Od prawie 11 lat stworzony przez niego Pan Peryskop obserwuje poznaniaków ze wszystkich możliwych zakątków miasta. Jego graffiti możemy znaleźć w wielu miejscach na świecie, a w zeszłym roku duża wystawa obrazów jego autorstwa pojawiła się w galerii Starego Browaru. W rozmowie z Danielem Mirończykiem-Leśniakiem Noriaki opowiada o współczesnym świecie malarstwa i graffiti.
Watcher, czyli słynny Pan Peryskop, mniej więcej od dziesięciu lat obserwuje mieszkańców Poznania. Pamiętasz, gdzie powstało twoje pierwsze graffiti przedstawiające tę postać?
− Jeśli chodzi o samo graffiti czy malowanie, to tworzę już 23 lata. A teraz mija dziesiąty rok, od kiedy maluję Peryskopka. Niestety nie pamiętam, gdzie dokładnie powstał, ale na pewno było to w Londynie. Wtedy tam pomieszkiwałem. Złapałem wówczas dużą zajawkę na street art. W tamtym okresie tworzyłem litery i poczułem, że ta forma trochę mnie ogranicza. Zacząłem tym samym tworzyć pierwsze Peryskopki, które wyglądały nieco inaczej niż te, które widzicie obecnie.
Mógłbyś opowiedzieć o kulisach powstania Watchera, który stał się jednym z symboli Poznania?
− Kształt paraboli towarzyszył mi od zawsze w procesie twórczym. Jestem praworęczną osobą, więc to był pewien rodzaj gestu, który wywodzi się z malowania liter. To naturalny ruch od góry do dołu. Dochodzi do tego czerń i biel, które są moimi ulubionymi kolorami – można się nimi fajnie bawić. Jest to graficzne, łatwo rozpoznawalne i daje wiele możliwości kombinacji. Najważniejsze jest to, że ta postać nie jest skomplikowana, a jeżdżąc po świecie – malowanie graffiti musi być szybkie.
Kiedy zrozumiałeś, że street art stanie się twoim sposobem na życie?
− Dosyć późno, bo pięć czy osiem lat temu. Robiłem po prostu inne rzeczy, a graffiti było formą pasji. Nie myślałem, że ta pasja przerodzi się w zawód. Tak to rosło i rosło, aż doszedłem do miejsca, w którym jestem obecnie.
Oprócz Poznania Watcher spogląda na ludzi m.in. w Sewilli, Berlinie czy Londynie. Wybieranie miejsc dla Pana Peryskopa jest spontanicznym czy planowanym aktem?
− W większości są to spontaniczne wybory.
W związku z wojną w Ukrainie powstało wiele dzieł przedstawicieli sztuki ulicznej na całym świecie. Jak odnosisz się do polityczno-manifestacyjnych przesłanek w street arcie?
− Uważam, że jest to jak najbardziej na miejscu. Jeśli można cokolwiek zmienić swoją sztuką, tym bardziej, gdy jest się jednostką rozpoznawalną – ma się moc, by zmieniać konteksty przez sztukę – to tak. Jeśli ktoś czuje, że powinien to robić, to niech robi. Jedyne, co mi się nie podoba, to fakt, że przez kwestie polityczne lub ideologiczne ludzie już czegoś od ciebie wymagają i oczekują zajęcia jakiegoś stanowiska. Nie lubię mieszać się w politykę, ale często czuję, że powinienem. Sama inicjatywa manifestowania czegoś poprzez sztukę jest fajna. Gorzej, gdy ktoś próbuje się na tym wybić i robić to pod publikę. Ja w kwestii Ukrainy dałem po prostu rzeczy na licytację, ale nie wykonałem żadnych prac. Ta sytuacja bardzo mnie rozjechała, przestałem wrzucać posty i odszedłem na bok. Od paru miesięcy mieszkam w Barcelonie i tutaj siłą rzeczy jestem w innym świecie.
W internecie możemy znaleźć sporo wspomnień twórców street artu z całego świata, którzy opowiadają o konfrontacjach z policją w trakcie wykonywania graffiti. Mógłbyś zdradzić, czy Noriakiemu też zdarzały się takie sytuacje?
