Czymże jest prawda? W taki właśnie sposób można podsumować rozważania jakie Ridley Scott snuje w „Ostatnim pojedynku”, drugim po „Domu Gucci” tegorocznym projekcie reżysera. Opowieść o dwóch rycerzach stających do walki, której wynik zgodnie z średniowiecznym prawem ma udowodnić prawdziwość lub fałszywość zeznań zgwałconej żony jednego z nich jawi się w świadomości widza jako prawdziwy traktat filozoficzny. Scott lubi zadawać trudne pytania i trudzić się w trakcie szukania na nie odpowiedzi.
Nikomu nie powinien umknąć fakt, że „Ostatni pojedynek” to nie pierwsza styczność twórcy „Obcego: ósmego pasażera Nostromo” z kinem historycznym. Na swoim koncie ma on w końcu takie hity jak „Gladiator” czy „Królestwo Niebieskie”. W każdym z nich wykorzystuje kostium przeszłości, aby powiedzieć coś ważnego o otaczającego go rzeczywistości – z lepszym lub gorszym skutkiem. „Gladiator”, film o autorytarnej władzy cesarzy rzymskich, jest w gruncie rzeczy apologią współczesnych Stanów Zjednoczonych Ameryki. Z kolei „Królestwo Niebieskie” można odczytać jako komentarz do nieustannie napiętej sytuacji Izraela, którego mieszkańcy żyją na styku kilku kultury i religii. Abstrahując od jakości kolejnych superprodukcji Scotta, następujących po już wymienionych osiągnięciach, nie można odmówić mu reżyserskiego kunsztu i umiejętności kreowania wielowymiarowych światów przedstawionych.
Po kilku latach niezbyt przekonujących artystycznych działań, takich jak „Exodus: bogowie i królowie” czy „Marsjanin”, autor „Łowcy androidów” powrócił z dwoma arcyciekawymi propozycjami. Tym, co zaskakuje i może dziwić jest fakt, że to „Ostatni pojedynek”, dzieło praktycznie pozbawione promocji i skazywane na porażkę, a nie predystynowany do światowego sukcesu „Dom Gucci” będzie z tej pary filmem bardziej udanym, a co za tym idzie spełnionym artystycznie. Wielkie szkoda, że nie idą za tym również godne wyniki finansowe.
„Ostatni pojedynek” stanowi produkt o skomplikowanym warstwie metaforycznej. Średniowieczna opowieść o zemście, miłości i zdradzie jest bowiem wyraźnie przefiltrowana przez współczesną krytykę feministyczną, a główna bohaterka grana przez fenomenalną Jodie Comer bez cienia wątpliwości stanowi archetyp wszystkich uciśnionych przez patriarchalną władzę wieków średnich kobiet. Wynikałoby więc z tego, że to głównie one są odbiorcami tego filmu, który oddaje im hołd i niejako przywraca należne miejsce w historii. Z drugiej jednak strony, Scott poświęca sporo czasu obu wojownikom, reprezentującym dwie skrajne przedstawienia średniowiecznej dworskiej egzystencji – amoralny tryb życia Jacquesa Le Grisa (Adam Driver) i zimną do szpiku kości rolę Sir Jeana de Carrougesa (Matt Damon). Okrutni na swój unikalny sposób mężczyźni dają do zrozumienia odbiorcy, że ich świat jest pełen hipokryzji, przemocy i łez, które wylewają oczywiście nie oni sami, lecz ich ofiary. Obraz opresyjnej struktury społecznej i toksycznych relacji międzyludzkich dopełniany jest zamiatanymi pod dywan dramatami kobiet. Scott nie zaciąga ręcznego hamulca, kiedy opisuje swój świat przedstawiony – jego zamki są mroczne a mury chłodne, krajobrazy wyprane z barw, rzeki spływają krwią, a ludzie myślą wyłącznie o własnym zysku. Teoretycznie można by tutaj przerwać mój wywód, gdyż większość rzeczy zostało już wymienionych i chociaż wstępnie opisanych. „Ostatni pojedynek” jest jednak filmem przewrotnym i niejednorodnym, na co wskazuje wykorzystana przez Scotta rama kompozycyjno-narracyjna.
Skrupulatnie zarysowanych bohaterów poznajemy z trzech różnych perspektyw, którym odpowiadają następujące po sobie rozdziały. Każdy z nich prezentuje trochę inne spojrzenie na te same zdarzenia, z biegiem fabuły uzupełniając puste plamy nowymi informacjami, a także zmieniając interpretację zaistniałych wydarzeń. Dzięki temu zabiegowi Scott broni się przed zarzutami o ideologiczną manipulację, czyniąc z swojego filmu nie tylko wiarygodne i szczegółowe, ale również niejednoznaczne śledztwo dotyczące konkretnej zbrodni. Pomimo tego, że reżyser wyraźnie daje znać widzowi, które wersja jest w jego dziele tą prawdziwą, to w żadnym razie nie lekceważy wcześniejszych spojrzeń. Niczym wyrafinowany detektyw drąży każdy wątek i zagląda pod każdy kamień, przygląda się niebezpiecznym mężczyznom i stłamszonym kobietom, analizuje społeczno-kulturowe konteksty i ludzką mentalność tamtych czasów z naukowym dystansem, aby w finałowym pojedynku na śmierć i życie postawić pytanie o prawdziwość Boskiego sądu nad ludźmi. Jest w tym wszystkim szczery oraz precyzyjny. Nawet kameralny charakter tej historii, uciekający od patosu jego wcześniejszych wielkich epopei jest tutaj wdzięcznym chwytem umożliwiającym pogłębioną refleksję nad dawno zapomnianą rzeczywistością. No właśnie – czy na pewno zapomnianą?
Scott poza nawiązywaniem do społecznej krytyki feministycznej, stara się dotknąć także kwestii kulturowych – zastanawia się chociażby nad użytecznością kodeksu rycerskiego w dzisiejszym wychowaniu oraz poprzez specyficzną narrację uwydatnia problem znanej nam dezinformacji i szerzących się fake newsów. Nie da się wreszcie zaprzeczyć, że w centrum „Ostatniego pojedynku” stoi trudne pytanie o prawdę – jego naturę i siłę odziaływania na pogrążony w mroku świat. Zdaje się subtelnie podpowiadać, że bardzo mocno wierzy w (skądinąd ewangeliczne) słowa o prawdzie, która wyzwala. Całkiem pozytywna puenta, jak na tak ostro przenikający nasze sumienia, ociekający krwią i błotem obraz.
Mateusz DREWNIAK