Coraz mniej niewiadomych

Niektóre drużyny już pożegnały się z marzeniami o medalach PGE Ekstraligi.
Źródło: Twitter/WTSSparta

Rozgrywki PGE Ekstraligi wielkimi krokami zbliżają się do najważniejszych rozstrzygnięć. 12. kolejka miała dać odpowiedzi na pytania, kto w tym sezonie powalczy o medale, a kogo nie zobaczymy już na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Zwycięstwa drużyn z Leszna, Gorzowa, Wrocławia oraz Lublina pozwalają już teraz ustalić prawdopodobny skład fazy play-off.

FOGO UNIA LESZNO – ZOOLESZCZ DPV LOGISTIC GKM GRUDZIĄDZ

Pierwszy mecz 12. kolejki PGE Ekstraligi miał zdecydowanego faworyta. Gospodarze cały czas walczą o miejsce w fazie play-off, jednak na swoim torze od początku sezonu prezentują się równo. Grudziądzanie natomiast, licząc na pozostanie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym, musieli postarać się o sprawienie sporej sensacji i wywiezienie chociażby remisu. Ambitne plany zostały brutalnie zweryfikowane już w pierwszych biegach. Po czterech wyścigach przewaga leszczynian wynosiła osiem „oczek” i z upływem spotkania tylko się powiększała. Za sprawą świetnej jazdy seniorów Unia zapewniła sobie punkt bonusowy już po 10. gonitwie. Cały mecz gospodarze wygrali 56:34 i są praktycznie pewni udziału w batalii o medale. Grudziądzanie natomiast nie mogą już patrzeć tylko na siebie w nadziei na utrzymanie w PGE Ekstralidze.

Najlepszym zawodnikiem całego spotkania określiłabym Jasona Doyle’a. Australijczyk po raz kolejny udowodnił, że transfer do Unii był świetną decyzją klubu, jak i samego zawodnika. W czasie piątkowego popołudnia żużlowiec nie miał sobie równych na torze i zakończył mecz z płatnym kompletem punktów. Wtórowali mu pozostali koledzy z drużyny. Emil Sajfutdinow oraz Janusz Kołodziej zdobyli po 11 „oczek”. Piotr Pawlicki miał ich w końcowym rozrachunku o cztery mniej, jednak należy pamiętać, że w swoim trzecim biegu dotknął taśmy startowej. Jaimon Lidsey zanotował defekt i „zerówkę”, niemniej potrafił też zaliczyć indywidualne zwycięstwo. Patrząc na całą formację seniorską i jej równą jazdę, oceniłabym ją na piątkę. Swoje zrobili leszczyńscy juniorzy. Co prawda dla Kacpra Pludry i Damiana Ratajczaka poprzeczka nie została postawiona wysoko, ale zdobyli oni o pięć punktów więcej niż ich vis-à-vis z Grudziądza. Za piątkowy mecz wystawiam im czwórkę. To spotkanie było dobrym treningiem dla Unii przed najważniejszymi gonitwami w sezonie. Należy jednak pamiętać, że w play-offach leszczynianie nie będą mogli liczyć na tak słabą postawę swoich przeciwników.

W drużynie z Grudziądza tak naprawdę nikt nie zaprezentował na Smoczyku świetnej formy. Nawet liderzy mieli problem z wyprzedzaniem swoich rywali. Najwięcej punktów – po siedem – zdobyli Norbert Krakowiak oraz Nicki Pedersen. I o ile wynik Polaka można było przewidzieć, o tyle Duńczyk przyzwyczaił swoich fanów do większych zdobyczy punktowych. Po sześć „oczek” do wyniku drużyny dołożyli Przemysław Pawlicki, a także Krzysztof Kasprzak. Starszy z braci Pawlickich w każdym swoim biegu przyjeżdżał na punktowanej pozycji, a były wicemistrz świata potrafił na swoim niegdyś domowym torze wygrać, niemniej nie ustrzegł się też „zerówki”. Po raz kolejny słabo zaprezentował się drugi z Duńczyków, Kenneth Bjerre. Jego niemoc w wygrywaniu wyścigów trwa już kilkanaście tygodni, a forma nie zwiastuje poprawy. Całą formację oceniam na trójkę. Równie rozczarowująco pojechali w piątek juniorzy GKM-u. Mateusz Bartkowiak starał się walczyć na torze, jednak wystarczyło to tylko na trzy „oczka”. Drugi z młodzieżowców, Seweryn Orgacki, wystąpił w dwóch biegach i w obu nie zdobył punktu. Nie mogę ocenić tej formacji wyżej niż na dwójkę. Patrząc przez pryzmat całego sezonu, ale też meczu w Lesznie, wyraźnie widać, która drużyna jest w tym sezonie najsłabsza w PGE Ekstralidze. Błędy w budowie składu i słabe wyjazdy najprawdopodobniej sprawią, że za rok najlepsze zespoły nie przyjadą na stadion w Grudziądzu.

