Ostatnie półtora roku obfitowało w nieustanne przekładanie premier z powodu pandemii koronawirusa, zamykanie kin oraz niekończące się przepychanki pomiędzy producentami z wielkich hollywoodzkich korporacji a uznanymi twórcami filmowymi. Wiele z oczekiwanych przez widzów dzieł padło ofiarą tego zjawiska, lecz dziś wraz z postępującymi szczepieniami przeciwko COVID-19, entuzjaści kinematografii na wielkim ekranie mogą z nadzieją spoglądać w przyszłość.
Okres wakacyjny zdaje się być idealnym momentem, aby wreszcie pochylić się nad tymi wszystkimi filmami, które albo zostały brutalnie odstawione na półkę przez producentów, albo względem których polscy dystrybutorzy podjęli drastyczne decyzje o zmianie terminów wejścia tych dzieł do rodzimych kin. Podane daty (szczególnie te należące już do jesienno-zimowego sezonu) należy traktować jeszcze z przymrużeniem oka, gdyż trudno mieć całkowitą pewność co do ostateczności podjętych przez dystrybutorów rozwiązań. Pomimo istniejących wciąż wątpliwości warto zainteresować się poniżej omówionymi produkcjami, nawet jeśli na ich polską premierę będzie dane widzom czeka jeszcze dłużej, niż dotychczas. Na liście znalazły się zarówno filmy wysokobudżetowe, rozrywkowe, festiwalowe, jak i te niezaliczające się obecnie do głównego nurtu kina.
„Zielony Rycerz. Green Knight”, reż. David Lowery (polska premiera: 30 lipca 2021)
W ostatnich latach legendy arturiańskie cieszą się wielkim zainteresowanie wśród zachodnich producentów. Nie tak dawno, bo w 2017 roku na ekranach kin gościła świeża i bezkompromisowa reinterpretacja przygód króla Artura o wszystko mówiącym tytule: „Król Artur: Legenda miecza”. Abstrahując od krytyki jaka spadła na tamtą produkcję warto zauważyć, że był to bardzo interesujący krok w stronę kreowania coraz to nowocześniejszych spojrzeń na wyeksploatowane już doszczętnie w kinematografii mity. Podobne nadzieje powinno się wiązać z „Zielonym Rycerzem”, gdyż jest to film stworzony przez studio A24, odpowiedzialne chociażby za takie dzieła jak „Lighthouse” czy „Midsommar”. Wspomniane filmy kapitalnie bawią się konwencjami horroru i prezentują widzowi zupełnie nową jakość w ramach wydawałoby się skostniałego już gatunku. Materiały promocyjne „Zielonego Rycerza” zapowiadają przepięknie sfilmowaną opowieść, w której duży nacisk kładzie się na liczne odwołania do oryginału oraz próbę ponownej interpretacji naszych wyobrażeń o epoce wczesnego średniowiecza, rycerskości czy samych legendach arturiańskich. O tych aspiracjach świadczą specjalne zwiastuny wspominające o tłumaczeniu poematu przez J. R. R. Tolkiena oraz przywołujące jego opinię na temat moralitetu, który miałby być według profesora literatury staroangielskiej „wielokolorowym witrażem pozwalającym spojrzeć w głąb średniowiecza”. Wszystkie te informacje połączone z widoczną gołym okiem świetnią stroną realizacyjną sprawiają, że może to być jeden z najciekawszych filmów tego roku.
