Tomasz Habowski w swoim debiucie fabularnym usiłuje opowiedzieć historię życiowych i zawodowych zmagań młodych ludzi – poszukiwaczy sukcesu i miłości, starających się spełnić swoje niezaspokojone ambicje oraz odnaleźć w świecie dorosłych. Przedstawia także zderzenie dwóch różnych światów, w których istnieją odmienne spojrzenia na rzeczywistość.
Justyna Święs oraz Tomasz Włosok wcielili się w głównych bohaterów filmu – Alicję i Roberta. Przypadkowe spotkanie w restauracji, w której ona kelneruje, a on świętuje z rodziną, przeradza się w znajomość, która przewróci ich życie do góry nogami. Robert, który z niepowodzeniem tworzy muzykę, odnajduje w utalentowanej Alicji nie tylko źródło inspiracji, ale przede wszystkim nowych możliwości. Tak naprawdę w „Piosenkach o miłości” to muzyka gra pierwsze skrzypce – jest główną osią znajomości bohaterów, i choć rodzą się między nimi romantyczne uczucia, to i tak wszystko sprowadza się do ich artystycznych zmagań z lękiem przed porażką.
To właśnie wewnętrzne rozterki Roberta i Alicji wybrzmiewają w „Piosenkach o miłości”, bo przez cały film widzimy szamoczących się, próbujących „coś” osiągnąć bohaterów. Jest to zwłaszcza domena Roberta, który przez cały czas próbuje udowodnić sobie i światu, że może osiągnąć sukces bez pomocy ojca-aktora. Nie może pogodzić się ze swoim uprzywilejowaniem i okazjami, jakie mu się przytrafiają, tylko dzięki znajomościom, pieniądzom i sławie rodzica. Wątek rodzinnych antagonizmów jest najciekawszą częścią obrazu. Toksyczny i całkowicie skupiony na sobie ojciec, kontra Robert, który wyraźnie mówi o tym, że nie chce być „synem swojego ojca”. Każda scena zawierająca tych dwóch jest nie tylko bardzo dobrze zagrana, ale przede wszystkim psychologicznie wciągająca i fascynująca. Obserwowanie niezdrowych, wręcz przykrych relacji w rodzinie w przewrotny sposób sprawia widzowi przyjemność – w przeciwieństwie do wątku romantycznego.
Oglądając obraz Habowskiego, trudno nie być zmęczonym relacją głównych bohaterów, która przypomina emocjonalną sinusoidę. Ich znajomość oparta jest na licznych niedopowiedzeniach, przemilczeniach, niedotrzymanych obietnicach oraz niezrozumieniu dorastania we własnych „bańkach” społecznych, które oferują kompletnie odmienne możliwości. Alicja, wychowana w przeciętnym domu, stąpa twardo (może aż za twardo) po ziemi i przekłada faktyczną możliwość zapewnienia sobie stabilnego zarobku nad muzyczne marzenia. Natomiast Robert, dorastający w artystycznej i zamożnej rodzinie, nie ma w głowie takiej bariery i wierzy, że osiągnie sukces, choć tak naprawdę nie ma ku temu zbyt wielkich perspektyw. Tym samym, wywiera na dziewczynie presję tworzenia muzyki, narzuca swoje przekonania, a ostatecznie wykorzystuje jej talent do swoich celów, stawiając pragnienie o sukcesie ponad więź, jaka ich łączy.
Ciekawym zabiegiem zastosowanym w filmie jest stworzenie z głównego bohatera antagonisty. Na początku historii Robertowi się kibicuje, oglądając z jaką pogardą traktuje go własny ojciec, a także obserwując jego poczucie wyobcowania i samotności, w pozornie pełnej przyjaciół Warszawie. Z biegiem czasu łatwo zauważyć jednak, że jest to postać nie tylko szalenie pogubiona, ale także nierzadko po prostu żałosna – mająca wyobrażenia o sobie, które nie mają pokrycia w rzeczywistości. Pomimo, że jako widzowie odczuwamy wobec niego nutkę współczucia, to jednak przede wszystkim towarzyszymy nam niesmak, bo im dalej w las, tym z Robertem gorzej. Mocnym punktem filmu jest aktorstwo na mistrzowskim poziomie. Tomasz Włosok idealnie wpasowuje się w rolę niespełnionego artysty, sprawiając, że łatwo można uwierzyć w realność jego postaci. Niesamowicie utalentowana Justyna Święs potrafiła odnaleźć się w aktorstwie tak samo dobrze, jak w swojej głównej, muzycznej profesji. Natomiast postacią skradającą każdą scenę, w jakiej się tylko pojawia okazuje się Andrzej Grabowski (wcielający się w rolę ojca Roberta). Umiejętność instynktownego przyciągania uwagi widza, wypracowaną dzięki swojemu aktorskiemu stażowi, ma opanowaną do perfekcji.
Oprócz tego, obraz w reżyserii Tomasza Habowskiego to dzieło estetyczne i wizualnie przyjemne w odbiorze, skąpane głównie w czerni i bieli, poza krótkimi wstawkami w kolorze. I choć film ogląda się przez większość czasu dobrze, jest trochę rozczarowujący. Brakuje w nim czegoś, co naprawdę odróżniłoby go od reszty produkcji i zmusiłoby do poważnej niepowierzchownej refleksji. To trochę opowieść, którą gdzieś się już widziało, przez co nie dostarcza nam wielu elementów zaskoczenia. Teoretycznie porusza sporo ważnych kwestii – czy to próby odnalezienia siebie i swoich talentów, czy trudnych relacji z bliskim, ale mimo to czuć w „Piosenkach o miłości” nutkę banału. Nie przesądza ona o słabości filmu, jest jednak na tyle odczuwalna, że po prostu nie stawia go w rankingu bardzo dobrych obrazów.
Paulina JUZAK