Polska Izba Książki zainicjowała nowy projekt Ustawy o ochronie rynku książki. Celem wnioskodawców projektu jest wsparcie niezależnych księgarni. Czytelnicy jednak protestują, a zdania pisarzy i właścicieli księgarni w tej sprawie są podzielone. Czemu faktycznie ma służyć ustawa?
Projekt nowej ustawy o ochronie rynku książki został udostępniony publicznie w kwietniu tego roku i wywołał nie lada zamieszanie w środowisku czytelniczym. Jak możemy dowiedzieć się z głównej strony Polskiej Izb Książki, jest to zaktualizowana i zmieniona wersja powstałego już w lutym 2017 roku projektu ustawy, procedowanego w Sejmie i wielokrotnie omawianego w środowisku książki. Do maja trwały konsultacje branży wydawniczo-księgarskiej nad projektem, jednak ich forma oraz najnowsze modyfikacje projektu nie zostały udostępnione publicznie, a jedynie dla ludzi z branży wydawniczej. Czy obawiano się reakcji na projekt wśród czytelników i co najważniejsze, czy te obawy mogą być uzasadnione?
Więcej szkody niż pożytku?
Głównym założeniem projektu jest wprowadzenie na okres sześciu miesięcy od wydania książki jej jednolitej ceny, która nie może być niższa od ceny okładkowej. Oznacza to, iż w kluczowym dla żywotności książki okresie, jakim jest pierwsze kilka miesięcy od wydania, jej cena będzie niezmienna, często też zawyżona. Księgarnie, w których będzie ona sprzedawana nie będą mogły nakładać własnej, często niższej ceny od tej umieszczonej na okładce przez wydawnictwo. Niemożliwe będzie też wprowadzanie ceny promocyjnej, czy przedsprzedaży w niższej cenie. Działania mają na celu ochronę i wsparcie niezależnych księgarni, ale czy faktycznie przyniesie to oczekiwany rezultat?
Nie ma rynku książki bez czytelnika, a to właśnie czytelnikom najbardziej oberwie się po kieszeni po wejściu w życie ustawy.
– Nie możemy pozwolić na to, żeby książki stały się dobrem luksusowym, na które stać tylko wybranych. Sama uwielbiam czytać, ale nie sięgnę po książkę, która przekracza mój studencki budżet – mówi nam Karolina, studentka WNPiD UAM.
Księgarnie internetowe również przestaną być atrakcyjne dla konsumentów książek. Będą one bowiem zmuszone do wprowadzenia takich samych cen, jak w księgarniach stacjonarnych, do czego doliczone zostaną koszty wysyłki, a wszystko to ostatecznie doprowadzi do tego, że internetowy zakup lektury stanie się nieopłacalny. Wzrośnie również cena e-booków i audiobooków, a co za tym idzie, popularniejsze stanie się „piractwo”, czyli pobieranie książek z nielegalnych źródeł.
Jak szwajcarski ser
Na potencjalnych zmianach ucierpieć może nie tylko ubogi już poziom czytelnictwa w Polsce, ale również kameralne wydawnictwa, a zwłaszcza takie, które promują początkujących pisarzy. Młodzi twórcy z ustawą mogą również mieć bardzo nie po drodze, bo jest spore ryzyko, że ich książki po prostu się nie sprzedadzą.
– Dla małych wydawnictw ta ustawa może znaczyć bardzo dużo, ale niekoniecznie dobrego. Sama staram się kupować książki bezpośrednio od wydawnictw, które lubię i chcę wspierać – mówi Marta, miłośniczka książek.
Poczytni pisarze też mogą potencjalnie ucierpieć – jeśli kolejne tomy ich powieści nie będą dostatecznie popularne, to nie opłacalne stanie się wydawanie kolejnych.
Pojawiają się odważne głosy mówiące, że ustawa cofnie rynek książki do lat 90. W tamtych czasach nie było internetu i faktycznie wtedy mogłaby mieć ona realne szanse zdziałać wiele dobrego. Obecnie konsekwencje wprowadzenia nowej ustawy mogą być w dużej mierze przykre dla ogółu książkowego świata. Zwłaszcza, że słyszalne są głosy, iż ustawa jest dziurawa jak szwajcarski ser. Może skutkować to dodatkowymi problemami, a ich konsekwencje mogą być nieodwracalne. Nic więc dziwnego, że znalazło się wielu, którzy chcą temu zapobiec. W tym celu powstała petycja „NIE dla jednolitej ceny książek”, w której łącznie uzyskano ponad dziewięć tysięcy podpisów czytelników, pisarzy, księgarzy i wszystkich innych, dla których ustawa może być krzywdząca. Polski rynek książki wręcz domaga się zmian, ale wszystko wskazuje na to, że zmiany proponowane przez PIK ten rynek jedynie zdestabilizują.
Swego czasu Andrzej Sapkowski, autor sagi o wiedźminie Geralcie przekonywał, że książka nie powinna kosztować więcej niż pół litra wódki, bo wtedy wybór jest prosty. Ta trafna uwaga jeszcze nigdy nie wybrzmiewała dobitniej.
Izabela SULOWSKA