− Tak, jasne, że takie sytuacje miały miejsce. Niestety to jest temat, który prowokuje i staram się o tym nie mówić, ale przy takim natężeniu, przy jakim tworzę od wielu lat, musiałbym być niesamowitym szczęściarzem, gdyby mnie to nie spotykało. Co prawda jestem bardzo uważny i nie było tego, nie wiadomo ile, ale oczywiście, zdarzało się.
Graffiti rozumiane jako część sztuki ulicznej jest nieodłącznym elementem krajobrazu miejskiego. Artyści malując na ścianach i murach graffiti, murale lub tagi, chcą zaznaczyć swoją obecność w przestrzeni publicznej. Dla jednych jest to pasja, forma zarobku, a dla innych – uzależniająca dawka adrenaliny. Czym dla ciebie jest street art?
− Dla mnie jest to sposób na życie. Teraz jest to również forma zarobku, ale to kolejny etap, który wynikał z pasji. Ulicę robi się po prostu z czystą przyjemnością. Tak jak powiedziałem, wszystko wynika z zajawki, z pasji. Bez tego nie dałoby rady tego ciągnąć tak długo i tak bardzo się poświęcać.
Co jakiś czas na swoich mediach społecznościowych udostępniasz zdjęcia tatuaży Watchera. Co czujesz, gdy widzisz, że ktoś pozostawia trwale na swoim ciele stworzoną przez ciebie postać?
− Jest to dla mnie mega fajna nagroda i bardzo miły temat. To jest zawsze świetny widok, kiedy widzisz, że coś, co tworzyłeś przez dużą część swojego życia, staje się dla kogoś symbolem. Sam przygotowuję te projekty za darmo. Ludzie również przynoszą mi czasami płótna. Nie biorę za to pieniędzy i robię to z ogromną przyjemnością.
Oprócz samego street artu przenosisz swoją sztukę na inne pola – zaprojektowałeś m.in. deskorolki dla Miniramp.pl, wykonałeś mural w nowym schronisku dla zwierząt w Poznaniu oraz tworzysz autorskie wystawy w galeriach sztuki, m.in. niedawna wystawa w Starym Browarze. Czy w najbliższym czasie możemy spodziewać się nowych projektów z twoim udziałem?
− Tak, dzieją się pewne rzeczy, ale powoli. To, co mnie teraz najbardziej interesuje i czemu się w dużej mierze poświęcam, to figurki i rzeźby – jest to projekt personalny, w który inwestuję bardzo dużo czasu i pieniędzy. Dochodzą do tego współprace z markami, ale jest to proces, przez który trzeba przejść i dopóki nie ma podpisanych umów, to wolę nie wychodzić przed szereg.
Jakie są twoje największe artystyczne marzenia?
− Cały czas spełniam się artystycznie i jest mi ciągle mało. Chciałbym tworzyć jeszcze więcej i więcej, współpracować z jeszcze większą liczbą marek. No i oczywiście dawać więcej dużych wystaw, jak ta w Browarze – to jest moje marzenie i cel. To właśnie malowanie płócien i siedzenie w pracowni dają mi najwięcej szczęścia. Przerzucanie emocji na płótno to jest rzecz numer jeden, którą chcę robić w życiu. To, co mogliście zobaczyć w Starym Browarze, jest czymś, co daje mi radość. Do tego zmierzam, żeby być starszym siwym panem z wąsem, który siedzi w pracowni, maluje obrazy i nie musi nigdzie wychodzić, nie musi się niczym przejmować, tylko robi to, co kocha. To jest takie marzenie, do którego najbardziej dążę. Chciałbym, żeby moja przygoda tak się zakończyła.
Co przekazałbyś młodym twórcom, którzy dopiero otwierają drzwi do świata sztuki ulicznej?
− Może nie będę tutaj bardzo odkrywczy, ale po pierwsze, żeby robili swoje cały czas. Nie przejmujcie się zdaniem innych. W graffiti czy ogólnie sztuce ulicznej bardzo łatwo można młodą i niedoświadczoną osobę zdusić czy dojechać tylko dlatego, że nie jest pewna swojego stylu. Łatwo można jej go odebrać. Jeśli to czujecie, to róbcie, ile się da i nie zwracajcie uwagi na otoczenie.
Rozmawiał Daniel MIROŃCZYK-LEŚNIAK