„Legion Samobójców: The Suicide Squad”, reż. James Gunn (polska premiera: 6 sierpnia 2021)
James Gunn wydaje się być jeden z najbardziej pożądanych reżyserów w Hollywood. Kiedy światło dzienne ujrzeli „Strażnicy Galaktyki” ze studia Marvel, było jasne, że ten szalony i nieprzewidywalny twórca jest w stanie dostarczyć widowni nieskończoną ilość różnorodnych wrażeń. Humor, zmysł do ironii czy parodii, a także bardzo sprawne pióro stały się jego wizytówkami i otworzyły wrota do wielkiej kariery. Na chwilowym (i już zażegnanym) konflikcie z Marvelem skorzystało studio Warner Bros. Zaproponowało Gunnowi nieograniczone środki i wolność artystyczną przy tworzeniu nowego filmu superbohaterskiego z uniwersum DC. Gunn ku przerażeniu producentów wybrał sobie komiksową grupę złoczyńców znaną jako Legion Samobójców i postanowił zmyć nieprzyjemny posmak jaki pozostawił po sobie poprzedni film z ich udziałem, tworząc historię zupełnie od zera. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują na to, że Gunnowi znowu się powiodło – świadczą o tym nie tylko wypełnione brutalną akcją zwiastuny, zapowiadana konwencja pełnego przemocy kina wojennego czy bardzo dobra obsada aktorska (Margot Robbie, Idris Elba, John Cena), ale także recenzje zachodnich krytyków, pośród których próżno szukać jakiegokolwiek negatywnego głosu. Zapnijmy więc pasy, bo będzie się działo.
„Reminiscencja”, reż. Lisa Joy (polska premiera: 20 sierpnia 2021)
Gdy pierwszy raz usłyszano o najnowszym filmie z Hugh Jackmanem i Rebeccą Fergusson w rolach głównych widzowie nie mogli opędzić się od myśli, że patrzą właśnie na zapowiedź dzieła łudząco podobnego do „Incepcji” Christophera Nolana. Oto Nick Bannister, weteran mieszkający w futurystycznym Miami, oferuje usługę umożliwiającą przeżycie dowolnego wspomnienia z przeszłości za pomocą specjalistycznej maszyny. Wszystko zmienia się jednak, gdy do jego gabinetu przychodzi Mae. Początkowe skojarzenia z filmem Nolana wynikające z oparcia fabuły na zbliżonych do siebie ideach, zostają bardzo szybko rozwiane przez sceny ukazane w materiałach promocyjnych. O ile powracanie do swoich wspomnień może przywodzić na myśl zatapianie się we własnych snach, to film Lisy Joy wyróżnia kontekst całej opowiadanej przez nią historii. Akcja osadzona jest bowiem tuż po wojennym i ekologicznym kataklizmie, gdy społeczeństwo chcące odwrócić wzrok od męczących ich koszmarów codzienności zwraca się w kierunku nostalgii. Brzmi to jak doskonały opis naszej rzeczywistości, w której coraz częściej ulegamy pokusom przeszłości i panicznie chcemy przeżywać na nowo dawno zatarte już wspomnienia, bojąc się odpowiedzialności za „dzisiaj”. Jeśli ta metafora wypływająca z pierwszych zwiastunów zostanie dobrze rozszerzona w samym filmie, możemy mieć do czynienia z produktem o zaskakująco wysokiej jakości.
„Annette”, reż. Leos Carax (polska premiera: 20 sierpnia 2021)
Jedna z największych rewelacji tegorocznego festiwalu w Cannes. Leos Carax został laureatem Złotej Palmy za najlepszą reżyserię, związaną właśnie z tym filmem. Musical, w którym bohaterowie praktycznie przez cały czas nie wychodzą z ram muzycznych utworów i wyśpiewują właściwie każdy fragment scenariusza. Wspaniałe gwiazdy (Adam Driver i Marion Cotillard) wystąpiły na pierwszym planie. Taki eksperyment mógł skończyć się na dwa sposoby – bardzo dobrze albo bardzo źle. Według opinii krytyków z samego festiwalu oraz tych, którzy mieli okazję zobaczyć film na pokazach przedpremierowych Leos Carax postarał się o to, aby wygrała ta pierwsza opcja. Historia miłości komika i śpiewaczki, którzy muszą zmierzyć się z narodzinami dziewczynki o wyjątkowym darze, zapowiada się na prostą w gruncie rzeczy fabułę ubraną w najbardziej wyrafinowane szaty jakie tylko można sobie wyobrazić. Jeśli widzowie nie zostali jeszcze przekonani przez pozytywne recenzje płynące z Cannes, obsadę aktorską czy nazwisko reżysera, powinien zachęcić ich fakt, że za produkcję muzyczną odpowiadają ludzie pracujący wcześniej przy „La La Land” oraz „Moulin Rouge”. Czego chcieć więcej?