MOJE BERMUDY STAL GORZÓW – MARWIS.PL FALUBAZ ZIELONA GÓRA

Spotkanie w Gorzowie Wielkopolskim, mimo iż były to derby Ziemi Lubuskiej, tym razem odbywało się bez wszechobecnej presji. Gospodarze oczywiście chcieli wygrać, by zapewnić sobie miejsce w play-offach, jednak status i miejsce rywala w tabeli stawiał ich w lepszej sytuacji. Goście natomiast nie mieli nic do stracenia i przyjechali do Gorzowa po dobre ściganie. Pierwsze trzy biegi należały do gorzowian, ale już w czwartym przyjezdni zaczęli odrabiać straty. Po szóstym wyścigu różnica punktowa wynosiła zaledwie cztery „oczka”. Jak na mecz wyjazdowy z wiceliderem tabeli, zielonogórzanie sprawowali się naprawdę dobrze. Rywalizacja oczywiście była kontrolowana przez Stalowców, jednak Falubaz wciąż pokazywał pazury, przez co zmagania do końca były bardzo emocjonujące. Ostatecznie Myszki przegrały 42:48.

Wśród gospodarzy najlepszy był tegoroczny mistrz Polski – Bartosz Zmarzlik (14 punków). 26-latek był niepokonany aż do 15. biegu, kiedy to musiał uznać wyższość Patryka Dudka. Udany występ zaliczył także Szymon Woźniak, który zdobył 12 „oczek” i do 11. wyścigu rywale musieli oglądać jego plecy. Solidnym fundamentem drużyny był również Martin Vaculík. Mimo że Słowak zdobył zaledwie jedną „trójkę”, przez całe zawody był szybki i przywoził bardzo ważne „dwójki”. Słowak ostatecznie do wyniku drużyny dorzucił 11 „oczek”. Słabszy mecz tym razem zaliczyli Rafał Karczmarz oraz Anders Thomsen. Polak dowiózł do mety cztery punkty, natomiast Duńczyk zaledwie dwa. Raz został też wykluczony z biegu. Mimo słabszej postawy drugiej linii drużyna wygrała zawody, a główni rozgrywający jeździli bez zarzutu. Formacja seniorska według mnie zasługuje na czwórkę. Całkiem nieźle radzili sobie również juniorzy i – wbrew komentatorom stacji Eleven – na ich występy dało się patrzeć. Wiktor Jasiński wygrał bieg juniorski, a później dorzucił jeszcze jedno oczko. Kamil Pytlewski nie zaliczył najlepszego spotkania, ale jest to dopiero 18-latek, który nie ma zbyt pokaźniej listy osiągnięć. Występ juniorów oceniam na trójkę.

Przyjezdni z Zielonej Góry nie mieli łatwego zadania. Gorzowianie od początku kontrolowali sytuację, ale mimo to goście walczyli do końca, nie patrząc na tabelę czy przewagę rywali. Najlepszym zawodnikiem Falubazu okazał się jak zwykle Patryk Dudek (13 punktów). Polak jest głównym fundamentem zielonogórskiej drużyny i tym razem, moim zdaniem, zasłużył na miano MVP meczu. Mimo słabszego początku chwilę później ścigał się jak na wicemistrza świata przystało. Dobre występy zaliczyli również Max Fricke oraz Matej Žagar. Australijczyk wywalczył dziewięć, a Słoweniec dziesięć punktów. Najsłabszym ogniwem w drużynie okazał się Damian Pawliczak, który nie zapunktował. W biegu ósmym miał szansę na „oczko”, gdyż wyścig układał się na remis, jednak popełnił błąd, zaliczył uślizg i na jego koncie pojawiło się zaledwie „U”. Występ formacji seniorskiej uważam za udany. Zawodnicy dawali z siebie wszystko i przez całe zawody trzymali się blisko przeciwników. Przyznaję im czwórkę z plusem. To samo mogłabym powiedzieć o juniorach, a właściwie to o jednym z nich. Jakub Osyczka zdobył dwa „oczka” w biegu juniorskim, a później dołożył kolejne dwa. Nile Tufft mimo świetnego startu w drugim wyścigu, popełnił błąd, upadł i okazało się, że jest niezdolny do dalszej jazdy. Mimo to oceniam ich występ na czwórkę.

