Kto z kim i dlaczego? Koalicyjne meandry przed wyborami parlamentarnymi

Ostatnie plany koalicyjne opozycji zakończyły się fiaskiem. Czy tym razem będzie inaczej? Źródło: Wikimedia Commons (CC BY-SA 2.0)

W dobie kampanii permanentnej trudno jest mówić o tym, że kampania wyborcza się zbliża. W zasadzie takie stwierdzenie byłoby błędne. Podobnie jak w przypadku cykli gospodarczych mówi się o końcu pewnego okresu, w tym wypadku można mówić o początku formalnej kampanii wyborczej. Chyżo nadchodzące wydarzenie roku, jakim są wybory parlamentarne, implikuje powstanie wielu pytań, m.in. o to, w jakiej konfiguracji wystartują poszczególne opcje polityczne?

Rozmawiając o potencjalnych sojuszach, konszachtach i wspólnych listach w polskiej polityce, należy w pierwszej kolejności zwrócić uwagę na kilka rzeczy. Przede wszystkim często powtarzany przez polityków i dziennikarzy przekaz o podziale na rząd i opozycję jest zbyt daleko idącym uproszczeniem. Partie polityczne, a tym bardziej koalicje takowych, nigdy w Polsce nie były, nie są i wydaje się, że nie będą homogeniczne. Po drugie polityka to nie matematyka czy rachunkowość, gdzie 2+2 daje 4. W polityce czasami 2+2 da 7, a innym razem 1. No i w końcu polityka to nie tylko idee i wartości, ale to też interesy tej czy innej grupy, które bardzo często okazują się być sprzeczne.  

Czego by się nie mówiło o możliwościach aliansu partii opozycyjnych, to z tytułu zbliżających się wyborów parlamentarnych najtwardszy orzech do zgryzienia będzie miało Prawo i Sprawiedliwość. Nie od dziś wiadomo, że w Zjednoczonej Prawicy istnieje konflikt, który można rozpatrywać na trzech płaszczyznach: konfliktu interesów, wartości i osobistości. Na pierwszy plan wypływa spór na linii Mateusz Morawiecki – Zbigniew Ziobro. Ambicje i wysokie ego obu panów już dawno wyszły na światło dzienne i kosztowały stanowiska co najmniej kilka osób na czele z Michałem Dworczykiem. Wielu podkreśla, że taka sytuacja była, jak dotąd, niespotykana. Jeden z najważniejszych ministrów regularnie krytykuje, jakby nie patrzeć swojego szefa, nazywa go „miękiszonem” i nie ponosi za to konsekwencji. Spór ten jednak jest przejawem czegoś innego – odmiennej wizji Polski, a w szczególności jej miejsca w Europie. Solidarna Polska regularnie uprzykrza PiS-owi życie i krążą plotki, że być może prezes Kaczyński będzie chciał się pozbyć ministra Ziobry i wystartować samodzielnie w wyborach. W tym scenariuszu PiS będzie się jednak musiało zderzyć z perspektywą rozpadu rządu i braku realnej sprawczości. Ziobryści będą jednak w większych tarapatach, bo przed oczami stanie im nowa-stara rzeczywistość, czyli powrót do lat 2011-2015, kiedy znajdowali się poza parlamentem.

Niezwykłą intensyfikację działań można zaobserwować po wspomnianej już wcześniej stronie opozycyjnej. O ile rozmowy o jednej, wspólnej liście wydawały mi się równie fantastyczne co Drużyna Pierścienia, o tyle utworzenie się sojuszy należałoby uznać za bardziej prawdopodobne od samodzielnego startu każdej z poszczególnych partii opozycyjnych. Największymi faworytami do wspólnego startu, którzy w tej chwili wydają się pewni, pozostają PSL i Polska 2050. Władysław Kosiniak-Kamysz oraz Szymon Hołownia dokonali ostatnio kolejnego politycznego zbliżenia i zapowiedzieli stworzenie jednej listy spraw do załatwienia, której finalizacją ma być stworzenie koalicji wyborczej. Jak podkreślają sami zainteresowani, będzie to potencjalnie sojusz najmłodszej i najstarszej partii, które funkcjonują na naszej scenie politycznej. Jedni i drudzy mogą na tym dużo zyskać. Ludowcy będą mogli przestać się martwić swoimi sondażami i zyskają odświeżenie oraz „fajność” od swoich młodszych kolegów i koleżanek. Z kolei Hołownia i spółka zdobędą doświadczone i liczne struktury, które z całą pewnością ułatwią im walkę w wyborach.

Po stronie Koalicji Obywatelskiej nie należy spodziewać się niczego nadzwyczajnego. Donald Tusk wielokrotnie podkreślał, że jeśli nie będzie jednej listy tzw. opozycji demokratycznej, to pójdą do wyborów sami. Trudno od KO oczekiwać, żeby nagle polubiła się z Lewicą. Niezwykle skomplikowane byłoby wytłumaczenie opinii publicznej, jak to jest, że Magdalena Biejat robi kampanię z Pawłem Poncyliuszem, który jeszcze nie tak dawno w RMF FM mówił, że „bliżej mu do Korwina niż do niektórych postulatów partii Razem. Sama Lewica raczej też nie powinna szukać z nikim aliansu. Mają stabilne poparcie, rozpoznawalnych liderów oraz liderki i wydaje się, że budując wspólnie listę z kimkolwiek na prawo od siebie, mogliby tylko stracić”.

Z liczących się opcji pozostaje Konfederacja. Nie ukrywam, że z pewną dozą zdziwienia obserwuję to, co się w niej dzieje. Ostry konflikt między Nową Nadzieją a Wolnościowcami pojawił się znacznie szybciej, niż się tego spodziewałem. Pamiętając wybory parlamentarne z 2015, kiedy to Partia Korwin była bliska dostania się do Sejmu i słysząc słowa Sławomira Mentzena, uznać można było, że spór nie ujrzy światła dziennego przynajmniej do wyborczych wyników. Tymczasem, jak podkreśla Dziambor i wspólnicy, kierownictwo NN, stosuje metody znane w putinowskiej Rosji i stara się wyeliminować część nieprzychylnej sobie opozycji. Na ten moment trudno powiedzieć jak sprawa się zakończy, niemniej jednak zapowiada się, że będę musiał dokonać rewizji poglądów odnośnie przyszłości polskiej alt-prawicy. 

Po nadchodzących wyborach parlamentarnych możemy się spodziewać wielu rzeczy, ale tak naprawdę tylko jedna jest pewna – zmienność. Do batalii zostało jeszcze kilka miesięcy, a polska polityka wielokrotnie udowadniała, że jest nieprzewidywalna.

Adam BRATKA