„Nie czas umierać”, reż. Cary Joji Fukunaga (polska premiera: 1 października 2021)
Jamesa Bonda nikomu przedstawiać nie trzeba, podobnie jak ciągnącej się miesiącami epopei związanej z przekładaniem premiery tego filmu. Na najnowsze przygody agenta Jej Królewskiej Mości widzowie na całym świecie czekali zdecydowanie zbyt długo, aby choć u garstki z nich pozostała jakakolwiek ekscytacja. Jednakże nawet pomimo wszystkich tych przykrych okoliczności warto po upalnym okresie wakacyjnym z zaciekawieniem wypatrywać nadejścia jesieni. Ostatnia produkcja z Danielem Craigiem odgrywającym postać słynnego szpiega jawi się bowiem jako zamknięcie ważnego etapu rozwoju serii. Mroczniejsze i poważniejsze podejście do tematu choć zaowocowało dwoma wybitnymi („Casino Royal” oraz „Skyfall”), a także dwoma słabszymi („Quantum of Solace” i „Spectre”) odsłonami przygód Bonda, to znacznie odświeżyło serię i pozwoliło twórcom zbadać dotychczas nieznane tereny. Nie da się jednak ukryć, że zimny i wyrachowany Craig po tych kilku filmach sprawił, że wielu zatęskniło za bardziej rozrywkową oraz humorystyczną wersją tej postaci. Jaki będzie „Nie czas umierać” trudno przewidzieć, ale jedno wydaje się pewne – James Bond nie będzie już taki sam jak przedtem.
„Diuna”, reż. Denis Villeneuve (polska premiera: 15 października 2021)
Bezprecedensowo najbardziej oczekiwany wysokobudżetowy film tego roku podobnie jak „Nie czas umierać” borykał się z wieloma problemami natury logistyczno-promocyjnej. Przekładane premiery, wzbudzające niepokój dokrętki, a także absurdalnie wysokie wymagania sprawiły, że widzowie poczuli zew krwi. Od dawna nie było nam dane zobaczyć tak spektakularnej i rozbudowanej opowieści na wielkim ekranie, szczególnie, gdy dodamy do tego fakt, że jest to adaptacja równie imponującej sagi science-fiction Franka Herberta. Dodatkowo nikt nigdy nie zekranizował „Diuny” z sukcesem, a dla przykładu wystarczy podać nieudaną wersję w reżyserii Davida Lyncha. Oczekiwania są więc olbrzymie, a twórcy zadbali o to, aby cała otoczka wokół produkcji tylko podgrzewała atmosferę. Zakontraktowanie wybitnego reżysera Denisa Villeneuve’a, monstrualny budżet czy zatrudnienie plejady gwiazd w praktycznie wszystkich najważniejszych rolach to tylko przykłady potwierdzające nieocenione starania producentów, marzących zarówno o sukcesie komercyjnym jak i artystycznym. „Diuna” jawi się bowiem jako idealny grunt umożliwiający spełnienie tych zachcianek – historia jest niebanalna, a rozmach świata przedstawionego idealny do przeniesienia na wielki ekran. Kolejne zapowiedzi filmu nie wzbudzają żadnych wątpliwości co do jakość samego dzieła i chyba jedyną przeszkodą na drodze „Diuny” po nagrody i przychylne recenzje może okazać się poziom skomplikowania fabuły względem oryginału. Choć mimo wszystko należy wierzyć w to, że widzowie nie oczekują po nowym dziele Villeneuve’a kolejnych „Gwiezdnych Wojen”, lecz czegoś idącego kilka kroków dalej.
