Za woalem bajecznych widoków i pozornie lekkiej opowieści o wakacyjnym wyjeździe do tureckiego kurortu dorastającej córki i młodego ojca, kryje się przejmująca historia. Bynajmniej, „Aftersun” nie jest filmem z dynamicznymi zwrotami akcji. Trzymające w napięciu sceny wcale nie są mu jednak potrzebne, ponieważ z każdą kolejną minutą seansu niepasujące do radosnego klimatu wakacji detale zaczynają układać się w coraz bardziej wyraźny i wyjątkowo przejmujący obraz.
Lazurowe morze, błękitne niebo i kultowe kawałki z lat 90. – wszystko to znajduje się we wspomnieniach z wyjazdu sprzed dwóch dekad zakorzenionych w głowie dojrzałej kobiety. Mimo serwowanych niemal od początku filmu sielankowych widoków towarzyszących uroczym, wspólnym aktywnościom młodego ojca i jego wchodzącej w wiek nastoletni córki, dla czujnych obserwatorów oczywiste jest, że obraz ten skrywa w sobie mrok. Trudno jednak o jasne wskazówki, co do jego źródła, ponieważ świat przedstawiony w „Aftersun” ukazany jest oczami 11-letniego dziecka.
Sophie (Frankie Corio), która nie chce być postrzegana już jako mała dziewczynka, próbuje zrozumieć zachowania nastolatków przebywających w wakacyjnym kurorcie. Mimo że ci uważają ją za dziecko, udaje się jej ostatecznie spędzać z nimi czas i zdobywać nowe, „dorosłe” doświadczenia. Wciąż cieszą ją jednak chwile spędzane z tatą, Calumem (Paul Mescal). Sophie filmuje je za pomocą kamery wideo, nie do końca rozumiejąc pojawiającą się od czasu do czasu niechęć ojca do dokumentowania ich rozmów czy wspólnej zabawy. Choć Calum stara się zachowywać dobry nastrój, trudno nie dostrzec, że jego ekscentryczne zachowania, które Sophie postrzega jako „dziwne” są spowodowane wewnętrzną walką z własnymi demonami. Wakacyjne wspomnienia przeplatają się z chaotycznymi obrazami niczym z techno-dyskoteki, w których dorosła już Sophie próbuje dotrzeć w ciemności do Caluma z tamtych wakacyjnych dni. Cały film przedstawia drogę kobiety do zrozumienia, co tak naprawdę działo się z jej ojcem podczas pamiętnego wyjazdu.
Reżyserka „Aftersun”, Charlotte Wells (to jej debiut!) wykazała się niezwykłą dokładnością w ukazywaniu męskiej wrażliwości, której niestety w kinie wciąż jest zbyt mało. Piorunujący efekt spotęgował idealny dobór aktora do roli Caluma – zagrał go wybitny przedstawiciel młodego pokolenia, Paul Mescal. Zaledwie 27-letni mężczyzna na ekranie zachwyca niebotycznymi pokładami dojrzałości i lekkością w ukazywaniu uczuć. Swoją delikatność po raz pierwszy na szeroką skalę pokazał grając Connella w serialowej adaptacji książki Sally Rooney „Normalni ludzie”. W „Aftersun” przeszedł jednak na zupełnie inny poziom, prezentując ogromne pokłady wrażliwości chociażby poprzez scenę przejmującego, głośnego płaczu. Jego smutek był wówczas tak namacalny, że zdawał się docierać do najgłębszych zakamarków duszy widza. Absolutnie nie dziwi, że Mescal za tę wybitną rolę otrzymał nominację do Oscara w kategorii „Najlepszy aktor pierwszoplanowy”.
Wspaniale u boku filmowego ojca poradziła sobie również 13-letnia Frankie Corio. Dziewczyna za rolę Sophie otrzymała wiele nominacji – m.in. do Critics Choice Awards w kategorii „Najlepszy młody aktor/aktorka”. I choć nie zwyciężyła – nagrodę otrzymał Gabriel LaBelle za rolę Sammy’iego w „Fabelmanach”, z pewnością wcielając się w córkę Caluma dokonała niezwykłego aktorskiego debiutu.
„Aftersun” to jeden z tych filmów, które po prostu trzeba zobaczyć. Niech świadczy o tym fakt, że mimo braku dynamicznych scen i fabuły budowanej na bazie niemal samych niedopowiedzeń, wywołał ogromne poruszenie wśród widzów. Pod koniec seansu, na który się wybrałam, trudno było dostrzec osobę, która ukradkiem nie wycierałaby płynącej po policzku łzy, bądź nie zbierała się z fotela z wymalowaną na twarzy zadumą. Sama nie mogłam przestać analizować, tego co zobaczyłam, jeszcze przez dobre kilka dni po wyjściu z kina. „Aftersun” to film, który dojrzewa w umyśle widza jeszcze na długo po obejrzeniu.
Oliwia TROJANOWSKA