Florentino Péreza można śmiało nazwać jedną z najważniejszych postaci w historii Realu Madryt. To właśnie pod jego skrzydłami klub ze stolicy Hiszpanii pięciokrotnie triumfował w Lidze Mistrzów, a z organizacji tonącej w długach stał się maszynką do zarabiania gigantycznych pieniędzy. Żądny władzy prezes Królewskich został twarzą Superligi – projektu, który miał mu przynieść jeszcze większy sukces i jeszcze większe przychody. W rzeczywistości jednak tylko splamił jego nazwisko.
Florentino Pérez urodził się ze smykałką do robienia interesów. Kiedy w 1983 roku przejmował malutką firmę budowlaną, która znajdowała się na granicy bankructwa, ludzie pukali się w głowy. Zakup okazał się jednak strzałem w dziesiątkę. Pod sterami madrytczyka niewielki biznes przeistoczył się w międzynarodową korporację zatrudniającą blisko 200 tysięcy pracowników. Sam Pérez zaś obraca fortuną, która pozwala mu figurować na liście najbogatszych i najbardziej wpływowych osób w kraju. Wzbogacanie się nie jest jednak czymś, co szczególnie ekscytuje go w życiu. – Nigdy nie pracowałem po to, by zarabiać pieniądze, ponieważ nie wiem, jak się nimi cieszyć – powiedział kilka lat temu w rozmowie z „Business Insider España”.
Florentino znacznie bardziej od pieniędzy pociąga władza. Tę starał się zdobyć jako polityk, ale szybko zrozumiał, że więcej ugra, stając się prezesem Realu Madryt. Do wyborów na to stanowisko po raz drugi (pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem) stanął w 2000 roku, kiedy Los Blancos znajdowali się w poważnych tarapatach finansowych. Pérez chciał zrobić z klubem to, co udało mu się z małą budowlaną firmą – zaprowadzić go na sam szczyt. Pomóc w tym miała mu jego fortuna, kontakty, które nawiązał w trakcie swojej politycznej kariery i przenikliwy umysł. By zdobyć przychylność socios, obiecał, że sprowadzi do stołecznej drużyny Figo – kapitana FC Barcelony, odwiecznego rywala Królewskich. Lorenzo Sanz, ówczesny włodarz, nie miał szans. Musiał uznać wyższość biznesmena, który zaczął spełniać swoje marzenie o byciu wielkim.
U szczytu władzy
56 milionów dolarów to kwota, dzięki której udaje się ściągnąć do stolicy Figo i jednocześnie ustanowić transferowy rekord świata. Kiedy były już kapitan Blaugrany przyznaje, że czuje się prawdziwym madridistą, Florentino wie, że wymierzył cios kibicom zwaśnionej drużyny i tylko umocnił swoją władzę. Wkrótce potem Hiszpan zaczyna budowę galaktycznego składu z Zidanem, Ronaldo i Beckhamem na czele, wydając na ten cel ponad 200 milionów dolarów. W międzyczasie Real wygrywa Ligę Mistrzów. Świetnie ma się również pod względem finansowym. Pérezowi, m.in. dzięki przejęciu przez klub praw do wizerunku zawodników, udaje się stworzyć organizację czerpiącą zawrotne zyski z marketingu. Organizację skomercjalizowaną do granic możliwości. Mówi się jednak, że sukces ekonomiczny drużyny to również efekt politycznych znajomości prezesa.
Rosnąca krytyka za zbytnie skupianie się na marketingu i brak wielkich osiągnięć sportowych popchnęły Péreza do dymisji po ponad pięciu latach urzędowania. Florentino nie zwykł jednak przegrywać. W 2009 roku ponownie stanął do walki o stanowisko zapewniające mu wpływy i ponownie zwyciężył. Po raz kolejny przystąpił do budowy silnego składu, wydając na to ogromne pieniądze. Sprowadzając do Madrytu Cristiano Ronaldo, podniósł zarówno sportową, jak i marketingową wartość klubu. Co więcej, Los Blancos po latach życia w cieniu rywali z Katalonii, w końcu zaczęli odnosić tak wyczekiwane przez kibiców sukcesy. Czterokrotnie wygrali Ligę Mistrzów, trzykrotnie czyniąc to rok po roku. Nie mieli sobie równych.
