Lech Poznań UAM – tak nazywa się drużyna będąca owocem współpracy dwóch uznanych wielkopolskich marek: Lecha Poznań oraz Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Choć jest beniaminkiem trzeciej ligi (grupa II) kobiet, zimową przerwę spędzi na fotelu lidera. O udanych miesiącach, dalszych planach oraz kształcie zespołu porozmawialiśmy z Alicją Zając, opiekun niebiesko-białych.
Materiał we współpracy z portalem www.aosporcie.pl
Wiktoria Łabędzka, dziennikarka aosporcie.pl: „Krok po kroku” – to stwierdzenie, które dość często można od Ciebie usłyszeć. Motto czy świadomość punktu docelowego?
Alicja Zając, trenerka Lecha Poznań UAM: – Myślę, że kwestia moich doświadczeń piłkarskich. Zdarzało się, że zaczynałyśmy sezon z myślą o mistrzostwie, a nie udawało nam się awansować nawet do najlepszej czwórki. Chcę wpajać zawodniczkom, właściwie robię to od czasu, gdy były młodsze, że skupiamy się na tym najbliższym celu: pierwszym meczu, a dopiero potem na następnym i kolejnym. To wtedy przychodzi i sądzę, że tym, co pokazało słuszność tej drogą, było awansowanie do trzeciej ligi. Tak naprawdę przed rundą wiosenną miałyśmy 12 punktów straty do lidera, a mimo to udało się dokonać czegoś, co wydawało się niemożliwe. I dziewczyny zdają sobie z tego sprawę, dla mnie to ważne – dlatego one tak się rozwijają. Ja też.
WŁ: No właśnie. To w końcu drużyna, która nie powstała tyle co przed rozpoczęciem tego sezonu. Znasz te dziewczyny od paru lat i – z tego, co udało mi się dowiedzieć – to grupa, w której od początku widać było spore możliwości.
– To prawda. Można powiedzieć, że te dziewczyny od samego początku są pod moją ręką, choć niektóre zmieniały barwy, potem wracały. Miały osiągnięcia: halowe, na trawie – i naprawdę można powiedzieć, że tak trochę z niczego powstała fajna drużyna. Każda dołożyła do tego swoją cegiełkę. Myślę, że sukcesy jeszcze przed nami i to w każdej odmianie piłki. To świetna grupa, która po prostu chce się rozwijać i to jest najważniejsze.
Karol Szabanowski, dziennikarz „Fenestra. Gazeta Studencka”: – Same rozmowy z klubem podobno trochę trwały.
– Trwały bardzo długo. Już na obozie we Wronkach półtora roku temu rozmawiałam z Tomkiem Mendrym, liderem projektu. Sama byłam przedtem w Lech Poznań Football Academy, dosłownie prowadziłam treningi na stadionie: początkowo z grupami chłopięcymi, dopiero potem z dziewczynkami. Jakieś trzy lata staraliśmy się o stworzenie kobiecego zespołu seniorskiego, ale się nie udało. Gdy przez ten ostatni sezon występowałyśmy pod szyldem UAM-u, trochę się zmieniło i fajnie, że to ruszyło. Myślę, że plany są ambitne, ja też jestem osobą ambitną.
WŁ: Czy masz wiedzę, że osobom odpowiedzialnym za ten projekt przy Bułgarskiej zależało właśnie na takim waszym, wypracowanym na UAM-ie, „know-how” w pracy z zespołami dziewczęcymi?
– Myślę, że tak. Jeśli chodzi o kobiecą piłkę, sam trener Weiss (pracownik Studium Wychowania Fizycznego i Sportu UAM, inicjator futsalu kobiet na naszej uczelni) to chyba najbardziej rozpoznawalna postać w Poznaniu. Sądzę, że ja w pewien sposób też, czy to przez piłkę trawiastą w Polonii Poznań, czy halową na UAM-ie, bo z nim jestem najbardziej kojarzona. Siedzimy w tym dłużej, więc przy Bułgarskiej wiedziano, że można nam zaufać. Trochę ich wprowadzamy w ten świat damskiego futbolu, a oni nas w ten organizacyjno-techniczny, zapewniając nam wiele rzeczy, na które normalnie nie byłoby nas stać.
WŁ: Kiedy same dziewczyny dowiedziały się, że będą grały pod szyldem klubu?
– Tak w okolicach lutego czy marca zaczęły pojawiać się informacje o połączeniu. Już wtedy wiedziały, że tak będzie, ale nie mówiliśmy tego oficjalnie, żeby nie zaprzątały tym sobie głów. Żebyśmy się skupiły na tym, aby – krok po kroku – wygrywać kolejne mecze i powalczyć o awans.
KS: Czy przez tę rundę drużyna zdążyła się tak całkowicie oswoić z herbem?
