Kiedy w 2015 roku Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie, a PiS parlamentarne, część z nas otwierała szampana, druga pakowała walizki, a trzecia robiła jeszcze coś innego. Bez względu na to, do której grupy należeliśmy, niewielu myślało o tym, kto w 2016 roku zastąpi Marka Belkę w fotelu prezesa Narodowego Banku Polskiego. Ostatecznie wybór padł na bliskiego Jarosławowi Kaczyńskiemu współzałożyciela Porozumienia Centrum Adama Glapińskiego.
Powszechnie wiadomo, że PiS nie posiada rozbudowanego zaplecza specjalistów zajmujących się ekonomią i gospodarką, a przynajmniej nie takiego, jak na przykład Platforma Obywatelska. Nie jest też niczym odkrywczym, że przy obsadzaniu tak istotnego stanowiska jak Prezes Banku Centralnego ważne są kwalifikacje i wiarygodność kandydata.
Z perspektywy wysokich oczekiwań rynki finansowe mogły odetchnąć z ulgą, kiedy w połowie 2016 roku Sejm powołał Adama Glapińskiego na Prezesa NBP. Miał on wtedy wszystko, co było potrzebne. Na samej górze bogatego CV znajdował się tytuł profesorski nauk ekonomicznych. Lata 90. dały mu doświadczenie ministerialne w resortach gospodarczych. Był członkiem rad nadzorczych różnych spółek państwowych. Przez rok doradzał prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i w końcu w latach 2010-2016 zasiadał w Radzie Polityki Pieniężnej, a po upłynięciu kadencji, na wniosek Marka Belki został członkiem Zarządu NBP. Po uzyskaniu prezydenckiej nominacji na fotel prezesa Narodowego Banku Polskiego został aprobowany przez Sejm. Przeciwko jego kandydaturze był w zasadzie tylko klub PO i to w dodatku niecały. Wizerunek doświadczonego i wiarygodnego ekonomisty podkreśliło ciepłe przywitanie przez już jego byłego pryncypała Marka Belkę i pamiątkowe zdjęcie w siedzibie Banku.
Co więc poszło nie tak? Jak to się stało, że z pozycji wykwalifikowanego specjalisty stał się memicznym wujkiem, który mówi „od rzeczy”? Poważne kłopoty Glapińskiego rozpoczęły się tak naprawdę dopiero na dwa lata po tym, jak został Prezesem NBP. Wszystko zaczęło się od domniemanej propozycji łapówki wysuniętej przez Marka Chrzanowskiego, ówczesnego Przewodniczącego KNF, związanego z Glapińskim. Chrzanowski w zamian za przychylność w sprawie przejęcia banków Leszka Czarneckiego miał zażądać od niego 40 milionów złotych. Spotkanie, na którym miała paść propozycja, zostało zaaranżowane przez Glapińskiego, a przynajmniej tak zeznał Chrzanowski.
Kolejna afera, tym razem bezpośrednio związana z Prezesem NBP, wybuchła w 2018 roku. Chodzi o słynne „dwórki prezesa”. Według ustaleń „Gazety Wyborczej” bliskie współpracowniczki Glapińskiego miały zarabiać ogromne kwoty, niekiedy dużo wyższe niż pensje ważniejszych pracowników Banku. Pierwsza z nich, Martyna Wojciechowska, pracując jako dyrektorka Departamentu Komunikacji i Promocji, mogła średnio zarabiać nawet 65 tysięcy złotych miesięcznie. Druga dwórka, czyli Sylwia Matusiak, mogła się pochwalić średnimi zarobkami na poziomie 45 tysięcy złotych. W temacie wysokich zarobków bardziej jednak do świadomości publicznej przebiły się przychody samego prezesa, który w 2021 roku miał zainkasować na konto ponad milion złotych.
Wszystko to jednak odchodzi w zapomnienie, kiedy zastanowimy się nad komunikacją NBP z rynkiem, a w szczególności wypowiedziami Adama Glapińskiego. We wrześniu ubiegłego roku na pytania odnośnie inflacji odpowiadał, że nie ma ona nic wspólnego z polityką pieniężną NBP, a o ewentualności podwyższenia stóp procentowych nie chciał nawet słyszeć. – To byłby szkolny błąd prowadzący jedynie do stłumienia wzrostu gospodarczego – powiedział na konferencji prasowej.
Po ostatniej podwyżce stóp procentowych prezes Glapiński stwierdził, że jako NBP będą chcieli wrócić do normalnego poziomu inflacji w średnim okresie, po czym dodał, że stopy wcześniej mogą się zatrzymać, ale „nie wiadomo”. Swoje wypowiedzi często uzupełnia nietypowymi nawiązaniami i porównaniami. Kilka razy uznał, że koniecznym jest, aby skomentować sytuację medialną w Polsce, a jeszcze innym razem od dywagacji na temat Krajowego Planu Odbudowy, doszedł do tego, jakie warunki bytowe powinny mieć zapewnione zwierzęta domowe.
W takich okolicznościach przyszło Izbie Niższej głosować nad kandydaturą „nowego-starego” prezesa. Środowiska opozycyjne były przeciwko kandydaturze Adama Glapińskiego. Posłowie i posłanki Lewicy przyszli do Sejmu z banerem „Glapiński musi odejść”, uzupełniając to zarzutami o oszukiwanie kredytobiorców. Ponadto Krzysztof Paszyk z PSL zadał pytanie: „Jak państwo myślicie, jak długo zagrzałby w prywatnej firmie analityk, który przewidywałby, że w perspektywie kilku miesięcy inflacja wyniesie 2,5%, a ta inflacja wyniosłaby 12,5%?” Uszczypliwy był również Dobromir Sośnierz, który zasugerował, żeby większość rządząca przeprowadziła losowanie w swoich szeregach i tak może wyłoni kogoś bardziej kompetentnego. Ostatecznie jednak Adam Glapiński dostał rozgrzeszenie od Jarosława Kaczyńskiego i „przepchnięto” go przez Sejm.
Adam BRATKA