– Kiedy ktoś musi zostać zabity, nie ma co się wahać. Po prostu to robisz, a potem zapominasz – mówiła beztrosko Sandra „Blue” Good, jedna z członkiń „Rodziny”, kultu stworzonego przez Charlesa Mansona. Jak to się stało, że ten niski, niedbający o higienę mężczyzna z taką łatwością omotał młodych ludzi pokroju Sandry i to do tego stopnia, że okrzyknięto go później jednym z najokrutniejszych seryjnych morderców, chociaż sam nigdy nie zabił?
Im bliżej przyglądamy się poszczególnym grupom takim jak kult, sekta czy wspólnota religijna, tym wyraźniej dostrzegamy mniej lub bardziej niepokojące podobieństwa. Gdzie leży granica między nieszkodliwym i kochającym stowarzyszeniem a chaotyczną grupą skupioną na destrukcji? Rok temu były Świadek Jehowy Szymon Matusiak tłumaczył podczas konferencji dotyczącej psychomanipulacji, że sekta niszczy wierzenia, sposób zachowania, ludzką tożsamość i zastępują je nową. Kształtuje ludzi na obraz narzucony przez przywódców sekty. Znany psychiatra Robert Jay Lifton przedstawił w swoich dziełach typowe metody kontroli umysłu, do których należą m.in. kontrola środowiska, myślenia, przepływu informacji, mistycznych przeżyć i żądanie czystości.
Jesteśmy rodziną
Manson za pomocą narkotyków i swojej niespotykanej charyzmy stworzył z ludzi potrzebujących akceptacji i miłości niewolników wpojonych przekonań, gotowych zrobić wszystko dla swojego guru. Religijny fanatyzm podszyty rasizmem, przejaskrawiona wizja wolnej miłości i mantra „śmierć nie istnieje” stały się podwalinami moralności członków „Rodziny”, którzy z łatwością popełniali coraz to bardziej zatrważające zbrodnie. Oddziaływanie Mansona było tak silne, że niektórym członkom nie pomogło ani więzienie, ani terapia.
– Czuję się bardzo zaszczycona, że go spotkałam i wiem, jak to brzmi dla ludzi, którzy myślą, że jest uosobieniem zła. Czy byłam zakochana w Charliem? Tak, o tak, och, nadal jestem – powiedziała Lynette „Squeaky” Fromme w specjalnym programie ABC News „Manson Girls”.
5 września 1975 roku strzelała z pistoletu do prezydenta USA Geralda Forda, za co zresztą skazano ją na dożywotnie pozbawienie wolności. Swój czyn tłumaczyła pragnieniem zastraszenia głowy państwa i zwrócenia uwagi na kwestię ochrony środowiska. Chociaż od tragicznych wydarzeń związanych z „Rodziną” minęło blisko pół wieku, Fromme nie uważa, by Manson w jakikolwiek sposób nią manipulował. Nie dostrzega nawet tego, że Manson miał cel w nadawaniu przezwisk członkom swojego kultu. Lis Wiehl, autorka książki „Hunting Charles Manson: The Quest for Justice in The Days of Helter Skelter” przekonuje, że Manson, parodiując Boga, w subtelny sposób był w stanie kontrolować swoich wyznawców. Nadając im nowe imię, pozbywając się ich dat urodzin i rzeczy materialnych, stał się w ich oczach nowym Twórcą, początkiem nowej tożsamości.
Głuchy telefon nienawiści
Nowe imię, nowe życie, nowy światopogląd. Zamknięci na świat i siebie samych. Niespełna rok temu w artykule „Niezrozumiałe dla «Światusów»” przyglądaliśmy się bliżej Świadkom Jehowy, którzy pomimo gorliwych zaprzeczeń ze swojej strony, spełniają większość (jeśli nie wszystkie) kryteria charakteryzujące sektę. Jednakże, jeśli będziemy nieco bardziej dociekliwi niż dotychczas, może się okazać, że nasz rodzimy kościół katolicki również balansuje na granicy nieszkodliwego związku religijnego a grupy wysoko postawionych ludzi, którzy żerują na poczuciu winy swoich wiernych. Odważna teza?
– Kościół poniża kobiety. Kościół jest seksistowski. Kościół nienawidzi, a potem dziwi się, że ktoś śmie mu zwracać uwagę. Dlaczego się na to zgadzamy? Dlaczego przymykamy oko na niewygodne absurdy zawarte w Biblii, a potrafimy ranić innych, cytując wybrane fragmenty? – pyta 22-letnia Magdalena. Po części za sprawą konserwatywnych dziadków, a po części za sprawą mamy co niedzielę brała udział we mszy świętej. Przyjęła komunię i bierzmowanie, jak przyznaje „niezbyt świadomie”. Wychodziła z założenia, że przyjmując je, sprawi radość swoim bliskim. W wieku 17 lat zaczęła oddalać się od kościoła. Irytowało ją, że pseudowierzący ludzie, którzy nawet nie czytali Biblii, mówili jej jak ma żyć.
