Poza skalą

„Sport Illustrated” uznał skok Boba Beamona za jedno z pięciu najważniejszych sportowych osiągnięć XX wieku. Źródło: Autor nieznany / Wikimedia Commons

Rekord świata, zarówno w skoku w dal, jak i jakiejkolwiek innej dyscyplinie, brzmi dumnie, ale rekord świata ustanowiony wynikiem o aż 55 centymetrów lepszym niż poprzedni mistrzowski rezultat wydaje się być czymś z zupełnie innej ligi. W 1968 roku, podczas Igrzysk Olimpijskich w Meksyku, Bob Beamon dokonał, jak się wtedy wydawało, niemożliwego. 

Fani sportu świeżo w pamięci mają to, co wydarzyło się w ostatnią niedzielę w Tokio. Fenomenalna Yulimar Rojas o 17 centymetrów pobiła 26-letni rekord świata w trójskoku kobiet. Spektakularny skok na 15,67 metrów dał jej tego dnia nie tylko najlepszy rezultat w historii, ale też ogromną, bo aż 66-centymetrową, przewagę nad drugą w stawce Patricią Mamoną. To wszystko musi robić wrażenie. Zestawienie wyczynu genialnej 25-latki z tym, co zrobił Bob Beamon w 1968 roku, choć pod wieloma względami niewłaściwe, pozwala jednak wyobrazić sobie, jak wielce zdumiony osiągnięciem Amerykanina był świat. Beamon bowiem, tak samo jak Rojas, zostawił przeciwników daleko w tyle (różnica między pierwszym a drugim miejscem wyniosła 71 centymetrów), ale też pobił rekord nie o 17, a o 55 centymetrów! Jakby tego było mało, po zawodniczce z Ameryki Południowej można było się spodziewać bardzo długich, a nawet rekordowych skoków. Od lekkoatlety z USA nie oczekiwał tego niemal nikt.

Wrodzony talent

Bob już będąc dzieckiem udowadniał, że ma talent, który pozwala mu skakać daleko. By oderwać myśli od trudnej sytuacji w domu (matka zmarła na gruźlicę osiem miesięcy po jego narodzinach, ojciec był alkoholikiem) i szkole (w placówce pełnej gangów nieustannie trzeba było się mieć na baczności), mały Beamon zatracił się w sporcie. Poświęcił się najpierw koszykówce, a dopiero później dyscyplinie, w historii której miał się w przyszłości zapisać. Godzinami trenował szybkość i technikę. W wieku zaledwie 15 lat oddał skok na odległość 7,34 m. To o dwa centymetry więcej niż wynosi szerokość bramki do piłki nożnej.

Amerykanin zapowiadał się na wspaniałego zawodnika. Wówczas jednak nikt nie mógł przypuszczać, że za siedem lat skoczy poza skalę – tak daleko, że urządzenia pomiarowe nie będą w stanie zmierzyć jego skoku. Z kolei sam Bob nie mógł sobie wymarzyć lepszych okoliczności do tego, by dać się poznać szerszej publiczności. Swój najdalszy skok oddał bowiem podczas igrzysk olimpijskich – imprezy o pierwszorzędnym znaczeniu dla sportowców. Na oczach niemal całego świata udowodnił, że rekordy wcale nie muszą być bite o włos. Można je wprost demolować.

Choć w Meksyku od Boba nie oczekiwano bicia rekordów, uważano go za jednego z kandydatów do złotego medalu. Przez cały rok imponował formą, wygrywając większość zawodów w sezonie. By stanąć na najwyższym stopniu podium, musiał jednak pokonać nie byle jakich przeciwników. Groźny był jego kolega z reprezentacji, Ralp Boston, a także radziecki atleta Igor Ter-Owenesian. Lata 60. w skoku w dal upłynęły pod znakiem rywalizacji właśnie tych dwóch zawodników. W trakcie ich zmagań padło osiem rekordów świata. Sześć z nich należało do Amerykanina, dwa do Sowiety. Skoczkowie wspólnie dzierżyli najlepszy wtedy rezultat – 8,35 m. Na imprezie czterolecia wśród kandydatów do zwycięstwa upatrywano również Lynna Daviesa, reprezentanta Wielkiej Brytanii, który liczył na obronę tytuły wywalczonego cztery lata wcześniej w Tokio. 

Beamon kwalifikacje rozpoczął w najgorszy możliwy sposób – od dwóch spalonych prób. Z pomocą przyszedł mu jego kolega z drużyny i mentor, Boston, który z Meksyku wrócił z brązowym medalem. Bob usłyszał od niego, że powinien odbić się jeszcze przed belką, gdyż w tej sytuacji ważniejsza od dalekiego skakania jest czysta próba. 22-letni zawodnik tak też zrobił. Trzecie podejście dało mu odległość 8,19 m. Mógł odetchnąć z ulgą. Wynik Amerykanina był dobry, nawet bardzo dobry. Mimo to nie budził większych obaw w przeciwnikach. Jakże musieli się więc zdziwić, kiedy w rozstrzygającej rywalizacji ten młody chłopak pofrunął o 71 cm dalej. – Porównując jego skoki z naszymi, jesteśmy jak dzieci – powiedział w dniu finału reprezentant ZSRR.

