„Pomagamy i chronimy” tak brzmi oficjalne motto polskiej policji. Ucieleśnia ono ideały, które zawsze powinny przyświecać funkcjonariuszom na służbie. Niestety, to hasło to często jedynie puste słowa. Zaufanie do instytucji policji spada, a oliwy do ognia dolewają coraz liczniejsze przypadki brutalności i nadużyć. Czy możemy już mówić o problemie systemowym?
Wieczorem 30 lipca 2021 roku pijany Dmytro Nikiforenko zasypia we wrocławskim autobusie miejskim. Zostaje przetransportowany do izby wytrzeźwień, gdzie wkrótce po interwencji policji umiera. Jak mogło do tego dojść? Według policjantów obywatel Ukrainy zachowywał się agresywnie i stanowił realne zagrożenie dla funkcjonariuszy. Ta wersja wydarzeń zupełnie nie pokrywa się z dostępnymi nagraniami z monitoringu MPK i sprzed wejścia do izby wytrzeźwień. Co zatrważające, nie wiadomo co działo się przez ponad godzinę trwania interwencji, kiedy Nikiforenko przebywał już w rękach służb. Policjanci po prostu wyłączyli kamery umieszczone na swoich mundurach. Okazało się, że Ukraińca bito, podduszano i potraktowano gazem łzawiącym. W ten sposób bezbronny człowiek został zakatowany na śmierć. Obecnie toczy się postępowanie w sprawie, śledztwo zostało przeniesione ze Świdnicy do Szczecina. Jak donosi „Gazeta Wyborcza”, ze służby zwolniono właśnie trzeciego funkcjonariusza biorącego udział w tej feralnej interwencji.
Plaga niedziałających kamer
Zaledwie dwa dni później we Wrocławiu dochodzi do kolejnej tragedii. 29-letni Łukasz Łągiewka od dłuższego czasu zmagał się z depresją. Zaniepokojona stanem jego zdrowia psychicznego rodzina obawiała się, że będzie chciał popełnić samobójstwo. Bliscy wezwali więc na ratunek policję, która siłą wdarła się do mieszkania przerażonego mężczyzny. Ponownie kamery wszystkich funkcjonariuszy zostały w „tajemniczych okolicznościach” wyłączone. Łukasz zmarł w ciągu kilku godzin od interwencji. Relacje rodziny wskazują na brutalność policjantów, którzy mieli pobić i udusić 29-latka. Funkcjonariusze zaprzeczają tym zarzutom, dodatkowo zasłaniając się koniecznością reakcji na rzekomą agresję ze strony mężczyzny. Policjanci zostali dyscyplinarnie zwolnieni, lecz nie z powodu prawdopodobnego doprowadzenia do śmierci, ale z racji wyłączenia kamer na mundurach. Czy sprawa zostanie wyjaśniona, a winni pociągnięci do odpowiedzialności?
Przedawkowanie czy przyduszenie?
Lubin w województwie dolnośląskim, 6 sierpnia 2021 roku. 34-letni Bartosz Sokołowski wrócił nad ranem do domu i bezskutecznie próbował dostać się do środka. Według zeznań jego rodziców był uzależniony od narkotyków. Matka mężczyzny chcąc mu pomóc wezwała policję, która wkrótce przyjechała na miejsce. Obezwładniony Bartosz był przez kilkanaście minut przyduszany do ziemi, a gdy przyjechało pogotowie, mógł już nie żyć. Policja uważa jednak, że mężczyzna na pewno zmarł w szpitalu. Innego zdania są ratownicy i rodzina. Prokuratura stwierdziła, że w organizmie Sokołowskiego faktycznie wykryto obecność narkotyków w stężeniu potencjalnie niebezpiecznym dla życia. Nie zmienia to faktu, że potraktowanie go w tak brutalny sposób mogło dodatkowo obciążyć organizm i doprowadzić do zgonu.
Zszargana reputacja
Jak wynika z sondażu przeprowadzonego rok temu dla OKO.Press przez Ipsos, blisko 60% ankietowanych odczuwa spadek zaufania do instytucji policji. Działania funkcjonariuszy podczas protestów przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego budziły szerokie kontrowersje. Pojawiały się liczne zarzuty o „upartyjnienie” policji, która miała nękać i zastraszać demonstrantów. Na negatywne odczucia obywateli mogą mieć też wpływ pandemiczne obostrzenia, za których nieprzestrzeganie posypały się przecież tysiące mandatów. Niezrozumienie i frustracje budzą podwójne standardy obserwowane w działaniach służb. Podczas gdy narodowcy z marszu niepodległości mogą niemalże pod okiem policji spokojnie dewastować centrum Warszawy, aktywistka Elżbieta Podleśna doświadcza policyjnego nalotu o szóstej rano pod podejrzeniem dopuszczenia się „obrazy uczuć religijnych”.
Dlaczego policja przeżywa kryzys wizerunkowy? Przyczyn może być kilka. Oczywiście nie bez winy jest obecny rząd, któremu przecież podlegają służby mundurowe. Trudno o zaufanie do policji, która jest raz za razem wykorzystywana w imieniu kontrowersyjnej władzy, mającej wyraźne zapędy autorytarne. Istotny jest też problem braków kadr i kwestionowanej jakości szkoleń. Zwraca się uwagę na zbyt powierzchowne przygotowanie kandydatów do praktycznej służby w terenie. Sytuację dodatkowo pogorszyła pandemia, powodując powstanie blisko siedmiu tysięcy wakatów pod koniec zeszłego roku. W samej stolicy nieobsadzonych jest 12% policyjnych posad.
Kacper ZIELENIAK