Dla kogo drużynowe mistrzostwo Polski?

Gorzowianie są blisko brązowego medalu. Źródło: Twitter/UniaLesznoKS

Walka o medale żużlowej Ekstraligi wkracza w decydującą fazę. Bliżej brązowego krążka są gorzowianie. W kwestii złota jednak sytuacja nadal jest skomplikowana. Po pierwszym półfinale między wrocławianami a lublinianami zanotowano remis. Wydaje się, że finał już dawno nie był tak ekscytujący.

FOGO UNIA LESZNO – MOJE BERMUDY STAL GORZÓW

Jedyny niedzielny mecz był spotkaniem dwóch rozczarowanych drużyn. I Leszno, i Gorzów przegrały swoje starcia półfinałowe i znalazły się w finale pocieszenia, który, jak się wydaje, nie spełnił aspiracji obu klubów. Warto wspomnieć, że to pierwszy raz od 2013 roku, kiedy żadnej z tych ekip nie ma w rywalizacji o złoto PGE Ekstraligi. Na Smoczyku nie było jednak widać niższej rangi zawodów. Obie drużyny od początku meczu pokazywały ambicję. Jednak to Stalowcy lepiej go rozpoczęli, wygrywając 5:1 w pierwszym biegu. Później kontrolowali oni przebieg tego spotkania. Najwyższą przewagę osiągnęli po 10. gonitwie, kiedy to mieli już 10 punktów więcej od gospodarzy. Co prawda Unia potrafiła w dwóch kolejnych wyścigach, dzięki rezerwom taktycznym, odrobić większość strat, lecz w biegach nominowanych ponownie gorzowscy seniorzy okazali się dużo lepsi od swoich rywali. Cały mecz Stalowcy wygrali 49:41 i są zdecydowanymi faworytami przed rewanżem na swoim torze. Leszczynianie, jeśli marzą o brązowym medalu, muszą zdecydowanie poprawić swoją jazdę.

Wśród seniorów gospodarzy nie zawiedli jedynie Jason Doyle oraz Janusz Kołodziej. Obaj zapisali na swoich kontach jedyne „trójki” tej formacji i w wielu biegach dzielnie walczyli z rywalami. Zakończyli mecz odpowiednio z 12 i 13 „oczkami”. Między nimi a kolejnymi żużlowcami Unii była już spora przepaść punktowa. Bardzo zawiedli Piotr Pawlicki oraz Emil Sajfutdinow. Kapitan Byków zgubił w fazie play-off prędkość motocyklów i nie potrafił, prócz upadków, zaprezentować nic na torze. Uzbierał jedynie dwie „dwójki”. Jeszcze gorzej zaprezentował się Rosjanin, dla którego ten mecz był ostatnim w kewlarze Unii na Smoczyku. Można było odnieść wrażenie, że nie wykazuje on żadnej ambicji, by pożegnać się w należyty sposób z kibicami, którzy dopingowali go przez siedem lat. Trener Baron dał mu na to szansę nawet w biegu nominowanym, jednak na metę przyjechał on po raz kolejny tego wieczoru jako ostatni. Równie wolny w niedzielę okazał się Jaimon Lidsey, który zdobył tyle samo punktów, co Sajfutdinow, czyli dwa. Na występ Australijczyka, tak jak Rosjanina, można spuścić zasłonę milczenia. Cała formacja seniorska Unii zasługuje jedynie na trójkę z minusem. O wiele lepiej zaprezentowali się leszczyńscy juniorzy. Krzysztof Sadurski zaliczył najlepszy mecz sezonu, a Damian Ratajczak w każdym swoim biegu punktował, nawet w nominowanym, kiedy minął linię mety jako pierwszy. Obaj uzbierali łącznie 10 „oczek” i za to zasługują na piątkę.

W drużynie gości w końcu na dobrym poziomie pojechali wszyscy seniorzy. Moim MVP zostaje Rafał Karczmarz, którego postawa jest dużą niespodzianką. Zawodnik U-24 rzadko w tym sezonie miał swoje momenty chwały, jednak w Lesznie nie przywiózł żadnej „zerówki” i walnie przyczynił się do zwycięstwa zespołu. Mimo iż nie zdobył największej liczby punktów, w moim mniemaniu, wykazał się ogromną wolą walki, która pozwalała mu wyprzedzać bardziej doświadczonych rywali. Świetne spotkanie zaliczyli Bartosz Zmarzlik oraz Anders Thomsen, autorzy 12 „oczek”. Obaj byli wyjątkowo szybcy na trasie i nie mieli problemów, by pokonywać łuki na trudnym leszczyńskim owalu. Tyle samo punktów co Karczmarz zdobył w niedzielę Martin Vaculík. Słowak w tym meczu prezentował się o wiele lepiej niż w starciu półfinałowym z Motorem Lublin, co można powiedzieć też o Szymonie Woźniaku. Co prawda jego dorobek punktowy (cztery „oczka”) może nie był imponujący, ale warto wspomnieć, że Polak trafił na przestrzeni spotkania na najgorsze pola startowe, które już na początku biegów nie dawały mu szans na walkę o indywidualne zwycięstwa. Całą formację oceniam jednak na piątkę. Niższą notę, bo dwójkę z plusem, wystawiłabym gorzowskim juniorom. Wiktor Jasiński powalczył jedynie w biegu młodzieżowym, który po efektownych atakach wygrał, jednak z biegiem meczu nie potrafił on nawiązać równej walki nawet z młodymi zawodnikami Unii. Jeszcze gorzej poszło Kamilowi Nowackiemu, który za każdym razem przyjeżdżał na linię mety jako ostatni. Nie zmienia to jednak faktu, że z tak punktującymi seniorami, to Stal Gorzów wydaje się zdecydowanymi faworytami do odebrania kolejnego w historii klubu medalu PGE Ekstraligi.

