Pablo Larraín w swoim najnowszym filmie „Spencer” bierze pod lupę sylwetkę wszystkim dobrze znaną. Ukochaną przez społeczeństwo członkinię brytyjskiej rodziny królewskiej, tragicznie zmarłą Księżną Dianę. Postać teoretycznie przeanalizowaną z każdej możliwej strony, jednak Spencer” oferuje nam Dianę w innej odsłonie – człowieka z krwi i kości, nie zmitologizowaną księżniczkę wyniesioną na ołtarze.
Boże Narodzenie 1991 roku. Posiadłość Królowej Elżbiety II w Sandringham. Diana samotnie przyjeżdża do królewskiej rezydencji, mimochodem opóźniając swoje przybycie jak najbardziej się da. U celu zastaje to, czego najbardziej się obawia. Archaiczne zwyczaje, rygor, a przede wszystkim chłód. Dosłowny, panujący w Sandringham House, jak i ten bardziej przejmujący, bijący od rodziny królewskiej.
Diana ukazana w filmie jest u skraju wytrzymałości. Pogrążona w depresji, w bulimii. Lawiruje pomiędzy swoimi chorobami i rolą narzuconą przez tytuł. Nieumiejętnie. Nie spełnia postawionych wobec niej oczekiwań, ale wcale nie chce tego robić. Coraz bardziej pogłębia się w autodestrukcyjnym zachowaniu, nie otrzymując pomocy, tylko krytykę. Księżna jawi się jako bohaterka tragiczna, identyfikująca się z Anną Boleyn i obawiająca się, że spotka ją ten sam los.
W pamięć zapada przedstawienie toksycznej relacji Diany z księciem Karolem. Mąż kupuje żonie w prezencie te same perły co kochance. Jej relacje z jedzeniem traktuje pogardliwie, czyniąc kąśliwe uwagi. Każe jej stworzyć nową siebie: powinna być prawdziwa Diana, i ta wymyślona na potrzebę spojrzeń innych ludzi, a przede wszystkim reflektorów. Ich małżeństwo jest zrujnowane, bez szansy na ratunek. Zresztą to niejedyne podłe zachowanie wobec Diany. W „Spencer” czuć, że jest ona z każdej strony obserwowana i poddawana dokładnej ocenie. Co ma na sobie założone, z kim rozmawia, gdzie chodzi. Nawet służba nie spuszcza jej z oka, odzierając z resztek prywatności.
Diana jest w filmie centrum wszechświata, a postacie poboczne tylko dodatkiem. Dzięki temu Kristen Stewart, odtwórczyni głównej roli, skupia na sobie całą uwagę. Wychodzi jej to perfekcyjnie. Udaje jej się podołać trudnemu zadaniu nadania swojej postaci autentyczności.
Strona wizualna całkowicie zgrywa się z melancholijnym klimatem filmu. Jest pastelowo, mgliście, trochę niewyraźnie. Wręcz bajkowo. Piękne ujęcia dopełnia dramatyczna, jazzowa muzyka. Spencer” nie jest dosłownym przedstawieniem życia Diany, tylko jego interpretacją. Interpretacją bazującą na emocjonalności. Widz powinien czuć niepewność, brak możliwości złapania oddechu, wszechobecną duchotę. A także ciepło, gdy na ekranie pojawiają się sceny z Williamem i Harrym, bo to w nich Diana nie musi nikogo udawać.
Dzieło Pabla Larraína momentami jest przedramatyzowane, ale czy nie takie było życie Diany Spencer? Chory świat konwenansów i tradycji, pozbawiony normalności, z którego trudno uciec. Piękna bajka okazała się horrorem.
Paulina JUZAK