„Ostatni pojedynek”, reż. Ridley Scott (polska premiera: 15 października 2021)
Kolejna średniowieczna historia na tej liście znacząco różni się konwencją i klimatem od tej, będącej podstawą „Zielonego Rycerza”. Najnowszemu filmowi Ridley’a Scotta, twórcy „Gladiatora”, daleko jest bowiem do baśniowej estetyki starego moralitetu, a bliżej do surowej i brutalnej wizji wieków średnich. We Francji jeden z rycerzy oskarża przyjaciela o gwałt na swojej żonie, a ówczesny król Karol VI ogłasza, że spór o prawdziwość zarzutów zostanie rozstrzygnięty przez pojedynek na śmierć i życie. Doświadczenie Scotta w kreowaniu historycznych światów jest za tyle duże, że o poziom artystyczny film nikt nie powinien się niepokoić. Podobnie rzecz ma się z warstwą aktorską – Matt Damon, Ben Affleck, Jodie Comer czy, bardzo często wspominany w tym artykule, Adam Driver będą stanowić o emocjonalnej i psychologicznej wartości swoich bohaterów. Zagadką pozostają kwestie przesłania i ukryte w filmie znaczenia – Scott przyzwyczaił nas do tego, że w swoich dziełach traktujących o dawnych czasach przemyca komentarze odnoszące się do obecnej rzeczywistości. Fabuła „Ostatniego pojedynku” nadaje się wprost idealnie do pochylenia się nad takimi zagadnieniami jak patriarchat, feminizm, rycerskość czy dworskie konwenanse funkcjonujące w średniowieczu. Jeśli kwestie te zostaną poruszone w filmie umiejętnie możemy mieć do czynienia z obrazem co najmniej fascynującym.
„Ostatniej nocy w Soho”, reż. Edgar Wright (polska premiera: 22 października 2021)
Edgar Wright, reżyser słynnego „Baby Drivera”, w swoim najnowszym filmie powraca do jednego ze swoich ulubionych gatunków, czyli horroru. Prezentuje nam opowieść o przerażających podróżach w czasie. Oto młoda dziewczyna przenosi się do Londynu lat 60. i osobiście spotyka swoją muzyczną idolkę. Nie wszystko jest jednak w tej fantastycznej rzeczywistości takim jakie się wydaje. Z pierwszych zapowiedzi filmu wywnioskować można kilka rzeczy – oprawa wizualne filmu wygląda przepięknie, atmosfera jest gęsta i niepokoją, a Edgar Wright nic nie stracił ze swojego daru przyciągania widza do ekranu. Oglądając zwiastuny trudno zresztą nie wpaść w ramiona nostalgii, gdy bohaterka obcuje z modą tamtego czasu, czy też przechadzając się ulicami XX-wiecznego Londynu widzi wielki plakat „Operacji Piorun”, jednej z pierwszych części przygód Jamesa Bonda z Seanem Connery’m. Wszystko zdaje się być tutaj wyliczone na artystyczny sukces. Pytanie czy film Wrighta może liczyć na podobne powodzenie w sferze finansowej?
„Kurier francuski z Liberty, Kansas Evening Sun”, reż. Wes Anderson (polska premiera: październik 2021)
Wes Anderson, mistrz estetyki i symetrii kadru, powraca na wielkie ekrany w spektakularnym stylu. Jego najnowszy film, którego akcja osadzona została w fikcyjnym francuskim mieście, zachwycił publiczność festiwalu w Cannes i został przychylnie odebrany przez krytyków. Z pozoru niepokojący fakt, że nie zdobył żadnej nagrody jeszcze o niczym nie świadczy. Co więcej, może nawet wzbudzić jeszcze większe zainteresowanie, niż to którym cieszył się zaledwie kilka miesięcy temu. Nowelowa struktura opowieści oraz prawdziwie gwiazdorska obsada (Benicio del Toro, Adrien Brody, Tilda Swinton, Léa Seydoux,Frances McDormand, Timothée Chalamet, Jeffrey Wright, Mathieu Amalric, Bill Murray, Owen Wilson, Elisabeth Moss, Edward Norton, Willem Dafoe, Saoirse Ronan, Christoph Waltz, Jason Schwartzman) to dwa elementy, które mogą być decydujące w kontekście oceny tego filmu. Niebezpieczeństwo pęknięcia produkcji na kilka nierównych jakościowo części, wynikające z upchania w tak wielu wspaniałych aktorów do jednego dzieła jest całkiem spore i realne. Wydaje się jednak, że należy w tym aspekcie zaufać bardzo doświadczonemu reżyserowi, która ma na swoim koncie imponujące poziomem artystycznym współprace z aktorami światowego formatu. Widzom pozostaje jedynie czekać na końcowy efekt, ale patrząc na kilkuminutową owację na stojąco z Cannes, wydaje się, że ostrożność w podejściu do tego obrazu wynika bardziej z kurtuazji niż prawdziwego strachu.
