Nasi niedalecy sąsiedzi z południa od dekady konsekwentnie staczają się w stronę autorytaryzmu. Zmieniona została konstytucja. Nastąpił niemal całkowity demontaż niezależnych mediów. Nie bez powodu przykład Węgier służy polskiej opozycji za przestrogę. Czy da się pokonać Viktora Orbána? W ostatecznym akcie politycznej desperacji węgierska opozycja zawiązała koalicję, której celem jest odsunięcie Fideszu od władzy.
Nowa koalicja skupia ugrupowania od „prawa” do „lewa”. W jej skład wchodzą między innymi socjaliści, liberałowie i zieloni, ale również skrajnie prawicowa, nacjonalistyczna partia Jobbik. Czy ludzi o tak odmiennych poglądach da się pogodzić? Na dłuższą metę ideologiczna rozbieżność może stanowić przeszkodę nie do pokonania, ale obecnie liczy się tylko jedno – pokonanie Orbána w wyborach wiosną 2022 roku. Aby to osiągnąć, zorganizowano prawybory, mające wyłonić polityka zdolnego do skutecznego przeciwstawienia się obecnemu premierowi i jego ugrupowaniu. Prawybory, w których wzięło udział około 800 tysięcy wyborców, zwyciężył z poparciem blisko 57% Péter Márki-Zay, tym samym pokonując kontrkandydatkę Klarę Dobrev.
Kim jest Péter Márki-Zay? Ten 49-letni polityk i ojciec siedmiorga dzieci aktualnie sprawuje funkcję burmistrza niespełna 50-tysięcznego miasta Hódmezővásárhely. Márki-Zay zapowiada walkę o powrót Węgier do serca zjednoczonej Europy. Chce też zwiększenia roli samorządów, wprowadzenia euro i zerwania z prorosyjskim i prochińskim dyskursem węgierskiego rządu. Paradoksalnie, kontrkandydat Orbána może stanowić dla niego poważne zagrożenie, uszczuplające jego elektorat. Márki-Zay to konserwatysta i praktykujący katolik, osoba deklarująca się jako przeciwnik „poprawności politycznej”. Taka orientacja światopoglądowa, w znacznej mierze odbiera pole do popisu propagandzie Fideszu. Nie zarzucą swojemu przeciwnikowi szerzenia „ideologii gender” czy utożsamiania się z LGBTQ i uchodźcami. Warto zwrócić uwagę, że Márki-Zay jest stosunkowo młody. To polityczny nowicjusz i osoba spoza schematu, niezwiązana ze skandalami, które pogrążyły już wielu wschodzących „liderów” węgierskiej opozycji.
Pewien wyłom w monolicie totalnej władzy Fideszu powstał dwa lata temu, kiedy kandydat opozycji na stanowisko burmistrza Budapesztu Gergely Karácsony pokonał ubiegającego się o reelekcję poplecznika Orbána. Utrata stolicy, zamieszkałej przez blisko jedną trzecią populacji kraju, to dotkliwy cios polityczny i wizerunkowy dla rządzących. Wyłania się z niej również coraz większa przepaść dzieląca kosmopolityczny i prężny Budapeszt, będący jedynym wielkim ośrodkiem miejskim Węgier, i resztę kraju, tworzącą konserwatywny świat pozbawionych perspektyw wsi i miasteczek. Węgry zostały uznane przez organizację Freedom House za państwo „częściowo wolne”, będąc tym samym jedynym państwem Unii Europejskiej, które nie znalazło się w najwyższej, „zielonej” kategorii rankingu. Kraj Viktora Orbána charakteryzują fatalne jak na państwo członkowskie UE wskaźniki wolności gospodarczej, korupcji czy inflacji. Do tego dochodzi stosunkowo niskie zadowolenie obywateli z jakości życia, które potwierdzają badania takie jak Human Development Index czy World Happiness Report, plasujące Węgry na szarym końcu unijnej stawki w towarzystwie Rumunii, Bułgarii i Chorwacji.
Najnowsze październikowe sondaże pokazują, że Fidesz i zjednoczona opozycja idą łeb w łeb. Pozwala to mieć nadzieję na pokonanie Orbána i wyciągnięcie konsekwencji za 10 lat niszczenia demokracji. Istnieje jednak realna obawa, że premier nie odda władzy tak łatwo. Może spróbować podważyć wyniki przyszłorocznych wyborów. W końcu jest na taką ewentualność doskonale przygotowany. Pełne przejęcie wszystkich części składowych systemu trójpodziału władzy oraz niemal całkowita kontrola nad mediami, jak dotąd skutecznie ubezpieczały Viktora Orbána.
Kacper ZIELENIAK