Pérez zapewnił sobie zaś długoletnie rządy. Po wprowadzeniu przepisów, zgodnie z którymi kandydat na prezesa Realu Madryt musi dysponować ogromnym majątkiem, nikt nie jest w stanie stanąć w szranki z magnatem budowlanym. 74-latek sprawuje władzę niemal absolutną, nie znosi krytyki i sprzeciwu. Kiedy Ultras Sur, grupa najbardziej zagorzałych sympatyków klubu, otwarcie sprzeciwiła się decyzjom Hiszpana, została pozbawiona wstępu na stadion. W loży VIP obiektu można za to ujrzeć polityków, biznesmenów i inne ważne osobistości. Siatka kontaktów Florentino wydaje się niezwykle rozległa i obejmuje również dziennikarzy lojalnie działających na rzecz miliardera. Pérez marzył o byciu wielkim i takim się stał.
Futbolowa rebelia
Kiedy projekt Superligi ujrzał światło dzienne, nazwiska przedsięwzięciu mającemu zrewolucjonizować piłkę nożną użyczył właśnie Pérez. Trudno o lepszego kandydata. – Uratowałem Madryt, teraz zamierzam ratować piłkę nożną – mówił w wywiadzie dla „El Chiringuito”, sprawiając wrażenie wszechmocnego i nietykalnego. Idea stworzenia nowych rozgrywek, które miałyby uatrakcyjnić dyscyplinę, a w efekcie zapobiec bankructwu klubów, nie spotkała się jednak z powszechnym uznaniem środowiska. Mesjanizm Péreza i pozostałych założycieli zwyczajnie się nie sprzedał. – Jest egoistą, egoistą, a potem… egoistą – powiedział o Florentino w rozmowie z „Marcą” Fernardo Roig, prezydent Villarealu. Wpisał się tym samym w opinie, zgodnie z którymi Superliga jest potrzebna 74-latkowi do zapewnienia większych pieniędzy nie tyle całemu futbolowi, co swojemu klubowi. Te z kolei są na Santiago Bernabéu w ostatnim czasie szalenie potrzebne. Należy dokończyć przebudowę stadionu i sprowadzić do drużyny gwiazdę pokroju Kyliana Mbappé – wszystko to w momencie, kiedy dług Realu Madryt liczony jest w setkach milionów euro.
Superliga, w której rywalizować miały wyłącznie największe europejskie kluby, została krytycznie przyjęta nie tylko przez wielu kibiców, ale i ludzi zawodowo związanych z piłką nożną. Pérez nie mógł liczyć na publiczne wsparcie chociażby trenera Realu Madryt, Zinedine’a Zidane’a czy zawodnika Królewskich, Toniego Krossa. Niemiec już kilka miesięcy temu mówił, że nowe rozgrywki tylko pogłębią różnicę między małymi i dużymi klubami. Wyjątkowo nieudolnie zaprezentowany projekt szybko zaczął chylić się ku upadkowi, a po wycofaniu się z niego większości zespołów po zaledwie kilkudziesięciu godzinach istnienia stał się przeszłością. I choć Hiszpan uparcie twierdzi, że to nie koniec, potężny Pérez został ośmieszony na oczach całego świata. Przestał uchodzić za tak wielkiego, jakim się dotąd wydawał.
Miliarder przez lata swojej działalności w Realu Madryt i branży budowlanej zbudował wizerunek osoby, której zdolności pozwalają kroczyć o krok przed każdym rywalem i zawsze wygrywać. Ambicje prezesa, żądza pieniędzy i wielkiej władzy doprowadziły go jednak do miejsca, w którym przegrał z kretesem. 74-latek słynący z tego, że źle znosi niepowodzenia, z pewnością spróbuje przekuć porażkę w sukces, ale nawet z jego umiejętnościami może być o to bardzo trudno.
Paulina PSZCZÓŁKOWSKA