Władze w Chinach stosują surową cenzurę w branży filmowej, głównie na obrazach powstałych na Zachodzie. Pomimo tego, że rocznie w Państwie Środka liczba zagranicznych produkcji jest mocno limitowana, zabieg wycinania części filmu czy zmiany zakończenia jest tam na porządku dziennym.
Wśród kinomanów zawrzało, gdy ocenzurowano „Podziemny krąg” – kultowe dzieło w reżyserii Davida Finchera. Chińska platforma Tencet Video zaprezentowała odmienną wersję zakończenia, w której policja rozpracowuje plan głównego bohatera i oto państwo oraz praworządność odnoszą zwycięstwo. Jest to oczywiste zaprzeczenie oryginalnej wersji, która miała antysystemowy i anarchistyczny wydźwięk. „Podziemny krąg” nie jest jednak odosobnionym przypadkiem, a zaledwie kroplą (cenzury) w morzu propagandy.
Wiele odcieni cenzury
Jest to los nieobcy blockbusterom zarabiającym w Chinach ogromne pieniądze. To powód, dla któregotwórcy hollywoodzkich produkcji nie chcą w żaden sposób zamknąć sobie drogi na najpotężniejszy obecnie rynek filmowy. Kinowe obrazy mogą zostać ofiarą cenzorskich zmian z najróżniejszych powodów. Jednym z nich jest polityczna kwestia niepodległości Tybetu, czyli ewidentnego tematu tabu. W rolę tybetańskiego mnicha w filmie „Doktor Strange” wcieliła się biała kobieta, Tilda Swinton. Teoretycznie dlatego, że producenci nie chcieli powielać stereotypowego obrazu Azjaty, jednak wnioski nasuwają się same. Poza deklarowaniem niepodległości Tybetu czy Tajwanu niemile widziane jest również jakiekolwiek negatywne przedstawianie Państwa Środka. W głośnym „World War Z”, z Bradem Pittem w roli głównej, oryginalnie rozprzestrzeniający się wirus miał mieć swój początek w Chinach, jednak twórcy zdecydowali zmienić lokalizację na Koreę Północną. W „Pikselach” zamiast upadającego Wielkiego Muru widzimy zrujnowane Taj Mahal, a w trzeciej części „Piratów z Karaibów” połowa scen z singapurskim piratem została wycięta – powodem było karykaturalne przedstawienie Chińczyków.
Od bohatera do zera
Cenzura nie jest jednak największą tragedią, jaka ma szansę spotkać amerykański film. Może być gorzej. Całkowity zakaz dystrybucji to nierzadki los wielu produkcji:„Tajemnicy BrokebackMountain” – za wątek homoseksualny; „Crimson Peak” i „Pogromcy duchów” – za utwierdzanie wiary w istnienie duchów, czy „Deadpool” – za przemoc i wulgaryzmy. Są to tylko nieliczne przykłady, bo sposobności do trafienia na czarną listę kinową jest o wiele więcej. Przekonała się o tymna własnej skórze chińska reżyserka Chloé Zhao. Laureatka Oscara była początkowo wybitnie chwalona w swojej ojczyźnie, nazywana wręcz dumą narodu. Sytuacja zmieniła się, gdy twórczyni wypomniano wywiad z 2013 roku, w którym wypowiedziała się o Chinach w niepochlebny sposób. Poskutkowało to nie tylko przemilczeniem oscarowego sukcesu ChloéZhao, ale takżeodwołaniem premiery zarówno „Nomadland”, jak i „Eternals”.
Pieniądze ponad wszystko
Dominacja Chin na rynku filmowym jest oczywistością. Dysproporcja zarobków premier kinowychpomiędzy tym krajem, a pozostałą częścią świata, jest zatrważająca. Nic więc dziwnego, że do niedawna niepokonane Hollywood nie może odpuścić sobie publiczności Wschodu, a wręcz zabiega o jejprzychylność. Nie szokuje już nawet specjalne dogrywanie scen dla chińskich widzów, jak przykładowo zrobiono w „Iron Man 3”. Nie zmienia to faktu, że dla wielu widzów amerykańskie „podlizywanie się” Chinom jest kontrowersyjne, wręcz niesmaczne. Wyjątkiem, a nie regułą, są przypadki,w których reżyserzy, jak chociażby Quentin Tarantino czy JuddApatow, nie zgadzają się na postawione im przez chiński rynek warunki.
Obserwując łatwość, z jaką producentom przychodzi dostosowanie się do narzucanych im reguł, trudno nie zastanowić się nad aspektem moralnym tego przemysłu. Od kilku lat głośno jest o brutalnych prześladowaniachdotykających w Chinach mniejszość etniczną Ujgurów z regionu Sinciang. Nie przeszkodziło to jednak Disneyowi nagrać tam część scen do filmu „Mulan”, a w napisach końcowych wręcz podziękować tamtejszemu Urzędowi Bezpieczeństwa za współpracę.
Paulina JUZAK