BETARD SPARTA WROCŁAW – ELTROX WŁÓKNIARZ CZĘSTOCHOWA

Spotkanie pomiędzy wrocławską Spartą a częstochowskim Włókniarzem zostało okrzyknięte najważniejszym starciem kolejki. I nie ma się co dziwić, gdyż jedna z drużyn pragnęła potwierdzenia udziału w fazie play-off, druga do niej wejścia. Wrocławianie już od jakiegoś czasu byli pewni walki o medale, ale nie chcieli przegrać, bo to oznaczałoby spadek na drugą pozycję w tabeli. Częstochowianie natomiast wiedzieli, że aby zagwarantować sobie miejsce w najlepszej czwórce, muszą wygrać, najlepiej za trzy. Mecz rozpoczął się mocnym uderzeniem gości. Po czterech biegach prowadzili oni sześcioma oczkami, byli szybcy i skoncentrowani, czego nie można było powiedzieć o gospodarzach. Po równaniu toru wrocławianie oddali jednak cios i już po dwóch wyścigach był remis. Przez całe zawody szala przechylała się raz na stronę gości, raz na gospodarzy, jednak ostateczne zwycięstwo odnieśli Spartanie w stosunku 48:42.

W drużynie gospodarzy nie było żadnych niespodzianek. Trzy fundamenty zespołu, które miały jechać – jechały. Tai Woffinden, Maciej Janowski i Artiom Łaguta zaliczyli bardzo dobre spotkanie i każdy z nich dołożył do ogólnej puli po 12 punktów. Głosami kibiców, ale również moim zdaniem, na miano MVP meczu najbardziej zasłużył Maciej Janowski. Polak zgromadził najwięcej „trójek” pośród wszystkich wrocławian. Bardzo ważne „oczka” wywalczyła również druga linia, czyli Gleb Czugunow oraz Daniel Bewley. Pierwszy dorzucił cztery, a drugi pięć punktów. Na pozytywny wynik rywalizacji złożyli się wszyscy seniorzy. Za ich dobrą postawę wystawiam im piątkę. Gorzej radzili sobie młodsi koledzy. Michał Curzytek przywiózł tylko jedną „jedynkę”, natomiast Przemysław Liszka dwie. Nie jest to spektakularny sukces, jednak przy tak dobrze zgranej kadrze seniorskiej słaba jazda juniorów nie stanowi dużego problemu. Młodzieżowcom wystawiam trzy z minusem.

Początek meczu w wykonaniu gości był godny pochwały. Jeździli szybko, byli skoncentrowani i skupieni na celu. Jednakże, gdy wrocławianie zaczęli odrabiać straty, iskierka Lwów zaczęła gasnąć, a zapał, z jakim startowali, nie był już tak mocny. Najjaśniejszym punktem drużyny był Leon Madsen. Duńczyk zdobył 14 „oczek” w pięciu wyścigach. Wydaje się, że resztę zespołu zgubiła presja. Oprócz Madsena żadnemu zawodnikowi Włókniarza nie udało się przekroczyć bariery dziesięciu punktów. Drudzy na liście byli Kacper Woryna i Fredrik Lindgren – obaj z wynikiem sześciu „oczek”. Swoje punkty dołożyli również Bartosz Smektała (4 punkty) oraz Jonas Jeppesen (3 punkty). Lwy po pierwszej serii drużynowo wygrały zaledwie dwa biegi. Moja ocena seniorów to trzy z plusem. Bardzo dobrze sprawowała się natomiast formacja juniorska. Jakub Miśkowiak wywalczył pięć, a Mateusz Świdnicki cztery „oczka”. Młodzieżowcy Włókniarza jak zawsze profesjonalnie prezentowali się na torze. W moim odczuciu zasługują na piątkę.

