Wojna w Ukrainie wybuchła 24 lutego. Według danych Agencji Reuters od tego dnia z Ukrainy uciekło ponad pięć miliony ludzi. Lwia część postanowiła schronić się w Polsce, a Polki i Polacy w geście sąsiedzkiej solidarności postanowili im pomóc. Okazuje się jednak, że przy takiej skali migracji praca u podstaw to za mało i potrzebne są przemyślane rozwiązania systemowe.
Mówienie o trudnej sytuacji gospodarczej Polski w perspektywie niedoborów żywności, energii i po prostu zwykłego życia w Ukrainie jest w pewnym sensie nieadekwatne, może nawet nietaktowne. Niemniej jednak należy poruszyć ten temat, aby lepiej zrozumieć problemy, z jakimi spotykają się uchodźcy (nie tylko) w naszym kraju.
Przede wszystkim cały czas borykamy się ze skutkami pandemii koronawirusa i bynajmniej nie chodzi o upadłe lokale gastronomiczne i hotele. Sporym kłopotem są przerwane łańcuchy dostaw i opóźnienia z tym związane. W związku z tym na rynku pojawiają się niedobory i cykliczne podwyżki cen w takich branżach jak samochodowa, budowlana czy szeroko pojęta technologiczna. Kolejnymi problemami są inflacja i zbyt późno rozpoczęty proces podwyższania stóp procentowych. Według wyliczeń NBP powrót do „normalności” zająć nam może nawet z dwa lata. Ponadto do tego można dorzucić problem związany z pozyskiwaniem gazu i paliw samochodowych, które w większości importujemy z Rosji. Na szczęście robi się ciepło i na rozwiązanie tego problemu mamy czas do jesieni.
Chociaż inflacja na poziomie 11% jest mniej szkodliwa od bomb i rakiet, to polska rzeczywistość gospodarcza jest odległa od ideału. Z takimi realiami ścierają się uchodźcy, a do rozwiązania ich problemów jeszcze daleka droga.
Wielu specjalistów powtarza, że ogromną niedogodnością jest to, że Polska nie ma opracowanej polityki migracyjnej. W dużym uproszczeniu oznacza to, że pojawią się trzy agregaty potrzeb, które muszą zostać bardzo szybko zaspokojone, a my nie mamy racjonalnych rozwiązań, które działałyby przy takiej skali migracji. Pierwsze z nich to zapewnienie dachu nad głową. Istotna grupa Ukraińców i Ukrainek ma w Polsce rodzinę i znajomych, tak więc znalezienie lokum przynajmniej na pierwsze tygodnie i miesiące nie będzie problemem, ale zdecydowana większość uchodźców takiej możliwości nie ma. Pozostaje więc liczyć na dobre serce nieznanych sobie ludzi, pozostawanie na dworcach i w tymczasowych ośrodkach dla uchodźców albo wynajem. Tu jednak pojawia się kolejna niedogodność, a więc wysokie ceny najmu. Obserwatorzy rynku nieruchomości dobrze wiedzą, że ceny domów oraz mieszkań od lat w Polsce rosną, a w okresie pandemii mieliśmy do czynienia z jeszcze większymi podwyżkami. Znaczący wzrost popytu oraz cen energii spowodowały, że w niektórych miastach w ciągu kilku miesięcy mieliśmy do czynienia z podwyższeniem cen nawet o 40%. Ludzi, którzy czasami w kilka godzin opuszczali swoje domy i porzucali majątki życia, zwyczajnie nie stać na najem mieszkania. Na tym etapie pojawia się drugi problem, czyli praca. Na szczęście tutaj sytuacja jest mniej skomplikowana, bowiem od kilku lat mamy do czynienia z rynkiem pracownika – ofert pracy jest więcej niż osób, które chcą się jej podjąć. Jednakże zważywszy na strukturę wieku i płci uchodźców oraz uchodźczyń może się okazać, że oferty te nie są adekwatne do ich wiedzy i kompetencji. Spowodowane to może być głównie przez brak znajomości języka polskiego i przyśpieszonych kursów, które mogłyby pomóc w nauczeniu się go. Tym samym przechodzimy do ostatniego problemu, czyli dostępu do usług publicznych. Znaczący odsetek uchodźców stanowią kobiety z dziećmi, tym samym, aby matka czy też babcia mogła podjąć jakąś pracę, najpierw musi mieć pewność, że dziecko będzie przebywało pod opieką na przykład w szkole. Tymczasem, zamiast nauczyć takie dziecko chociażby języka polskiego czy wesprzeć rozmową z psychologiem, może się okazać, że będziemy wymagali od niego wyrecytowania „Inwokacji”.
Nie możemy zapomnieć o wolontariuszach, którzy dniami i nocami wspierają uciekających przed wojną. Ogromny entuzjazm i chęć pomocy powoli gaśnie. W końcu przecież wszyscy ci ludzie mają swoją pracę, zainteresowania i problemy, a w zestawieniu z kilkugodzinnymi, wyczerpującymi dyżurami w dłuższym okresie normalne funkcjonowanie nie jest możliwe. Jak powiedziała „Polityce” psycholożka Tatiana Ostaszewska-Mosak: „gdy ktoś nie ma na co dzień styczności z ludzkimi tragediami, może czuć się przytłoczony”.
Co więc możemy zrobić? Przede wszystkim, nie liczyć, że problem sam się rozwiąże. Oprócz tego, że osobom, które przyjęły uchodźców pod swój dach wypłaca się zapomogi czy też umożliwia się samym Ukraińcom nieodpłatne podróżowanie transportem publicznym, należy odgórnie przemyśleć jak im pomóc z asymilacją. Bez względu na to, jak te rozwiązania będą ostatecznie wyglądały, jako państwo mamy jeszcze przed sobą długą i wyboistą drogę.
Adam BRATKA