MOTOR LUBLIN – BETARD SPARTA WROCŁAW

Tegoroczny finał ligi jest jednym z ciekawszych od lat. Wśród dwóch drużyn wyróżnia się oczywiście faworyt, jednak drugi zespół również ma wiele do zaoferowania. Motor Lublin na początku sezonu nie był stawiany w roli faworyta, a tym bardziej pretendenta do złotego medalu, ale śmiało można powiedzieć, że jeszcze żaden beniaminek nie osiągnął tego, co lublinianie zdołali zrobić w dwa lata. Pierwszy mecz finałowy odbył się na terytorium Koziołków. Spotkanie od początku było bardzo wyrównanie i takie pozostało do końca. Przez większość meczu to goście prowadzili, jednak bardzo nieznacznie, bo tylko różnicą dwóch punktów. Zmieniło się to dopiero w 11 wyścigu, gdzie wynik powiększył się na korzyść gości o kolejne dwa „oczka”. Przed biegami nominowanymi wrocławianie prowadzili sześcioma punktami, ale lublinianie nie dali za wygraną. Czternasty wygrali 4:2, a piętnasty podwójnie. Taki rozwój wypadków sprawił, że mecz zakończył się remisem, a w niedzielę drużyny zaczną finał „od początku”.

Drużyna Motoru do finału przystąpiła w okrojonym składzie. W ostatnim meczu z gorzowską Stalą Grigorij Łaguta brał udział w fatalnie wyglądającym upadku. Od razu po nim odjechał w karetce do szpitala. Zawodnik, mimo intensywnych zabiegów rehabilitacyjnych, nie zdecydował się na wzięcie udziału w zawodach. Zastosowano za niego zastępstwo zawodnika. Liderem zespołu tym razem był Dominik Kubera. Ramię w ramię z młodym Polakiem, najważniejsze punkty zdobywał również Mikkel Michelsen. Zdobyli kolejno 16 i 12 „oczek”. Kolejny słabszy mecz zanotował Jarosław Hampel. Były zawodnik Unii Leszno zgarnął zaledwie sześć punktów, z czego ani razu nie przyjechał do mety na pierwszym miejscu. Słabym ogniwem w drużynie okazał się również Krzysztof Buczkowski. Polak pomimo „trójki”, później zanotował tylko dwie „jedynki”. Nie mogę wystawić wysokiej oceny drużynie, w której dwóch zawodników zdobywa większość wszystkich punktów, ale mimo to kadra seniorska otrzymuje czwórki z plusem. Moim zdaniem jest jeszcze nad czym pracować. Słabiej również spisali się juniorzy. Pomimo podwójnego zwycięstwa w biegu młodzieżowym, później tylko Mateusz Cierniak dołożył jeszcze punkt. Młodzieżowcom wystawiam trójki.

W drużynie gości rolę filarów zespołu pełniło trzech zawodników – Maciej Janowski, Gleb Chugunow i Daniel Bewley. Każdy z nich zanotował dwucyfrowy wynik, jednak najwięcej punktów zgromadził Janowski (11). Można powiedzieć, że ten mecz był bardzo ciekawy również w kontekście drużyny gości. Zawodnicy, którzy zwykle przyjmują role drugoplanowe (Chunugow, Bewley), tym razem zebrali prawie połowę punktów. Natomiast Tai Woffinden i Atem Łagura stanowili drugą linię. Brytyjczyk przywiózł siedem „oczek”, a Rosjanin pięć. Mimo to wrocławianie stanowili zgraną całość i gdy niektórym zawodnikom nie szło po ich myśli, to ich koledzy z zespołu prawidłowo dostosowywali się do warunków torowych. Seniorom za zgranie i organizację stawiam piątki. Spartanie zdecydowanie bardziej zasługują na złote krążki, jednak remis w pierwszym meczu wprowadza nieco zamieszania i niewiadomych przed drugim finałem. Zdecydowanie najgorszą częścią wrocławskiej drużyny są ich juniorzy. Przemysław Liszka dodał od siebie dwa punkty, natomiast Michał Curzytek nie zapunktował. Jeśli zdarzy się tak, że mistrzostwo zgarną lublinianie, to dużą w tym rolę odegrają młodzieżowcy, gdyż wrocławscy nie prezentują najlepszej formy. Wystawiam im dopuszczający.

Emilia RATAJCZAK & Marta KOTECKA