„Eternals”, reż. Chloé Zhao (polska premiera: 5 listopada 2021)
Choć Marvel w zdecydowany sposób przeniósł najważniejsze wydarzenia swojego filmowego uniwersum w świat seriali to ostatkami sił trzyma się jeszcze przemysłu kinowego, próbując nie utracić tamtejszego fotelu hegemona. Po „Czarnej Wdowie” swoją premierę będzie miał jeszcze „Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni” i „Eternals”, to właśnie ten ostatni z wymienionych filmów zasługuje na największe zainteresowanie. Decydują o tym dwie kwestie – fabularna i artystyczna. Pierwsza z nich odnosi się do diametralnych zmian w całym uniwersum, do którego zostaną wprowadzeni zupełnie nowi i potężni bohaterowie – Eternals. Jest to rasa przedwiecznych i nieśmiertelnych istot, która żyjąc w ukryciu ukształtowała całą historię Ziemi. Trudno nawet przewidzieć jak duże zamieszanie wprowadzą informacje, z którymi dane będzie nam się zapoznać podczas oglądania tego filmu, ale może być to decydujące dla dalszego rozwoju całego uniwersum. Przestrzeń kina nie złożyła więc jeszcze broni u stóp świata seriali i cały czas trzyma kilka asów w rękawie. Natomiast kwestia artystyczna odnosi się do nazwiska reżyserki filmu – tegorocznej podwójnej laureatki Oscara za film „Nomadland”. Zhao udowodniła już swoje umiejętności na arenie międzynarodowej, więc praca nad wysokobudżetowym blockbusterem nie powinna sprawić jej żadnych trudności.
„Dom Gucci”, reż. Ridley Scott (polska premiera: 24 listopada 2021)
Ponad osiemdziesięcioletni Ridley Scott znalazł chyba na sam koniec swojej kariery niespożyte zasoby energii – jest to bowiem drugi film w tym zestawieniu. Tym razem uznany reżyser sięga do zupełnie innych czasów historycznych, aby pochylić się nad historią Patrizzi Reggiani, byłej żony Maurizio Gucciego, która postanowiła zamordować swojego męża, który (jak możemy domyślić się po nazwisku) był blisko spokrewniony z znanym projektantem mody Guccio Gucci. To co przede wszystkim uderza, gdy spojrzy się na informacje o tym filmie, znajduję się w zakładce „obsada”. Lady Gaga, Adam Driver, Jared Leto, Jeremy Irons czy Al Pacino to absolutnie nie są przypadkowe nazwiska i ich występ może okazać się decydujący w kontekście jakość samej produkcji. Krótko mówiąc – należy przygotować się na prawdziwe aktorskie fajerwerki. Co więcej pierwszy zwiastun filmu sugeruje fabułę wypełnioną intrygami, rodzinnymi konfliktami oraz pokazującą świat mody zza kulis. O marce Gucci każdy z nas słyszał wiele niesamowitych historii, ale to kino posiada moc, aby rozpalić naszą wyobraźnię i ciekawość do czerwoności.
„The Matrix 4”, reż. Lana Wachowski (polska premiera: 17 grudnia 2021)
Kontynuacja ikonicznej trylogii o hakerze Neo, który zostaje wplątany w partyzancką walkę o przetrwanie ludzkości w futurystycznym świecie opanowanym przez złowieszczą sztuczną inteligencję to film pozostający na razie w cieniu. Niewiele wiadomo na jego temat poza podstawowymi informacjami obsadowymi, z których tą najważniejszą jest powrót Keanu Reevesa do roli głównego bohatera. Wydaje się jednak, że już na tym etapie można zacierać ręce i wyczekiwać pierwszych zwiastunów, gdyż może się okazać, że refleksja wypływająca z oryginalnych filmów o Neo stanie się po raz kolejny niezwykle aktualna.