Noc poprzedzającą finałową rywalizację Bob spędził nietypowo. Zamiast odpoczywać przed najważniejszymi w jego dotychczasowej karierze skokami, wyszedł na miasto napić się tequili. Potrzebował się odprężyć. Miał na głowie zbyt wiele zmartwień. Nie układało mu się małżeństwie, a do tego stracił uniwersyteckie stypendium w wyniku bojkotu spotkania z inną uczelnią, której polityka rasowa była dla Beamona i jego czarnoskórych kolegów nie do zaakceptowania. Amerykanin myślał o tym, by w ramach protestu zrezygnować także z wyjazdu na igrzyska, lecz szybko się rozmyślił. Impreza czterolecia była spełnieniem marzeń, których nie potrafił porzucić. Kiedy już jednak stanął na olimpijskim podium, poszedł w ślady Johna Carlosa i Tommiego Smitha – dwóch afroamerykańskich zawodników, których protest wobec niesprawiedliwości rasowej podczas ceremonii wręczenia medali przeszedł do historii igrzysk olimpijskich. Tak jak i oni dwa dni wcześniej 22-latek podniósł w górę zaciśniętą pięść w geście solidarności z marginalizowaną czarnoskórą społecznością Stanów Zjednoczonych. 

Dzień, który zapisał się w historii

Niespotykany wśród sportowców sposób na zniwelowanie napięcia najwidoczniej się sprawdził, gdyż w dniu finału, tuż przed swoją pierwszą próbą, 22-latek wydawał się w pełni zrelaksowany. Gdy rozpoczął rozbieg, słyszał już tylko bicie swojego serca.

Sześć sekund – tyle zajął bieg i skok, za sprawą którego Amerykanin zapisał się w historii sportu. Tuż po nim niemała konsternacja. Aparatura pomiarowa nie daje wyniku. Urządzenie nie mierzy odległości większych niż 8,60 m. Bob nie ma o tym jednak pojęcia. Wie, że skoczył daleko, wydaje mu się, że w granicach rekordu świata, może nawet poprawił go o kilka centymetrów. Jest zaskoczony nie tylko swoją próbą, ale też tym, że sędziowie ręcznie, za pomocą taśmy, starają się określić wynik. Ci z kolei sami nie wierzą, że zmierzony przez nich rezultat może być prawdziwy. Sprawdzają jeszcze raz, potem kolejny. Potrzebują dodatkowych 20 minut. 

W końcu pojawia się wynik: 8,90 m. Nowy rekord świata! Beamon, jak przyznał w rozmowie z Gailem Davisem ze Sky Sports News, nie był zaznajomiony z metrami i centymetrami, znał się tylko na stopach. Z pomocą ponownie przyszedł doświadczony Boston. „Bob, właśnie skoczyłeś ponad 29 stóp!” – krzyknął do młodszego kolegi. 22-latek natychmiast zrozumiał całe zamieszanie. Nikt nigdy nie osiągnął ani 29 stóp, ani nawet 28. Rekordzista świata wpadł w euforię. 

Wszyscy, którzy widzieli „skok marzeń”, a w samych Stanach były to dziesiątki milionów ludzi, musieli osłupieć. Choć Bob spotkał się głównie z okrzykami zachwytu i pochwałami, byli i tacy, którzy próbowali umniejszyć jego wyczyn. Argumentowali to warunkami, które panowały w Meksyku. Inni zauważali jednak, że wiatr, bieżnia czy powietrze, o których dyskutowano, były równe dla wszystkich zawodników, a tylko jeden pofrunął niczym ptak.

Niestety, słowa o szczęśliwym skoku utkwiły w pamięci chłopaka z Nowego Jorku. Jak sam przyznawał, takie rzeczy pozostają w głowie. I z pewnością potrafią w niej zrobić bałagan. Do tego myśli o tym, co dalej, co jeszcze można osiągnąć, dokąd iść, w czym znaleźć motywację do dalszej pracy… Strach przed pustką i brakiem celów ogarnął Boba jeszcze na podium. Atleta, być może sparaliżowany presją i tym, co siedziało w jego głowie, nigdy nie zbliżył się do swojego najlepszego rezultatu. 

W 1991 roku Mike Powell ustanowił nowy rekord świata w skoku w dal (8,95 m). Dokonał tego podczas mistrzostw świata, w związku z czym wynik Beamona jest wciąż obowiązującym i najdłużej niepobitym rekordem olimpijskim. Trudno sobie też wyobrazić, by w przyszłości dyscyplina była świadkiem czegoś równie imponującego jak „skok marzeń” oddany podczas Igrzysk w Meksyku.

Co warto odnotować, skok Boba zapewniłby mu złoto również w tegorocznych zmaganiach w Tokio, w których do wywalczenia najważniejszego krążka, wystarczyło poszybować na odległość 8,41 m. Amerykanin zostawiłby stawkę daleko w tyle także w Londynie czy Pekinie. 

Paulina PSZCZÓŁKOWSKA