Polskie akcenty w amerykańskich filmach to nierzadkie zjawisko w świecie kina. Oglądanie bohaterów polskiego pochodzenia na wielkim ekranie jest często dla rodzimych kinomaniaków powodem do dumy. Jednak nie zawsze zachodnia reprezentacja Polaków w kinie to wyraz szczególnej sympatii bądź uznania. Leniwy, przygłupi, biedny, a w dodatku złodziej, alkoholik, kryminalista i życiowy nieudacznik– to najczęstsze przywary Polaka uwydatniane w amerykańskich produkcjach filmowych.
„Amerykanin w marynacie” (2020) to pełna absurdów komedia w reż. Brandona Trosta, w której nie brakuje polskiego wątku. Główny bohater to wschodnioeuropejski imigrant żydowskiego pochodzenia, który podczas pracy w ogórkowym zakładzie produkcyjnym przypadkowo wpada do beczki wypełnionej piklami. Cudownie zakonserwowany w ogórkowej marynacie budzi się po stu latach w XXI-wiecznej Ameryce, nie rozumiejąc nic ze współczesnego świata. Herschel Greenbaum zmaga się z trudnościami w społecznej asymilacji – w obecnej perspektywie jego poglądy są zaściankowe, ksenofobiczne i seksistowskie. Polaków nazywa najgłupszymi ludźmi na świecie, dobitnie podkreślając, że to najbardziej bezmyślny naród jaki istnieje. Zamiast „Poles”, nazywa ich „Polacks”, co współcześnie oznacza uwłaczające i obraźliwe określenie Polaków w języku angielskim. Trost kpi z polskich obywateli w sposób prześmiewczy, lecz z dystansem. Takich przykładów w amerykańskim kinie jest dużo więcej.
Polaka często gra Vince Vaughn, który w „Sztuce zrywania” (2006) Peytona Reeda portretuje Gary’egoGrobowskiego – wycieczkowego przewodnika z Chicago, który nie odnosi sukcesów w życiu zawodowym ani w miłosnym. Lubi spędzać godziny przed telewizorem, najlepiej z piwem w ręku, oglądając mecz lub grając na konsoli w wyścigowe gry. Bohatera pochodzenia polskiego Vaughn prezentuje też w „Wykapanym ojcu” (2013), gdzie wciela się w Davida Wozniaka – wiodącego nudne życie dostawcę mięsa, który nie potrafi się ustatkować. W młodości Wozniak był dawcą nasienia, po latach okazuje się, że w wyniku pomyłki placówki, roztrzepany i nienadający się na rodzica Polak, jest ojcem pięciuset trzydziestu trzech dzieci. W komedii Kena Scotta na mniejsze i większe porażki Wozniaka patrzymy z przymrużeniem oka, a bohater szczęśliwie przechodzi drogę od zera do bohatera.
Każdy kinomaniak kojarzy sylwetkę „Kolesia” z Los Angeles – zarośniętego brodacza w szlafroku i znoszonych papciach, którego największymi przywaramisą lenistwo i brak ambicji. Niewiadomo do końca, czy główny bohater „Big Lebowskiego” (1998) jest Polakiem, lecz wskazuje na to polsko brzmiące nazwisko. Jeffreya Lebowskiego trudno uznać za chlubny przykład amerykańskiej Polonii. Podobnie jest z jego przyjacielem Walterem Sobchakiem–porywczym entuzjastą gry w kręgle, który w zawodników łamiących zasady rozgrywki nie waha się celować spluwą. Sobchak to wietnamski weteran i jak podpowiada fabuła filmu, jego impulsywność, zamiłowanie do rywalizacji oraz pogarda pacyfizmem mogą wynikać z wojennych traum. Z drugiej strony, Walter ma w sobie nieco ze stereotypowego Polaka-bandyty, który załatwia porachunki z miejscowymi łobuzami i sieje postrach na osiedlu.
Polski akcent pojawia się również w „Ściganym” (1993) z Harrisonem Fordem w roli głównej. Niesłusznie skazany za morderstwo Richard Kimble wykorzystuje szansę na ucieczkę z więzienia. Poszukiwany przez organy ścigania wynajmuje pokój u pewnych Polaków w Chicago. Nieoczekiwanie miejsce szturmuje policja, gdyż okazuje się, że syn polskiej właścicielki domuzamieszany jest w handel narkotykami. Ten niepozornie mało istotny akcent stwarza stereotyp polskiego emigranta uwikłanego w szemrane interesy, który jest niezdolny do uczciwej pracy.
Polskich bohaterów nie brakuje też w produkcjach ze Złotej Ery Hollywood. W „Pół żartem, pół serio” (1959) Billy’ego Wildera słodka i emanująca seksapilem Marilyn Monroe wciela się w nieco roztargnioną i naiwną Sugar Cane Kowalczyk. Polka jest członkinią damskiej orkiestry jazzowej, w której gra na ukulele. Ma słabość do przystojnych saksofonistów, przez co już kilkakrotnie skończyła bez pieniędzy i ze złamanym sercem. W wolnej chwili lubi popijać z piersiówki whiskey, jednak jak sama wyjaśnia głównym bohaterom, to tylko niewinny nawyk: „Nie myślcie, że jestem pijaczką, mogę rzucić picie, kiedy zechcę. Tylko, że nie chcę”. Marzy, by zostać żoną miliardera z Florydy i resztę życia spędzić na luksusowym jachcie. Mimo całej sympatii do bohaterki i jej uroku osobistego, Kowalczyk w krytyczno-filmowym ujęciu stanowi przykład niegrzeszącej inteligencją polskiej alkoholiczki oraz tzw. „gold digger”, której nie zależy na miłości, lecz na diamentowych błyskotkach.
Chyba najbardziej znaną produkcją ze Starego Hollywood, która portretuje Polaka jest jednak „Tramwaj zwany pożądaniem” (1951). W postać Stanleya Kowalskiego, Polaka urodzonego w Ameryce, wcielił się amant amerykańskiego kina Marlon Brando, który mistrzowsko wyeksponował całą antypatyczność i złożoność swojego bohatera. Mężczyzna w oczach eleganckiej i powabnej Blanche to brudny, nieokrzesany i porywczy „Polack”. Kobieta nie może zrozumieć, dlaczego jej siostra poślubiła mężczyznę z klasy robotniczej ze skłonnością do używek, hazardu, agresji i tyranii. Stanley to nie przeciętny, szary Kowalski, lecz uosobienie najgorszych cech wszystkich Polaków ukazanych w zachodnim kinie. Mimo że w każdym stereotypie tkwi ziarno prawdy, nie taki jest przecież Polak straszny, jak go malują. Prawda?
Daria SIENKIEWICZ