„Spider-Man: Bez drogi do domu”, reż. Jon Watts (polska premiera: grudzień 2021)
Kolejny na tej liście obraz, który obrósł w całości aurą tajemnicy. W ostatnich miesiącach fanom marvelowskich produkcji dane było ocierać się o nieskończoną ilość plotek, związanych z prawdopodobnym angażem Tobey’ego Maguire’a i Andrew Garfielda, czyli poprzednich aktorskich wcieleń Spider-Mana. Ich pojawienie się obok Toma Hollanda podyktowane miałoby być fabułą bazującą na motywie multiwersum – tj. rzeczywistością, w której mamy do czynienia z wieloma równoległymi światami przeplatającymi się w jednej czasoprzestrzeni. Tego typu opowieść świetnie sprawdziłaby się jako ostatnia część trylogii z Tomem Hollandem w roli głównej, a przy tym funkcjonowałaby również jako spektakularny hołd dla wcześniejszych filmowych odsłon przygód człowieka-pająka. Odbiegając jednak od wszelkich niepotwierdzonych informacji warto skupić się na tym co wiemy na pewno. W filmie powrócą znani z poprzednich produkcji złoczyńcy, Dr Strange w interpretacji Benedicta Cumberbatch odegra znaczącą fabularną rolę. Peter Parker będzie musiał poradzić sobie z ujawnieniem jego tajnej super-bohaterskiej tożsamości. Poza tym Marvel nie ujawnił na razie żadnego oficjalnego zdjęcia z planu czy plakatu kinowego, o zwiastunie nawet nie wspominając. Oczekiwania rosną z każdym dniem i chyba już teraz możemy powiedzieć, że bez względu na jakość samej produkcji, większość fanów będzie pewnie okrutnie rozczarowana. Nie przeszkadza to jednak w żadnym razie cieszyć się tajemniczą otoczką najnowszego „Spider-Mana”. Grudzień w kinie po raz kolejny stanie się miesiącem pełnym niezapomnianych emocji. Miejmy nadzieję, że wyłącznie pozytywnych.
„King’s Man: Pierwsza misja”, reż. Matthew Vaughn (polska premiera: 22 grudnia 2021)
Swoisty prequel do serii „Kingsman”, rozgrywający się wiele lat przed oryginalnymi filmami autorstwa Matthew Vaughna to opowieść, która ma okazję w sposób widowiskowy zakończyć rok 2021 w polskich kinach. Bazujący na podobnych schematach co poprzednie części, dekonstruujący i wyśmiewający na każdym kroku klasyczną bondowską estetykę obrazu szpiegowskiego, a także przesiąknięty dystyngowanym brytyjskim charakterem to przepis na olbrzymi sukces. Pytanie tylko czy twórcom nie skończyły się pomysły mogące urozmaicić szaloną i chaotyczną fabułę. Sama zmiana historycznego kostiumu czy nowe realia, w których będzie rozgrywać się akcja mogą nie wystarczyć, aby fani serii docenili starania producentów. Nie ma jednak wątpliwości co do tego, że Ralph Finnes obsadzony w jednej z głównych ról, da prawdziwy popis aktorskiego rzemiosła i bardzo możliwe będzie ciągnął film swoją charyzmą. Przy wszystkich wymienionych cechach serii to powinno w zupełności wystarczyć do świetnej zabawy w sali kinowej.
Druga połowa 2021 roku zapowiada się naprawdę dobrze i aż trudno uwierzyć (po ponad półtora roku pandemicznego marazmu), że obejrzenie wszystkich tych filmów w prawdziwym kinie będzie na wyciągnięcie ręki. Oczywiście idąc tropem sentencji mówiącej, żeby: „nie chwalić dnia przed zachodem słońca” należy podejść do każdej z wymienionych zapowiedzi z dystansem. Ogromną radością może jednak napawać to, iż przestaliśmy mówić o nowych produkcjach tylko na poziomie teoretycznym, a zaczęliśmy wierzyć w ich faktycznie pojawienie się na wielkim ekranie. Może cała ta covidowa przygoda nauczyła nas doceniać rzeczy oczywiste – nawet jeśli już wcześniej wielu kinomanów nazywało każdorazowe wyjście na film świętem. Niech to podejście zawsze nam przyświeca – bez względu na okoliczności.
Mateusz DREWNIAK