– Wydaje mi się, że ludzie tak naprawdę wierzą nie dlatego, że odczuwają to wewnętrznie, ale po prostu zostali tak wychowani. Tak naprawdę za wiele o tej religii nie wiedzą. Chociażby taki Stary Testament. Tam nie ma ładnych rzeczy – twierdziła dziewczyna. Przez tego typu tezy dochodziło do zgrzytów pomiędzy nią a jej mamą, która za bardzo przejmowała się opinią innych ludzi i unikała jak ognia wszelkiego odchodzenia od norm społecznych. Magdalena uważa, że jednym z największych ciosów wymierzonych jej mamie był coming out.
– Nie miałam problemu z tym, że kościół nie akceptuje mojej orientacji. Przekonywałam nawet moją byłą partnerkę, żeby chodziła ze mną na msze. Nie chciałam się zmieniać. Teraz też nie potrzebuję, ale wtedy czułam, że zawodzę moją mamę. Wszystkim. Tym, że logicznie patrzę na hipokryzje i manipulacje ze strony kościoła i tym, że się na to nie zgadzam. Nie chcę być lesbą, nie chcę być kobietą w ułomnym znaczeniu tych słów. Chcę być po prostu dobrym człowiekiem, a zasady kościoła mi to uniemożliwiają – mówiła Magdalena.
„Przynosisz nam wstyd”
Wiara i religia to zupełnie coś innego. Podstawową różnicą jest to, że ta pierwsza daje nadzieję, a druga często powoduje wyrzuty sumienia. 21-letniej Weronice, podobnie zresztą jak Magdalenie, całe życie towarzyszy poczucie winy. Rodzice Weroniki są bardzo religijni. W dzieciństwie wywierali na nią presję brania udziału we mszy, a nawet stosowali, podejrzewam, że wszystkim nam znany, „niewinny” szantaż na zasadzie „nie idziesz, nie ma komputera, żadnych słodyczy”. Przez tego typu zabiegi dziewczyna czuła się zobowiązana do podtrzymywania chrześcijańskiego stylu życia, chociaż nie zawsze się z nim zgadzała.
– Nigdy nie rozumiałam koncepcji spowiedzi. Wymienianie swoich grzechów na klęczkach przed obcym mężczyzną, który, zanim odpuści ci winy, to cię jeszcze zruga kilkukrotnie za nieposłuszeństwo wobec Boga? Podziękuję. Czy jest o tym wzmianka w Biblii? Wątpliwe – mówiła Weronika. Jeszcze więcej wątpliwości wywołała u niej kwestia aborcji i seksu przedmałżeńskiego. Z biegiem lat zaczęła rozgraniczać to, co podpowiada jej własne sumienie, od tego, do czego przekonuje ją kościół. Przestała krytycznie patrzeć na decyzje innych osób, bo zdaje sobie sprawę, że sama nie wie, co by zrobiła na ich miejscu. Nadal wierzy w Boga, ale nie jest już tak częstą uczestniczką niedzielnej mszy. Nie podoba jej się to, że politycy zasłaniają się religią, jak i to, że kościół nie płaci podatków. Jest już dorosła i nie boi się o tym mówić. Natomiast nadal czuje nieprzyjemny skurcz w żołądku, gdy rodzice raczą ją upomnieniami typu: „nie tak cię wychowaliśmy” czy „dziadek nie byłby z tego dumny”.
A co po końcu świata?
Obrzydza nas Manson. Pogardliwie spoglądamy na Świadków Jehowy. Wzruszamy ramionami na grzechy kościoła i nawet przez myśl nam nie przejdzie, że gdzieś po drodze w całym tym życiu w „zgodzie z Bogiem”, mogliśmy się stać ofiarą technik psychomanipulacyjnych. Może nienawiść do osób LGBTQ+ tak naprawdę jest nieuzasadniona, a może to rzeczywiście zbieg okoliczności, że za każdym razem, gdy w kościele zbiera się na tace, wierni śpiewają melodyjną pieśń: „Wszystko tobie oddać pragnę”. Może to przypadek, że kościół lubi zerkać na dłonie rządzących, ale od płacenia podatków umywa ręce. Jak się w tym wszystkim odnaleźć, nie zatracając się w osądach?
– Według mnie każda wspólnota czy religia jest potrzaskana, nie potrzebuję się z nimi utożsamiać, co nie oznacza, że zabraniam tego robić innym. Każdy powinien mieć wolność wyboru bez poczucia, że jeśli wybiorą „źle”, to spotka ich ostracyzm. Po prostu bądźmy ludźmi – odpowiada Magdalena.
Katarzyna RACHWALSKA