– Myślę, że tak. Choć początek był stresujący: ta cała otoczka, wywiady, sesje zdjęciowe, nowy sprzęt, osoby. Sama postać Mai Rutkowskiej, która nie tylko pojawiła się na konferencji prasowej, ale przyjechała do nas, na Morasko, żeby porozmawiać z dziewczynami. To pokazało, że nie będziemy drużyną anonimową. Sam wydźwięk w social mediach też jest ogromny. Te wszystkie czynniki mogły ciążyć, wciąż czasem mogą. To w końcu Lech Poznań. Mówiło się, że budujemy to wszystko ze spokojem, a my będąc beniaminkiem jesteśmy liderem, więc wiadomo, że przychodzi ochota na coś więcej.
WŁ: I to mimo tego ligowego falstartu.
– Tę pierwszą porażkę z Błękitnymi Stargard (0:2) zrzucamy na stres czy oczekiwania wobec herbu Lecha Poznań, natomiast w Lęborku powinnyśmy wygrać, nie zremisować 1:1. I te ostatnie cztery minuty w Krobi, gdzie przegrałyśmy 0:1… Ja im powtarzam, że możemy przegrywać, bo w przypadku tak młodego zespołu to zrozumiałe, ale musimy być zaangażowane, mieć chęci do walki. Tego nie może zabraknąć w żadnym meczu. Jeśli te cechy będą nas charakteryzować, to drużyna śmiało zostanie w czubie tabeli czy nawet wywalczy awans. Jeszcze przed tym sezonem wiedziałam, że możemy znaleźć się w pierwszej trójce. Niezależnie jednak od ostatecznego wyniku, będzie to ogromne doświadczenie.
Źródło: fot. Wiktoria Łabędzka
KS: Zakończyłyście rundę na pierwszym miejscu. Gdzie trenerka Alicja Zając dostrzega mankamenty w grze drużyny, nad którymi należy popracować?
– Myślę, że przydałby się nam ktoś, kto weźmie na siebie ciężar zdobywania bramek. Nie tylko w momentach ważnych, ale tak ogólnie. Co prawda liderujemy pod tym względem w lidze, ale mimo wszystko uważam, że mamy więcej jakości w defensywie. Może to kwestia mentalnego przełamania lub „dorzucenia ” osoby, która to pociągnie, bo to przede wszystkim młode dziewczyny. Te cztery treningi w tygodniu to dla nich naprawdę sporo, mając na uwadze szkołę czy nadchodzącą maturę. Samo to, że na przyjeżdżają na zajęcia – bardzo to doceniam. Tak naprawdę pierwszoligowe klubu czasem nawet nie mają tylu jednostek treningowych. Uważam, że i tak robimy coś ponad stan.
WŁ: Jakie macie plany na tę przerwę, długą przerwę?
– Normalnie mamy trzy treningi tygodniowo, plus we wtorek siłownię z bieganiem i basenem, więc to wymagający dzień. Ten pierwszy mecz po przerwie zagramy chyba dopiero w marcu, ale dziewczyny na pewno wystąpią w młodzieżowych mistrzostwach Polski rozgrywanych na hali. Zuza Sawicka, Paula Fronczak, Marta Zielińska, Ania Laskowska, Maja Kuleczka oraz Gabrysia Przybył będą grały w Futsal Ekstralidze, dlatego nie odczują tak tej przerwy. Myślę, że ten czas przyda się też drużynie choćby w kontekście szkoły, więc pewnie zejdziemy trochę z obciążeń, żeby w to jedno popołudnie poszły do kina czy nawet na imprezę. Każdy relaksuje się lub odpoczywa w inny sposób i to na pewno im potrzebne.
KS: Czy planujecie w ciągu tych miesięcy jakieś ruchy transferowe?
– Chcemy wzmocnić drużynę i będziemy szukać odpowiednich zawodniczek. Nie ma co ukrywać, to trudne ze względu na specyfikę środowiska kobiecego futbolu. Jasne, herb Lecha może tu pomóc, ale tak naprawdę na tym poziomie wiele rzeczy ma wpływ na ostateczną decyzję. I to wcale nie pieniądze, tylko rodzice, bliscy. Trudno też nakłonić kogoś do zejścia o poziom rozgrywkowy niżej. Musimy szukać w naszym regionie, czasem dziewczyn, które po prostu tu się uczą. Może też któraś z piłkarek potrzebuje przerwy, odpoczynku i wiosną odpali? Chcemy pracować, robić swoje, może kogoś przemianować?
WŁ: Odnosząc się do samego kształtu zespołu, tego, że dziewczyny znają się nie od dziś. Czy nie obawiasz się, że w pewnym momencie, gdy drużyna wzbogaci się o kilka transferów, ten charakter się zatraci?
– Jestem tego świadoma i myślę, że awansując będzie to naturalny proces. Ja od samego początku powtarzam dziewczynom, że mogą zostać w drużynie tylko ciężką pracą: nie za nazwisko, nie ze względu na to, że są ze mną od początku lub po prostu trenowały na UAM-ie. Muszą zasuwać. Na pewnym etapie takie ruchy będą potrzebne, ale też nie chciałabym, żeby do zespołu przyszedł ktoś, kto kompletnie nie będzie do niego pasować, niezależnie, czy byłaby to mistrzyni świata czy Ewa Pajor. Jeśli nie będzie tu zgodności charakterów, to ta zawodniczka nie wniesie do drużyny tego, co powinna, nie będzie się czuć u nas dobrze, ani my z nią. To musi być osoba, która złapie klimat, dostosuje się do pewnych zasad, naszego funkcjonowania oraz tego, czego oczekuję. To zawsze musi działać w dwie strony.
