Najnowszy film Adama McKaya to tylko pozornie typowe kino katastroficzne. Zbliżająca się do Ziemi kometa, która może zniszczyć całą planetę nie jest najważniejsza – to jedynie punkt wyjściowy do rozważań nad stanem naszego społeczeństwa i tego, kim naprawdę jesteśmy.
Zaczyna się dosyć przewidywalnie. Dwójka naukowców z uniwersytetu zauważa ogromną kometę, wykonuje niezbędne obliczenia oraz informuje ważnych ludzi, którzy powinni wdrożyć plan ratowania planety. I tutaj następuje nieoczekiwany zwrot, bo w „Nie patrz w górę” nadciągająca za pół roku zagłada ludzkości za bardzo nikogo nie obchodzi. Prezydentka Stanów Zjednoczonych ma ważniejsze sprawy na głowie, dziennikarze, gdy widzą, że temat nie jest nośny, odpuszczają, a w telewizji śniadaniowej informacja o kataklizmie zostaje zaprezentowana w przyjaznej i anegdotycznej formie. Nie ma paniki, wielkiej mobilizacji, ani szoku. Tylko niedowierzanie, a gdy już ktoś uwierzy, to i tak ma ciekawsze sprawy na głowie, którymi koniecznie musi się zająć.
Czy to nasza rzeczywistość?
Oglądając obraz Adama McKaya łatwo się domyślić, że jest to oczywiste odniesienie do regularnie negowanej i ignorowanej katastrofy klimatycznej, co zresztą potwierdził sam reżyser. Dodatkowo, pomimo tego, że film zapowiedziano przed pandemią koronawirusa, skojarzenia nasuwają się same. Reakcje wobec pandemicznej rzeczywistości są bardzo podobne do zachowań ludzkich przedstawionych w filmie – ewidentne wyśmiewanie naukowców oraz faktów czy ogromny światopoglądowy podział społeczeństwa. Wszystko to sprawia, że „Nie patrz w górę” jest dziełem niebywale aktualnym, co pozwala się z nim utożsamiać, a jednocześnie ubolewać, bo niestety nie oznacza to dla nas nic dobrego.
Podczas seansu bohaterowie wzbudzają w nas poczucie, że ich zadaniem jest przypominanie czegoś, a raczej kogoś. Meryl Streep wcielająca się w rolę prezydentki Stanów Zjednoczonych, jawi się wręcz jako kobiece wcielenie Donalda Trumpa. Imituje go nie tylko lakonicznym podejściem do kluczowych spraw, ale nawet akcesoriami, takimi jak słynna czapka z napisem „Make America Great Again”. Kolejną ciekawą kreacją, ewidentnie bazującą na kilku amerykańskich miliarderach, jest Peter Isherwell. Postać tym bardziej zatrważająca, bo odgrywająca kluczową rolę w podejmowaniu decyzji, dotyczących przyszłości planety. Trudno nie odnieść wrażenia, że zachowanie wpływowego miliardera, dbającego wyłącznie o swój interes, pod przykrywką zysku dla całej planety, nie jest nam obce.
Trudna do przyjęcia prawda
„Nie patrz w górę” w bardzo dobitny sposób punktuje wszystko to, co jest z nami nie tak. Wyśmiewa chory system, w którym istnieje zaburzony sposób komunikowania i wartościowania informacji. Taki, gdzie celebrycki związek jest ważniejszy od nieubłaganie nadciągającego końca świata, a Ariana Grande i Kid Cudi muszą zaśpiewać o czymś piosenkę, żeby kogokolwiek to zainteresowało. Świat, w którym ze wszystkiego można zrobić żart, bo dlaczego nie? Show trwa do samego końca, ponieważ nawet w nadlatującej komecie można znaleźć szansę na zarobienie pieniędzy, czy to tworząc ruch negujący koniec świata, czy to ryzykując życiem całej planety, aby nakarmić swoje miliarderskie ego.
Film Adama McKaya jest bardzo smutnym, a jednocześnie trafiającym w dziesiątkę seansem. Idealnie zobrazowano wszechobecny marazm, brak umiejętności porządnego zorganizowania się, jak i obojętność bogatych oraz wpływowych elit na losy reszty świata. Jeśli spojrzymy na otaczający nas świat obiektywnie, trudno nam będzie zaprzeczyć, że „Nie patrz w górę” nie jest tylko i wyłącznie reżyserskim wymysłem, a przygnębiającą rzeczywistością.
Paulina JUZAK