EWINNER APATOR TORUŃ – MOTOR LUBLIN

Ostatnie spotkanie 12. kolejki tak naprawdę nie miało dużego ładunku emocjonalnego. Gospodarze byli praktycznie pewni utrzymania, a z drugiej strony nie mieli szans na powalczenie o fazę play-off. Co innego lublinianie – w ich przypadku wygrana dawała duże szanse na upragniony awans. Przegrana  jednak nie skreślała ich w walce o pierwszą „czwórkę”. Początek spotkania był bardzo wyrównany, choć to Motor pierwszy wyszedł na prowadzenie. Po pierwszej serii ich przewaga wynosiła już sześć „oczek”. Z biegiem meczu Apator dopasowywał się do swojej nawierzchni, zmienionej trochę przez padający przed starciem deszcz. Ekipa z Torunia nie potrafiła jednak wyjść na prowadzenie. Stało się to dopiero po 14. biegu za sprawą świetnej jazdy Roberta Lamberta. Gdy wydawało się, że Anioły zapiszą na swoim koncie dwa punkty, w ostatniej gonitwie o wiele lepiej poradzili sobie żużlowcy z Lublina, którzy ten start wygrali 5:1, a całe spotkanie 46:44. Motor po tym zwycięstwie może być praktycznie pewny udziału w walce o medale. Apator natomiast ma o czym myśleć przed kolejnym sezonem –  takie porażki na swoim torze nie powinny mu się przydarzać.

W drużynie gospodarzy dwóch zawodników uzyskało dwucyfrowe wyniki. Byli to Paweł Przedpełski oraz Robert Lambert. Zdobywcy odpowiednio 10 i 11 punktów nie zawiedli oczekiwań toruńskich kibiców i przez cały mecz spisywali się bardzo dobrze. To oni biegiem 14. dali nadzieję na końcowy triumf, który finalnie nie doszedł do skutku. Lekko rozczarował Jack Holder, który przyzwyczaił do wyższych zdobyczy punktowych aniżeli dziewięć „oczek”. Należy jednak pamiętać, że jest on krótko po poważnym wypadku i nie czuję się w 100% zdrowy. Na swoim poziomie (8 punktów) pojechał za to Adrian Miedziński, który był na Motoarenie bardzo szybki, chociaż zanotował też standardowy dla siebie upadek. W biegach nominowanych nie zaprezentował się po raz kolejny Chris Holder, który zdobył w niedzielę tylko cztery „oczka”. Już teraz mówi się, że, ze względu na bardzo chimeryczną formę, dla Australijczyka może być to ostatni sezon w barwach Aniołów. Za ten mecz całą formację oceniam na czwórkę z plusem. To spotkanie dało się wygrać, gdyby seniorzy otrzymali większe wsparcie od młodszych kolegów. Krzysztof Lewandowski był drugi w biegu młodzieżowym, a Kamil Marciniec nie zdobył nawet punktu. Porównując ten wynik z przeciwnikami, widać ogromną dziurę w składzie torunian. Nie mogę przyznać juniorom wyżej noty niż dwa. To w tej formacji należy dokonać zmian przed następnym sezonem. Tylko wtedy Apator będzie mógł liczyć na coś więcej niż jedynie spokojne utrzymanie.

Drużyna z Lublina osiągnęła zwycięstwo pomimo kilku dziur w składzie. Najlepszym zawodnikiem spotkania wybrałabym Grigirija Łagutę. Rosjanin stracił w całym spotkaniu trzy punkty, ale po raz kolejny udowodnił, że w najważniejszym momencie meczu potrafi się zmobilizować i przywieźć decydujące o końcowym wyniku „oczka”. Z seniorów „dwucyfrówkę” wywalczył jeszcze Mikkel Michelsen, czyli kolejny bohater, który w 15. biegu przypieczętował wygraną Koziołków. Dobrą jazdę zaprezentował Dominik Kubera. Polak punktował w każdym swoim wyścigu i dołożył osiem punktów. Rozczarowali dwaj pozostali żużlowcy. Jarosław Hampel oraz Krzysztof Buczkowski gubili się na Motoarenie i nie potrafili znaleźć odpowiednich ustawień swoich motocykli. Obaj rywalizację zakończyli tylko z jednym „oczkiem”. Właśnie ze względu na nich całą formację oceniam na czwórkę z minusem. Zwycięstwo na szalę Lublina przechylili bez wątpienia juniorzy. Na uznanie zasługuje szczególnie Wiktor Lampart, który szalał na toruńskim owalu i potrafił wygrywać z seniorami przeciwnika, zdobywając aż 11 punktów, co jest jego najlepszym wynikiem w karierze. Dodając do tego dwa „oczka” Mateusza Cierniaka, widać skalę przewagi nad młodzieżowcami z Torunia. Formację Motoru oceniam na piątkę z plusem. Niedzielne zmagania były lampką ostrzegawczą dla lublinian. Mówi się, że mistrzostwa zdobywa się juniorami, a tych zespół z województwa lubelskiego będzie miał najlepszych w fazie play-off. Nie zniwelują oni jednak dużych strat seniorów. Oznacza to, że niektórym z bardziej doświadczonych żużlowców nie mogą przydarzać się takie występy jak ten z Torunia.

Emilia RATAJCZAK & Marta KOTECKA