WŁ: Środowisko damskiego futbolu jest dość wąskie, co widać także po składzie sztabu szkoleniowego. Czy sprawia to, że trenerka czasem musi być również psychologiem? Szczególnie patrząc na wiek tych dziewczyn.
– To prawda. Jeszcze rok temu w sztabie oprócz mnie była tylko Natalia [Powchowicz – przyp.red.]. Sądzę, że przeprowadziłam wiele rozmów z tymi dziewczynami i czasem sobie myślę, że wiem o nich więcej niż ich rodzice, bo zwierzają się ze wszystkiego. Jeśli dzieje się coś w domu, szkole czy gdziekolwiek, to po dziewczynach od razu widać. Zawsze im powtarzam: najpierw mamy być dobrymi ludźmi, potem piłkarkami – bo tak naprawdę nie wiem, ile z nich będzie grało w reprezentacji, a nawet w ogóle w piłkę. Trzeba też trochę patrzeć na to w ten sposób, że dla nas to przygoda i te dziewczyny mają przede wszystkim się wyedukować, pomyśleć o tym, co chcą w życiu robić, bo w Polsce piłka to niestety nie wszystko. Mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni i nawet w tych niższych ligach będą pieniądze.
– Teraz w sztabie jest nas więcej: Natalia, Agnieszka [Łusiewicz – przyp.red.], Kuba [Kluźniak – przyp.red.], dzięki czemu dziewczyny mają poczucie bezpieczeństwa, także od strony medycznej. Jest też trener Wojtek, kierownik sekcji. Jak na poziom trzeciej ligi, pięć osób w sztabie to naprawdę dużo. Komfort pracy się poprawia.
WŁ: Z niektórymi dziewczynami gracz w futsalu, większość to twoje podopieczne od „małego”. Jest też trener Weiss, dzięki któremu trafiłaś na UAM. Jak wyglądają relacje oraz budowa autorytetu u was w zespole?
– Z Zuzą Sawicką, Paulą Fronczak czy Martą Zielińską grałam w zespole, ale one wciąż traktują mnie jako trenerkę. Jest trening, to zwracają się do mnie „pani trener” albo „trenerko”. Nie mają z tym problemu, obowiązują je te same zasady, których się trzymają. Są też traktowane tak samo. Kiedy idziemy na futsal, to jestem dla nich Alą. Jedyna osoba, która na nim wciąż nazywa mnie trenerką, jest Maja Kuleczka. Myślę, że zostanie tak na długo za względu na to, że po prostu bardzo mnie szanuje. Zawsze powtarzam, że to trochę taki mój „żołnierz”. Ja za nią pójdę w ogień i odwrotnie. To można łatwo dostrzec. I z trenerem Weissem wciąż jestem na „trener”, ponieważ mam do niego ogromny szacunek. Kilka naszych zawodniczek zwraca się do niego po imieniu, bo są w takim wieku czy były momenty, w których można było przejść na „ty”. Dla mnie to wciąż trener Wojtek. Nie myślałam o tym i nie wyobrażam nawet sobie, że powiem kiedyś: „Wojtek, słuchaj”. Za dużo mu zawdzięczam, bo wziął mnie do Poznaniaka, a potem do UAM-u. Tak ta przygoda się zaczęła, doszła do tego ciężka praca, ambicje i upór, które pozwoliły mi dojść tu, gdzie teraz jestem, a idę jeszcze dalej.
WŁ: Mogłaby pójść za tobą w ogień. Cała drużyna nawet. To musi być ogromnie ważne dla trenera.
– To prawda. Teraz mam przed oczami ligowy mecz z Oborzyskami [Juna-Trans Stare Oborzyska – przyp.red.] i bramkę na 3:2 w ostatniej minucie. Jak po końcowym gwizdku w euforii wbiegłam na boisko i wszystkie zawodniczki wpadły w moje ramiona. Kiedy oglądam powtórkę tej sytuacji, to wciąż jest to fajne. Myślisz sobie wtedy: „Ja za nimi w ogień, one za mną też”. Mocno skupiamy się w zespole na tym aspekcie psychologicznym, czyli budowaniu relacji, atmosfery. Dziewczyny czują i wiedzą, że mogą na mnie liczyć. Nie tylko sportowo, ale też prywatnie. Odbyłyśmy wiele rozmów: trudniejszych, łatwiejszych. Sądzę, że można powiedzieć, że jesteśmy jak rodzina.
Cała rozmowa dostępna na stronie www.aosporcie.pl.
Rozmawiali Wiktoria ŁABĘDZKA i Karol SZABANOWSKI