Invincible” staną się dla trykotów tym, czym filmy Sergio Leone były dla westernów: nowym standardem.
Na nasze szczęście obydwie produkcje mają kompozycję otwartą i planowane są już dla nich premiery kolejnych sezonów. Fani się cieszą, Amazon też. Produkcje przyczyniły się do wzrostu popularności platformy streamingowej w rekordowo szybkim czasie. Złośliwi nazywają takie realizacje gwoździami do trumny Netflixa, który powoli przestaje czuć się bezpiecznie w roli lidera streamingu filmów i seriali.
Filip SIUDA